Wieniawa opowiedziała nam o pożarze magazynu swojej marki odzieżowej. "Kręcili teledysk w budynku"
- LeMiss to założona w 2020 roku marka odzieżowa Julii Wieniawy
- Firma ma spore kłopoty, gdyż w nocy z 13 na 14 października znajdujący się na warszawskim Żoliborzu magazyn i biura stanęły w płomieniach
- 23-letnia bizneswoman opowiedziała nam, co mogło być tego przyczyną, kiedy się o tym dowiedziała i czy ktoś ucierpiał w pożarze
Julia Wieniawa jest dziś nie tylko aktorką i piosenkarką, ale też prawdziwą bizneswoman. Dwa lata temu wystartowała ze swoją marką odzieżową. Stroje, które oferuje, są przeznaczone przede wszystkim do uprawiania jogi, ale również po prostu do ćwiczeń czy na co dzień.
Firma gwiazdy w ostatnim czasie bardzo dobrze prosperowała. W ubiegłym tygodniu stało się jednak najgorsze. W budynku, w którym znajdowały biura i magazyn z ubraniami, wybuchł pożar. Komunikat o tym feralnym wydarzeniu pojawił się na stronie marki oraz w mediach społecznościowych.
"Drodzy, dziś w nocy wybuchł pożar w budynku, w którym między innymi znajduje się nasze biuro i magazyn. W jednej chwili wszystkie nasze plany zatrzymały się. Tymczasowo jesteśmy zmuszone zawiesić naszą sprzedaż i wysyłki" – poinformowano.
"Dzisiejsza informacja przygniotła nas i poczułyśmy się bezradne, ale po kilku godzinach wierzymy, że po burzy znowu świeci słońce... Przed nami trudny czas, myślami staramy się być już w 'nowym jutrze' i wierzymy, że wrócimy tu niebawem ze zdwojoną mocą" – napisano na zakończenie.
Wieniawa dla naTemat: Utraciłyśmy nasze biuro, ale i magazyn
Julia Wieniawa w rozmowie z naszą redakcją przyznała, że była wstrząśnięta tą wiadomością. – Myślę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, ale na początku to był taki cios, że nie mogłyśmy się pozbierać, no bo nasza ponad dwuletnia praca poszła do kosza – podkreśliła.
A jaka była przyczyna pożaru? – Ktoś kręcił teledysk w tym samym budynku, tam są też różne studia fotograficzne itp. I budowali scenografię – taką słyszałam przynajmniej wersję, zobaczymy, co prokuratura ustali, bo ona teraz ogarnia te sprawy – i iskra po prostu poleciała do jakiegoś pokoju, gdzie było dużo łatwopalnych rzeczy (scenograficznych). I ten budynek zaczął płonąć w sekundę. Jeszcze ktoś podobno zawiadomił straż pożarną i podał nie ten adres, co powinien, więc zanim straż przyjechała, to cały budynek już stał w płomieniach – opisała nam Julia.
W tamtym momencie artystka była w Stanach. – Ja się w ogóle dowiedziałam rano, bo byłam w innej strefie czasowej. Spłonęła chyba lewa część tego budynku. Nasze rzeczy nie jarały się całe, tylko bardziej utraciłyśmy nasze biuro, ale też magazyn w ten sposób, że wszystko jest w sadzy, czarne, wszystko śmierdzi dymem, nic się nie nadaje do sprzedaży, są to wszystko poniszczone rzeczy. Biuro też musimy zmienić – wspomniała zmartwiona.
A co dalej z firmą? – Dopiero wróciłam do Polski, jestem prosto z lotniska, nawet nie wiem, jaki jest plan działania. Na razie zawiesiłyśmy sklep, bo nie mamy jak wysyłać, co sprzedawać. Mam nadzieje, że ubezpieczenie jakkolwiek nam to podratuje – dodała.
– No, ale dobra myślę sobie, nowy start. Zawsze staram się myśleć: to było po coś. Najważniejsze jest dla mnie to, że nikt nie był poważnie ranny, nikt nie ucierpiał. Dwie osoby, nie z naszej firmy, ale ktoś z tego budynku, musiały uciekać przez elewacje, czy przez okno. Nie wiem dokładnie, jak to było. I lekko zostały poranione. Pojechały do szpitala i podobno wszystko jest okej – uspokoiła gwiazda.
Okazuje się jednak, że w pożarze zginęły zwierzęta. – Natomiast słyszałam, że dwa kotki zmarły, że zostały tam gdzieś w którymś pomieszczeniu, nie w naszej firmie, ale obok. Ktoś niestety zostawił, więc to jest akurat smutne, bo mnie krzywda zwierząt też zawsze bardzo mocno dotyka – wyznała Julia.