Minister Bortniczuk znów odleciał. Igrzyska w Polsce? Ten pomysł bije inne na głowę
- Kamil Bortniczuk, szef resortu sportu, chce zorganizować igrzyska
- Zdaniem polityka PiS w 2036 roku stać nas będzie na tak ogromny wydatek
Minister Kamil Bortniczuk jest aktywny, czasami nawet za bardzo. Jego poprzednicy bywali słabo zorientowani w realiach trzeciej ligi hokeja, bywali kompletnie niezainteresowani pracą w resorcie. Ale nowy minister jawi się jako wzór pracowitości i zaangażowania. Jego ostatnie słowa to niemała sensacja. Dlaczego? Bo Kamil Bortniczuk chciałby organizować w Polsce igrzyska olimpijskie.
Oczywiście nie sam, bo wskazał dość odległy termin, w 2036 roku, gdy już pewnie nie będzie miał wpływu na decyzje ministerstwa i na przeprowadzenie igrzysk. Pewnie dlatego tak łatwo było mu mówić o tym, że w naszym kraju możemy zorganizować największą imprezę sportową świata. Na czym opiera swój optymizm sternik resortu sportu?
– Na pewno mamy lepsze warunki niż w tamtych trudnych czasach. Początek lat 90. nam nie sprzyjał. Poziom finansowania jest zdecydowanie lepszy. Mamy więcej możliwości. To będzie się przekładać na medale. Czy chcemy igrzysk olimpijskich w Polsce? Tak! - powiedział Kamil Bortniczuk w rozmowie z TVP Sport. Cóż, taka deklaracja odbiła się w mediach szerokim echem i nie ma się co dziwić. To jednak wciąż mało realne.
Minister uważa, że igrzyska można zorganizować tak, by kraj nie poniósł wielkich kosztów i nie wydał miliardów złotych ponad stan posiadania. Jego zdaniem stać nas na największą imprezę sportową świata, a mówi te słowa w czasach, gdy w Polsce szaleje inflacja, sporo ludzi zastanawia się, jak zimą ogrzeją swoje domy, a ceny paliwa na stacjach biją rekordy. A co za tym idzie, drożeje wszystko w sklepach. Do tego u naszych sąsiadów trwa wojna.
Co na to Kamil Bortniczuk?
- Za około piętnaście lat możemy myśleć o organizacji takiej imprezy. W 2036 r. igrzyska w Polsce powinny być jak najbardziej realne. Powinniśmy się wyzbyć kompleksów w tym zakresie. Na dziś jesteśmy na poziomie rozwoju gospodarczego Hiszpanii z czasów igrzysk w 1992 r., o ile nie wyżej. Za czternaście lat, jeśli utrzymamy stan rozwoju PKB, będziemy znacznie bardziej rozwinięci niż Barcelona - stwierdził minister sportu.
Nie ma to, jak obiecać ludziom gruszki na wierzbie i błysnąć w mediach. Szkoda tylko, że minister nie jest i nie będzie odpowiedzialny za swoje słowa, a do tego wybrał sobie mało przyjemny czas, by rodaków nęcić obietnicami igrzysk. Cóż, gdybyśmy nie znali Kamila Bortniczuka, to można by się dziwić.
Ale oddajmy mu jedno, stara się jak może, przynajmniej w mediach. Efekty jego pracy można zmierzyć wymiernymi liczbami, o których sam wspomniał przy okazji startu programu "Sportowe Talenty". - Budżet przekroczył dwa miliardy złotych. W 2015 roku startowaliśmy z niespełna miliardem środków. Na przyszły rok w planie mamy przeznaczyć na sport 3,5 miliarda złotych. Wzrost jest skokowy - chwalił się w swoim stylu sternik polskiego sportu.
Panie ministrze, może niech faktycznie zajmie się pan pracą u podstaw i zaangażowaniem dzieci do sportu, walką z plagą zwolnień z WF-u w szkołach i budową od podstaw systemu szkolenia w naszym kraju. A igrzyska niech poczekają, bo na pana poletku wciąż jest sporo pracy do zrobienia i wiele pilniejszych kwestii, niż organizacja igrzysk olimpijskich. Prawda?