Zdrojewski dla naTemat: Im więcej Kaczyńskiego w objazdach po Polsce, tym lepiej dla opozycji

Dorota Kuźnik
15 września 2022, 13:54 • 1 minuta czytania
— Największą stratą, którą PiS może odnotować, są nie ci, którzy przejdą na stronę opozycji, ale ci, którzy zostaną w domu. Kaczyński będzie robił wszystko, żeby tę część elektoratu oszukać, zainfekować fałszywymi przekazami, straszyć skutkami ewentualnej porażki i żeby ten twardy elektorat stawił się przy urnach — mówi w rozmowie z naTemat Bogdan Zdrojewski, senator Koalicji Obywatelskiej, były europoseł i prezydent Wrocławia.
Jarosław Kaczyński objeżdża Polskę w ramach kampanii wyborczej Fot. Wojciech Olkusnik/East News

Kampania wyborcza jeszcze oficjalnie nie wystartowała, ale zbliża się wielkimi krokami. Czuje się pan gotowy? Przed opozycją spore wyzwanie.

Dla mnie prawdziwa kampania wyborcza zaczyna się dzień po wyborach i kończy się w dniu ogłoszenia terminu kolejnych wyborów. Wówczas mamy prawdziwy obraz dokonań i weryfikację rozmaitych obietnic. Sama kampania to już jedynie rozmaite aktywności medialne, z wszystkimi możliwymi wadami.

Wracając jednak do pytania, to tak, jestem gotowy. Dodam, że nieco cierpię, biorąc udział w tych "wyścigach". Dwukrotnie zrezygnowałem z aktywności w tym okresie. Zupełnie nie to widzimy teraz na scenie politycznej. Politycy dopiero zaczynają wychodzić z programem poza Sejm i media, a PiS wrócił do objazdówek po Polsce. Dobry plan? Donald Tusk w końcu też spotyka się z mieszkańcami.

Im więcej Jarosława Kaczyńskiego w objazdach po Polsce, tym lepiej dla opozycji. Im więcej Antoniego Macierewicza w opinii publicznej, tym lepiej dla opozycji. Im więcej Zalewskiej czy tak kontrowersyjnych ministrów, jak Czarnek, tym lepiej dla opozycji.

Te objazdy jednak, jak widać, są zamknięte, hermetyczne, z limitowaną liczbą gości i kontrolowane, jeśli chodzi o przekazy wewnętrzne. To oznacza, że one są kierowane wyłącznie do własnego elektoratu. 

Nie jestem też skłonny uwierzyć, że w efekcie tej kampanii PiS-owi uda się urwać choć kawałek elektoratu aktualnie opozycyjnego. On już jest przekonany o błędach, wadach, kłamstwach, nepotyzmie i druzgocących skutkach rządów, które będą się ciągnąć co najmniej dekadę i żadna kampania nie jest w stanie odwrócić tego trendu.

Największą stratą, którą PiS może odnotować, są nie ci, którzy przejdą na drugą stronę, ale ci, którzy zostaną w domu. Kaczyński będzie robił wszystko, żeby tę część elektoratu oszukać, zainfekować fałszywymi przekazami, straszyć skutkami ewentualnej porażki i żeby ten twardy elektorat stawił się przy urnach. Będzie to wyzwanie bardzo trudne, w mojej ocenie na granicy wykonalności.

Czym w takim razie opozycja chce zachęcić do siebie tych, którzy uważają dzisiaj, że nie ma na kogo głosować i wolą zostać w domu?

Mamy tu trzy kluczowe pakiety propozycji: pierwszy to zawrócenie Polski z drogi na wschód do tej europejskiej. Zakończenie wojny z instytucjami unijnymi i odblokowanie środków z UE.

Drugi to szeroko rozumiany szacunek dla wyzwań cywilizacyjnych z ochroną klimatu, bezpieczeństwem energetycznym i nowoczesną oświatą jako głównymi elementami.

Trzeci to konieczność rozliczenia rządów PiS. Fakt dewastacji państwa nie może pozostać bezkarnym. Traktowanie finansów publicznych jak prywatnego, partyjnego folwarku. Skala kłamstw, nepotyzmu, niegospodarności, osłabiania państwa, cofnięcia oświaty o dekadę, niszczenia środowiska, wymiaru sprawiedliwości, etc. nie może pozostać bez adekwatnej odpowiedzi.  

