Nie chwal się, że "pomagasz" partnerce w pracach domowych. To żadna łaska, a ukryty seksizm
- Mężczyźni często chwalą się, że "pomagają" kobietom w pracach domowych.
- Takie stwierdzenie zawiera jednak w sobie ukryte seksistowskie założenie, że zajęcia, jak pranie, sprzątanie czy gotowanie są obowiązkiem kobiet.
- Era tradwives dla większości już jednak dawno się skończyła, więc obowiązki domowe powinny być rozdzielone sprawiedliwie.
Era tradwives już dawno się skończyła
Chociaż niektóre kobiety chciałyby wrócić do ery tradwives, dla większości z nich skończyła się ona bezpowrotnie. Kobieta, która może zostać w domu i nie pracować, znajduje się (w pewnym sensie) w pozycji uprzywilejowanej – pomijając fakt, że bardzo szybko może zostać na lodzie, gdy partner czy mąż stwierdzi, że pora na "nowszy model".
Pary i małżeństwa, żeby wiązać koniec z końcem albo żyć na zadowalającym obie strony poziomie, najczęściej muszą pracować oboje – takie są fakty. Nie tak oczywisty jest już jednak podział obowiązków domowych, które wciąż najczęściej pozostają na barkach partnerki.
Część mężczyzn potrafi z dumą oznajmić, że "pomaga" w pracach domowych. Że co, proszę? Rozumiem, że za takim stwierdzeniem często kryją się dobre intencje, ale jego wydźwięk jest co najmniej niefortunny, żeby nie powiedzieć – seksistowski.
Sprzątanie, gotowanie i pranie to nie obowiązki kobiet
W tradycyjnym modelu, w którym kobieta zostawała w domu, a mężczyzna pracował, można było być dumnym z powiedzenia, że pomaga się w sprzątaniu, gotowaniu, praniu czy innych obowiązkach domowych.
Obecnie jednak takie stwierdzenie to ukryty (czasami może nawet nieuświadomiony) seksizm. Dlaczego? Bo mówiąc w ten sposób, zakładamy, że obowiązki domowe to domena kobiet, podczas gdy w sytuacji, gdzie obie osoby pracują, powinno się to rozkładać równomiernie.
Nie twierdzę, że nie ma takich, które nawet pomimo pracy zarobkowej na pełen etat, czują się w roli gospodyń domowych jak ryby w wodzie i nawet odganiają facetów, żeby przypadkiem nie zrobili czegoś po "swojemu".
Nie tylko jednak perfekcjonistki chodzą po tym świecie, a spora liczba kobiet jest po prostu zmęczona tym, że prawie cały dom jest na ich głowie, a jedyne, na co mogą liczyć, to skromna pomoc partnera czy innych domowników.
Nie chcę być jednak niesprawiedliwa, bo niektórzy panowie robią w domu tyle samo, co ich partnerki (a czasami nawet więcej). Dlaczego więc wciąż używają słowa "pomaganie" w tym kontekście?
W pewnym sensie się nie dziwię, bo – niestety – sama łapię się czasami na podobnym sposobie myślenia. Chociaż kobieta robiąca karierę już nikogo nie dziwi, cały czas żyjemy w kulturze, która głównie podsuwa nam obrazki płci żeńskiej zajmującej się domem czy dziećmi – i to nawet wtedy, kiedy pracują tak samo, jak mężczyźni.
Menadżerem (domu) być
Pozostaje jeszcze ostatnia kwestia, z którą wiąże się owo "pomaganie". W takim układzie to najczęściej kobiety zostają "menadżerami domu", rozdzielającymi obowiązki wszystkim naokoło (jeśli w domu są jeszcze dzieci).
Niektóre czują się dobrze w tej roli, ale często zostaje im ona przypisana odgórnie, gdy mężczyzna bezradnie rozgląda się po domu, nie widząc wysypujących się na podłogę śmieci czy centymetrowej warstwy kurzy na regałach z książkami.
Powoli się to zmienia, ale chłopcy wciąż są inaczej socjalizowani niż dziewczynki. Kobiety czasami muszą pokazać mężczyznom, na co zwracać uwagę czy jak robić pewne (wydawałoby się, że oczywiste) czynności.
Co innego jednak, jeśli partner ma wolę nauczenia się tego, a co innego, kiedy zawsze będzie czekał na wskazówki. Być może dla niektórych kobiet taka postawa nie stanowi problemu, jednak wiele z nich traktuje ją jako kolejny obowiązek na swojej liście zadań do wykonania.
Tacy faceci po prostu powinni się ogarnąć i zrozumieć, że prowadzenie domu nie powinno spoczywać na barkach jednej osoby, która tak samo, jak oni, ma wcześniej do wykonania również inny rodzaj pracy.
Panowie, nie mówcie więc, że nam "pomagacie", bo łaski nam tym nie robicie – słyszeliście, żeby kobieta chwaliła się kiedyś w ten sposób? No właśnie.