Eliza Michalik: Polska przeistacza się w fundamentalistyczne państwo religijne
Proponując ustawę o obronie chrześcijan w kraju, w którym 90 procent mieszkańców to katolicy, a reprezentująca ich instytucja, Kościół katolicki, posiada olbrzymie bogactwa, wpływy i stoi ponad prawem, rząd pokazuje, że zamierza nasilić represje wobec niekatolików.
Oznaczają one, że (co łatwo przeoczyć w chaosie informacyjnym, wobec wojny, inflacji i widma zbliżającej się recesji) Polska małymi krokami, przeistacza się od 2015 roku w fundamentalistyczne państwo religijne.
Bieda, która wkrótce zacznie być dla Polaków bardzo odczuwalna, będzie zresztą fundamentalistom raczej sprzyjać i nie spowoduje, jak chcieliby niektórzy - odwrócenia się wściekłych ludzi od populistów. Przeciwnie, jak pokazuje historia wielu krajów - połączona ze słabą jakością i zindoktrynowaniem edukacji - będzie raczej pogłębiać fanatyzm religijny i aktywować wypaczoną, odpustową religijność.
Na skutek biedy, strachu o byt, chorób i braku wiedzy ludzie nie nawracają się bowiem na rozum, tylko zaczynają wierzyć w teorie spiskowe i coraz bardziej, a nie coraz mniej, ufać politykom i księżom - szarlatanom.
Dyktatura "niedomknięta"
Ludzie w ogóle w swoich wyborach, także politycznych, nie kierują się, jak sami chcieliby wierzyć - rozumem, tylko emocjami. A nic nie wzbudza takich emocji jak strach pobudzany wypaczoną religijnością.
Podglebie dla przekształcenia Polski w religijną dyktaturę już istnieje i to całkiem solidne. Dyktaturą przecież już jesteśmy, choć wciąż "niedomkniętą" - dopóki należymy do Unii Europejskiej, bez niej bylibyśmy w dużo gorszej sytuacji.
Choć i Unia traci do nas cierpliwość i niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości zacznie się zastanawiać, tak jak czyni to w odniesieniu do Węgier, czy naprawdę warto zawracać sobie głowę krajem, który nie przestrzega reguł państwa prawa i prowadzi politykę proputinowską, w sytuacji, gdy Rosja gra na rozpad UE.
Nie miejmy złudzeń - prawo "broniące" chrześcijan przed "prześladowaniami" sprowadzającymi się do zakazu krytykowania katolików i Kościoła będzie jeszcze jednym sposobem, na który władza będzie mogła trzymać społeczeństwo za twarz i je kontrolować.
Dwa lata więzienia za zakłócenie mszy czy "lżenie i wyszydzanie Kościoła" w praktyce zamknie wszystkim, także dziennikarzom usta. Nie szukając daleko, wiele moich własnych artykułów bardzo krytycznych wobec Kościoła nie mogłoby powstać, gdyby obowiązywały przepisy, których wprowadzenia chce dziś Zjednoczona Prawica.
Nie przypadkiem zresztą to dzieje się w sytuacji, gdy liczne afery finansowe i pedofilskie, a także powiązania z politykami spowodowały masowe odchodzenie ludzi od wiary, pustki w seminariach duchownych i na lekcjach religii - kler zapewne łudzi się, że zakaz uciszy krytyków ich niegodnych poczynań i ukryje nadużycia Kościoła przed opinią publiczną. Tak się oczywiście nie stanie.
Skądś to znamy?
Ludzie znienawidzą Kościół, choć w obawie przed karą będą faktycznie zacząć siedzieć cicho. A społeczeństwo, które siedzi cicho, jest przecież marzeniem każdej dyktatury.
Warto przypomnieć, że państwo religijne to państwo, w którym zasady jednego wyznania przekłada się na ustawy uchwalane przez parlament, a religia i polityka przenikają się nawzajem.
Głównymi cechami państwa religijnego są uprzywilejowanie jednej instytucji wyznaniowej w porównaniu z innymi, na przykład poprzez wzmożone finansowanie z budżetu państwa, dostosowywanie aktów prawnych do interesów konkretnego kościoła, podejmowanie decyzji dotyczących państwa i obywateli w oparciu o zasady jednego wyznania, finansowe uprzywilejowanie hierarchów państwowej religii, w porównaniu z obywatelami, ich nieuzasadniona wysoka pozycja społeczna i wpływ na struktury władzy, represyjna polityka wobec innych "konkurencyjnych" religii i wszystkich krytyków. Coś nam to przypomina?