To wystarczy? Złośliwi twierdzą, że PiS wygrał pierwsze wybory dzięki obietnicy 500 plus na drugie dziecko, którą spełnił, a drugie, dzięki obietnicy 500 plus na pierwsze dziecko, którą również spełnił. Żaden z wymienionych powyżej filarów nie wydaje się na tyle nośny, by udźwignąć niezdecydowany elektorat. Mówiło się, że takim filarem może być czterodniowy tydzień pracy.

PiS przede wszystkim zaczął od koniunktury gospodarczej, której zabrakło rządowi PO-PSL. Zamiast z niej skorzystać i zainwestować byśmy mieli spokojną przyszłość gospodarczą, wybrano kierunek konsumpcji. To się spodobało, bo konsumpcja się zawsze podoba. Gdyby jednocześnie z wprowadzeniem świadczenia 500 plus rosły wskaźniki inwestycyjne, to nie byłoby problemu. Ale nie rosną. Widać w tym odpowiedzialność społeczną, a w zasadzie jej brak. W czasie kryzysu światowego, kiedy rządziło PO-PSL Polska była pokazywana jako zielona wyspa na mapie Europy. Polska wyszła z tego kryzysu obronną ręką. Tymczasem dziś, przy okazji innego kryzysu, jesteśmy raczej czarną plamą, z gigantyczną inflacją i trudnym do oszacowania zadłużeniem.

Coraz więcej osób to dostrzega, a to wywołuje społeczny niepokój. Ludzie nie oczekują kolejnych propozycji socjalnych, lecz zabezpieczenia tego, co mają, w tym 500 plus czy dodatkowych emerytur, by tych nie odbierała im inflacja. To nasz cel. Jeśli zaś chodzi o czterodniowy tydzień pracy, to jest on efektem rozmaitych doświadczeń, w tym z czasów pracy zdalnej, a także poprawiającej się wydajności i efektywności systemów ekonomicznych, dominujących w Europie. Warto go rozważyć. Jako byłemu ministrowi kultury pewnie nie jest panu obojętne to, co dzieje się w Telewizji Polskiej. Jacek Kurski wypromował telewizję publiczną na propagatora muzyki disco-polo. Jak ocenia pan zmiany na stanowisku prezesa TVP?

Zmianę odbieram bez emocji i zbędnych nadziei. To raczej efekt wewnętrznych przetasowań niż zapowiedź niezbędnych zmian.

Nie ma już mediów publicznych. Są niezwykle upartyjnione kanały propagandowe, o których nawet nie powiedziałbym "prorządowe". Te powinny mieć na względzie interes państwa, a dziś z pewnością tak nie jest. Nie promują też kultury wysokiej, co jest ich rolą.

A jak ocenia pan w takim razie kulturę we Wrocławiu, którym rządził pan przez jedenaście lat. Za rządów Rafała Dutkiewicza Wrocław był Europejską Stolicą Kultury. W tym momencie w środowisku mówi się, że kulturę we Wrocławiu zabito.

Kultura we Wrocławiu poległa. Niestety także czas bycia Europejską Stolicą Kultury zamiast stać się inwestycją w zwiększoną partycypację, uczestnictwo w kulturze, de facto zamknął tę perspektywę. To skomplikowany proces, na dłuższą analizę, ale mówiąc w dużym skrócie — świat kultury w kilku etapach pozbawiony został tlenu. Dziś w najlepszej kondycji przetrwały Teatr Capitol, Muzeum Miejskie Wrocławia, Muzeum Architektury i kilka mniejszych instytucji.

Jesteśmy też w okresie zmiany pokoleniowej i bardzo niepewnych perspektyw. Dla obecnego prezydenta to suma nadzwyczajnych wyzwań, wymagających precyzyjnej wiedzy, rozeznania w świecie kultury i koniecznych szybkich reakcji. Utrzymanie obecnej sytuacji z pewnością zabetonuje stan głębokiego kryzysu.

By nie było wątpliwości, na obecny stan rzeczy negatywny wpływ miał także Urząd Marszałkowski. Dla tej instytucji służba zdrowia i właśnie kultura to jakby kluczowi wrogowie. Odpowiedzialność marszałka i prezydenta miasta w obszarze kultury oceniam w proporcjach 40/50%. Reszta to władza ministra. 

