Niebywałe sceny w Katarze, ochrona rzuciła się na dziennikarza. Niemal doszło do bójki
- Media na świecie obiegła informacja o ataku Katarczyków na dziennikarzy
- Ekipa z Danii miała wielkie nieprzyjemności w Dausze, interweniowała ochrona
- Ostatecznie Katarczycy przeprosili za swoich ludzi, ale niesmak pozostał
Cała sytuacja jest zadziwiająca, bo ekipa telewizyjna z Danii miała przy sobie akredytacje i pracowała legalnie, posiadając zezwolenie na nagrywanie miasta w trakcie finałów MŚ. Turniej rusza w niedzielę, w Ad-Dausze jest już mnóstwo kibiców, dziennikarzy oraz przybywają kolejni uczestnicy MŚ, ale organizatorzy nie wyglądają na gotowych do turnieju. Historia z dziennikarzem z Danii to kolejny dowód na to, że Katarczycy improwizują.
Jak doszło do spięcia? Rasmus Tantholdt prowadził relację na żywo, gdy podjechała do niego oraz jego ekipy grupka ochroniarzy. Ci ostro przerwali wejście do duńskiej telewizji TV2 i zaczął się spór. Zdaniem Katarczyków, ekipa nie miała prawa prowadzić relacji i nagrywać miasta. Na nic zdały się prośby Duńczyków, na nic akredytacja pokazywana ochroniarzom i tłumaczenia, że ekipa ma zgodę FIFA oraz katarskich władz.
Tak wyglądało całe zajście:
Rasmus Tantholdt reagował na bieżąco i nie mógł się nadziwić reakcji Katarczyków. Mistrzostwa świata relacjonuje już po raz szósty. – Proszę pana, zaprosiliście tutaj cały świat. Dlaczego nie możemy filmować? Jesteśmy w publicznym miejscu, to moja akredytacja, możemy filmować tam, gdzie chcemy – tłumaczył obcesowo reagującym gospodarzom. Ci nie mieli zamiaru posłuchać wyjaśnień, krótko przekazali, jakie zasady panują w ich kraju.
– Tu nie wolno nagrywać, tu jest Katar. I takie są tutaj zasady – tłumaczył jeden z agresorów. I po chwili zrobiło się naprawdę nerwowo, bo Katarczyk zagroził, że rozbije kamerę duńskiej telewizji, jeśli nie zostanie ona wyłączona. To rozzłościło dziennikarzy z Europy, którzy poczuli się bezradni. Do takich scen nie dochodziło w trakcie poprzednich mundiali.
– Może pan rozbić kamerę, jeśli ma pan ochotę, proszę bardzo! Grozicie nam, że rozstrzaskacie naszą kamerę, naprawdę? – wściekł się Rasmus Tantholdt, a wszystko pokazała oczywiście telewizja TV2, bo incydent dział się podczas relacji na żywo. Na szczęście Katarczycy powstrzymali się i nie doszło do bójki, ale było bardzo blisko. Kamera ocalała, a sam dziennikarz wyjaśnił, co się stało.
Rasmus Tantholdt wyjaśnił na łamach "Przeglądu Sportowego", że doszło do nieporozumienia, ale też dodał, że jego ekipa mogła nawet wylądować w areszcie, jak dziennikarze z Norwegii przed rokiem. Katarczycy bardzo mocno ingerują w pracę mediów.
– Wytłumaczyli później, że to nieporozumienie. Powiedzieli, że ci ochroniarze nie zostali poinformowani, że jeśli ktoś ma akredytację przyznaną przez FIFA, może bez przeszkód nagrywać w mieście. I tu pojawia się problem, bo tych ochroniarzy jest tutaj naprawdę dużo. Mieli 12 lat na to, by przygotować się do tej imprezy, a nie zdążyli im tego przekazać – powiedział żurnalista z Danii.
Przeprosiny przesłało mu już Międzynarodowe Biuro Prasowe Kataru, ale niesmak pozostał. A Duńczycy są na celowniku organizatorów MŚ od wielu tygodni, bo jako jeden z pierwszych i jeden z nielicznych krajów skrytykowali katarskie władze i sposób, w jaki organizowane są mistrzostwa świata. Członkowie kadry, federacji i sponsora (firma Hummel) upomnieli się też o prawa człowieka, co nie spodobało się z pewnością Katarczykom. Wychodzi na to, że ekipa z Danii miała rację i że ich słowa trafiły w czuły punkt.