Orban to autokrata, ale jednak nie idiota. Jak są pieniądze do wzięcia, to chce je brać. A my?

Karolina Lewicka
24 października 2022, 10:28 • 1 minuta czytania
Dawno, dawno temu – był rok 1993 – Jan Maria Rokita, wówczas polityk Unii Demokratycznej i szef Urzędu Rady Ministrów, wprowadził do polskiej dyskusji małe gryzonie z rodziny chomikowatych: lemingi.
Karolina Lewicka fot. Michal Wozniak/East News

– Przypomina mi się film z dzieciństwa o zwierzątkach, które maszerowały na skałę, za którą jest przepaść, a którym instynkt nakazywał takie zachowanie. Do ostatniej chwili wierzyłem, że zwierzątka zawrócą, ale nie, spadały – mówił w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".


Opisywał w ten sposób autodestrukcję prawicy, która rozpraszała swe siły na kolejne kanapowe partie. Do samego Jana Marii Rokity jeszcze wrócimy, na razie zaś użyjemy sobie jego metafory do zobrazowania tego, co robi obóz władzy. 

Ano Zjednoczona (w zaawansowanej destrukcji naszego państwa) Prawica maszeruje na skałę, za którą jest przepaść, w którą to przepaść – z bezpiecznej dla siebie odległości – chce wrzucić sto miliardów euro, jakie się Polsce należą z Funduszu Odbudowy (prawie 25 mld euro bezzwrotnych dotacji) i funduszu polityki spójności (75 mld euro).

Okrągła sumka, której PiS-owi nie żal, bo niby dlaczego miałoby być żal? Nie o państwo przecież PiS-owi chodzi, tylko o władzę nad państwem, choćby nawet zrujnowanym. Rząd się, jakby co, zawsze wyżywi. 

Ważny polityk opozycji spekuluje, że PiS lekką ręką odpuścił KPO, bo z tych pieniędzy nie będzie miał żadnego wyborczego pożytku. Są one bowiem ściśle przypisane do konkretnych projektów (głównie transformacja energetyczna i cyfryzacja) i ściśle rozliczane.

Nie da się ich przerobić na tekturowe czeki rozdawane po gminach w przeddzień wyborów, a transformacją energetyczną PiS nie będzie sobie zawracał głowy – wiatraki blokuje Ziobro, a sprawę węgla wyłuszczył znów Kaczyński, tym razem na gościnnych występach w Jedliczu: – Kto jest winien temu, że mamy kłopot z węglem? Oni.

I można się rozejść. 

Orban głupi nie jest

Z kolei pieniądze z polityki spójności, których wypłata jest zagrożona, bo rząd nie przestrzega artykułów Karty Praw Podstawowych, to pieśń przyszłości, wypłaty mają ruszyć w 2023 roku, a zatem przed wyborami powie się wyborcom, że będą po wyborach – a po wyborach się zobaczy. Powtórzmy: rząd się zawsze wyżywi, bez czy jednak z tymi pieniędzmi. 

Miniony tydzień przyniósł też wieści ("Dziennik Gazeta Prawna"), że z kolei Budapeszt w celu uzyskania pieniędzy z KPO napisał w Brukseli stosowne ustawy zabezpieczające te środki przed ich potencjalnym rozkradaniem przez węgierskich oligarchów zblatowanych z władzą, cofnął się także tu i ówdzie, a Victor Orban podążył nawet do Berlina, by się zaprzyjaźnić z niemieckim kanclerzem.

Spuentowałam to krótko: Orban to z pewnością autokrata, ale jednak nie idiota. Jak są pieniądze do wzięcia, to chce je brać. Tymczasem u nas na miliardy rząd macha ręką, jakby to były drobne na waciki, wciskając nam przy tym kity o obronie polskiej suwerenności, aż przykro słuchać. 

Tu znów pojawi się Jan Maria Rokita, onegdaj polityk PO i niedoszły "premier z Krakowa", teraz publicysta prorządowego tygodnika "Sieci". To on sformułował narrację, podchwyconą z marszu przez Mateusza Morawieckiego, że oto UE nakłada sankcje na dwa kraje: na Rosję i na… Polskę!

I dalej: "Mechanizm unijnej presji na Moskwę i Warszawę jest też dość podobny. Powtarzają: dostosujcie się do naszych żądań, a uchylimy sankcje. Tyle tylko, że w przypadku Rosji idzie o zatrzymanie agresji i mordów, zaś w przypadku Polski – o wymuszenie destrukcji wymiaru sprawiedliwości".

Czyli dla Rokity próba zatrzymania procesu podporządkowywania władzy sądowniczej Ziobrze i Kaczyńskiemu, to "destrukcja wymiaru sprawiedliwości". Cóż, ponoć gdy Bóg chce kogoś dotkliwie ukarać, to odbiera mu rozum. 

Tymczasem w miniony weekend młodzieżówka PiS-u ruszyła do biur poselskich polityków PO i PSL, by na klamkach ich siedzib zawiesić papierowe torby z Biedronki. Wprawdzie śledczy nie potwierdzili rewelacji małego świadka koronnego Marcina W., o przekazaniu synowi Donalda Tuska 600 tysięcy euro w rzeczonej torbie, ale PiS zmajstrował inny przekaz.

Taki oto, że "rządy PO-PSL chciały puścić Polaków z torbami". Zawsze najwygodniej oskarżać innych o to, co robi się samemu. 

Az strach się bać

Na koniec pytanie: kogo to obchodzi? Kolejne badania pokazują, że w sumie niewielu. 

PiS nie zniechęca swego elektoratu – i to nie tylko tego twardego – nawet tym, że prowadzi go prostą ścieżką ku biedzie (całą resztę zresztą też). Polska rozpadła się trwale na dwa plemiona.

Plemię PiS-u albo nie dostrzega win swoich wybrańców (np. 90% wyborców Zjednoczonej Prawicy nie obarcza rządu odpowiedzialnością za obecny kryzys energetyczny; IBRiS dla "Rzeczpospolitej") lub nawet jeżeli zgadza się z jakimś zarzutem wobec rządzących (np. niemal jedna czwarta wyborców PiS-u podpisuje się pod stwierdzeniem, że rząd nie dba o ciężko pracujących Polaków; OGB dla "Liberte"), to jednak nie zniechęca ich do dalszego popierania tego ugrupowania.

Jakby byli zahipnotyzowani, przywiązani niewidzialnym sznurkiem do PiS.

Zaś elektorat opozycji niezdolny jest do masowych protestów, w dodatku, o czym mówią mi politycy opozycji, wycieńczony głupotą i aferami PiS-u, udaje się na emigrację wewnętrzną. Przestaje słuchać, czytać, przejmować się. Ucieka w prywatność.

To dość naturalna obrona przed posiadaniem nerwów napiętych jak postronki, która jednak – jeśli będzie skutkować demobilizacją wyborczą sympatyków opozycji – może dać PiS-owi szansę, by domknął układ w trzeciej kadencji.

Przed nami kluczowy dla przyszłości kraju rok. Aż strach się bać.