Lewicka: Jesień Kaczyńskiego. Coraz dalej od prawdy, coraz bliżej do klęski
Dręczy nas też obawa o dostępność surowców energetycznych, bo nie potrafimy wyobrazić sobie skutków braku ciepła, prądu i gazu. Przy okazji machnęliśmy ręką na klimat, co akurat wyczuł prezes Kaczyński, zachęcając w Nowym Targu, by "palić wszystkim, no poza oczywiście oponami i tym podobnymi szkodliwymi rzeczami (...) bo po prostu Polska musi być ogrzana".
Wszak zimno może zmrozić uczucia dla PiS-u tych jego dotychczasowych wyborców, którzy wybierali Kaczyńskiego ze względu na spodziewane profity, głównie finansowe. Dziś, jak to ujął jeden z liderów Nowej Lewicy, Robert Biedroń, "ludziom trzeba zapewnić bezpieczeństwo na zimę. A PiS tego nie dowozi".
W odpowiedzi na spodziewany kryzys energetyczny wzmogła się za to propaganda sukcesu. Politycy obozu władzy kłamią też jak najęci, licząc, że kłamstwem okryją nas jak grubą kołdrą i to po samą szyję. Kłamstwo to też reakcja obronna rządzących. Bo nic innego im nie pozostało w arsenale dostępnych środków.
Podołamy wszystkim kryzysom - oznajmił Mateusz Morawiecki. Kryzysu nie ma - podbił Adam Glapiński. Czy można podołać czemuś, czego nie ma? A może po prostu PiS rozprawia się właśnie z tymi trzema kryzysami, które wyliczył ostatnio Jarosław Kaczyński: pierwszym, Balcerowicza, drugim, także Balcerowicza i trzecim, Tuska?
Jednak tym razem zaklinanie rzeczywistości ma naprawdę małe szanse powodzenia. Propaganda działa bowiem tylko wtedy, gdy rzeczywistość nie skrzeczy. Wprawdzie politycy Zjednoczonej Prawicy już dawno się od tej rzeczywistości odkleili i stąd może nawet wierzą w to, co mówią, ale suweren w swej masie nie jest milionerem jak prezes banku centralnego czy premier.
Suweren biednieje z dnia na dzień i zaraz zacznie marznąć. Zimno może mu wyostrzyć stępione przez propagandę zmysły, nawet jeśli Kaczyński prosi, by "nie panikować, bo ten węgiel przyjdzie". Przyjdzie albo i nie, szef rządu przecież radzi, by zamawiać "z dostawą na grudzień, styczeń". Trochę późno.
Jakby tego było mało, to jeszcze wcale nie chwyciła opowieść o KPO. Jej najbardziej ambitną wersję zaprezentował opinii publicznej europoseł Karol Karski. Otóż, według niego, "Komisja Europejska sypnęła garścią drobniaków", stąd pieniądze te, rzekomo ogromne, to tak naprawdę takie "20 groszy, które leżą na ulicy". Można tę monetę podnieść z ziemi, ale niekoniecznie i Polska się od tego na pewno nie zawali. Polacy jednak rozumują inaczej.
Z cytowanych już badań IBRiS-u wynika, że w unijnym Funduszu Odbudowy upatrujemy ratunku, wręcz lęku na całe zło. Brak tych środków i fatalne perspektywy na przyszłość wzmagają społeczną frustrację i… agresję władzy.
Coraz bardziej irytują rządzących polityków pytania dziennikarzy. Swych konkurentów atakują coraz mocniej. "Oni naprawdę są źli" - mówił ostatnio o opozycji Kaczyński i to takim tonem, jakby nagle zobaczył diabła. A gdy puszczają im nerwy, to ochoczo wskakują na konika patriotyzmu i plotą o jedynym patriotycznym rządzie, którego utrzymanie przy władzy jest równoznaczne z polską racją stanu.
Wysoki diapazon też jest objawem paniki rządzących. Im silniejszy ich strach, tym gwałtowniejsze ruchy, bo żelaznym elektoratem - tym, który pisze na karteczkach wyznania wiary, później odczytywane Kaczyńskiemu przez lokalnych kacyków w trakcie jego podróży po kraju - nie wygrywa się wyborów. A znaków na niebie i ziemi jest więcej.
Przybywa przeciwników i ubywa zwolenników rządu. Mateusz Morawiecki jest liderem rankingu na "premiera polskiej biedy". Przyczyn inflacji Polacy upatrują raczej w polityce tego rządu niż w czynnikach zewnętrznych (48% do 37%). Tylko co dziesiąty Polak spodziewa się poprawy sytuacji gospodarczej. Wielka smuta sondażowa źle wróży PiS-owi na przyszłość. I PiS to wie, choć i w tej materii zaklina rzeczywistość.
"Czuję, że jesień 2023 roku będzie nasza" - zadeklarował ostatnio w tygodniku "Sieci" szef rządu. Cóż, każdemu wolno marzyć.