Skoro jesteśmy przy prezydencie. Jak ocenia pan Jacka Sutryka, znanego jako samorządowego "króla mediów społecznościowych"?

Rozróżniłbym dwa elementy: wybór samych komunikatorów i intensywność korzystania z nich od samych przekazów.

Mam wrażenie, że Jacek Sutryk trafił na czasy nie do końca odpowiadające jego predyspozycjom. Mamy czas wojen, walki z pandemią, wrogiej wobec samorządom ekipy PiS. Każda więc nonszalancja, niefrasobliwość, luka w niezbędnej empatii rośnie. Tu nie ma miejsca na błędy. Oczekiwana jest pełna powaga, ważenie słów i skupienie na kluczowych wyzwaniach miasta.

Problem z wyważeniem to dosyć delikatne określenie powodu ostatniej burzy medialnej, kiedy to prezydent Wrocławia odpowiedział na komentarz pod adresem podopieczny MOPS-u. Powiedzieć, że jako były dyrektor tej instytucji zrobił to w sposób nieempatyczny, to nic nie powiedzieć. To nie jest zresztą pierwszy raz, kiedy Jacek Sutryk pozwala sobie na kontrowersyjne komentarze czy blokowanie swoich obserwatorów. Nie uważa pan, że to kwestie, które mogą przesądzić ewentualną reelekcję?

Mnie taki sposób komunikacji płynącej z ratusza jest odległy, po prostu obcy. Jestem też przekonany, że po pierwszych latach uzyskiwania rozpoznawalności i dominującej sympatii dziś już po prostu szkodzi. Uważam też, że prezydent miasta, jako gospodarz nas wszystkich, powinien być inkluzyjny, a nie wykluczający.

Jestem przekonany i mam nadzieję, że jednak ostatnie doświadczenia zostaną uznane za istotne i będą źródłem poważnych korekt. Natomiast w ocenach całej kadencji będą się oczywiście pojawiać, ale nie przesądzać o ewentualnej reelekcji. Tu będą brane pod uwagę także inne aktywności, często wyższej wagi.

Nie jest tajemnicą, że obozy polityczne przeprowadzają różnego rodzaju sondaże polityczne dotyczące powodzenia w wyborach ewentualnych kandydatów na prezydentów miast. Pana nazwisko też się pojawia i jest dość wysoko oceniane. Nie brał pan pod uwagę, żeby kandydować w wyborach o fotel prezydenta Wrocławia?

Traktuję to jako komplement od wyborców i przyjmuję go jako wyraz uznania za ponad dekadę moich rządów w mieście. Natomiast mój powrót to ratusza miałby charakter w dużej mierze sentymentalny. Byłby powrotem do momentu, w którym swoją misję skończyłem, czyli do 2001 roku.

Wrocław jest w teraz w kompletnie innym miejscu. Oczywiście śledzę losy rozmaitych inwestycji, zmian, także istotnego kontekstu, ale z tego też powodu mam zarówno pozytywne, jak i również negatywne emocje.

Dziś doceniam realizację trasy tramwajowej na Nowy Dwór, realizację Mostu Wschodniego, ale kompletnie nie identyfikuję się z całą polityką inżynierii ruchu. Ponieważ jestem wielkim fanem zieleni, z niepokojem też od prawie dwóch dekad odnotowuje liczne zaniechania w tej materii, zbytni stopień urbanizacji osiedli, a przede wszystkim niewykorzystywanie szans finansowania zielonych klinów ze środków europejskich. Dziś obserwuję w tej materii pewne zmiany w myśleniu, ale efektów jeszcze brak. 

Wracając do ewentualnego mojego kandydowania, powiem mocniej: zawsze na względzie mam przede wszystkim przedmiot pracy, a nie swój zawodowy czy polityczny interes. Dziś miastu dałbym zbyt mało, aby aspirować do funkcji gospodarza. Wrocław to fantastyczny adres na świecie i życzę mu lepiej niż powrotu mojej osoby do ratusza. 

Dodam, że mam wyczucie, jakiego gospodarza miasto potrzebuje. Ja wypełniam te oczekiwania w maksimum 70 procentach, a potrzebne jest co najmniej 100 procent. Z tego powodu nie przewiduję swojego powrotu do ratusza.