Michalik: Wydawało mi się, że nieprzekraczalną granicą jest dla Polaków kłamstwo
Czy w polskim życiu publicznym są jakieś granice? Linie, które narysowaliśmy my, wyborcy, przy których postawiliśmy znak "Stop" i czytelny komunikat: "Tego ci polityku nie wolno. Jeśli TO zrobisz, to będzie Twój koniec w polityce"?
Sądzę, że wiele osób w ostatnich latach zadawało sobie to pytanie.
Czy istnieją w naszych oczach rzeczy, które nie podlegają negocjacjom, o których się nie dyskutuje, bo po prostu wiadomo, że zrobienie ich skończy karierę polityka i odbierze mu możliwość, że ktokolwiek, kiedykolwiek jeszcze na niego zagłosuje? Co jest granicą naszej krzywdy i kompromitacji?
Politycy kłamią, wyborcy spijają słowa z ich ust
Dawno temu sądziłam, że nie zniesiemy niejasnego i nic nieznaczącego bełkotu - sytuacji, w której politycy na proste pytania dziennikarzy odpowiadają niejasno, kręcąc i kombinując, żeby ukryć swoją winę i nieprawidłowości.
Ale nie - ci, którzy kręcili i lali wodę najbardziej cieszą się największą popularnością.
Później wydawało mi się, że nieprzekraczalną granicą jest dla Polaków kłamstwo. Nie kłamstwo ukryte, przysłonięte pozorami prawdy, bo rozumiem, że takie niekiedy trudno dostrzec, ale kłamstwo jawne, bezczelne, rzucane w twarz, głośne jak policzek. Skąd!
Politycy kłamiący jawnie, ba - tacy, którzy z kłamstwa zrobili swoją maszynkę wybroczą - mają się u nas najlepiej! Są słuchani, zapraszani do mediów, a wyborcy spijają słowa z ich ust. Nie wszyscy, ale wystarczająco wielu, żeby zapewnić im władzę.
Jeśli nie bezczelne kłamstwo, pomyślałam, to może granicą tego, co potrafimy znieść, jest arogancja? Patrzyłam na nocne obrady Sejmu i twarz Piotrowicza łamiącego z ironicznym uśmieszkiem wszystkie zasady i prawa, słuchałam jego chamskich uwag i obelg - i czekałam na trzęsienie ziemi - ale nic się nie stało. Wszystko uszło im płazem.
Nie tylko Piotrowiczowi (swoją drogą, ciekawe, co się tam dzieje), ale Pawłowicz, Kaczyńskiemu i innym, mówiącym krzywdzące, obraźliwe złe słowa. Dziś ton nadają typy w stylu Jakimowicza, Ogórek i Ziemkiewicza i- cóż za niespodzianka - wydaje się, że nadal niewielu to przeszkadza.
Polacy "historycznie" odporni?
Był też moment, w którym pomyślałam, że może my, Polacy jesteśmy "historycznie" odporni na prymitywną retorykę, bo przecież nieźle nas w tym wyćwiczył PRL, że może nie jest łatwo nas wzruszyć nowomową i nie takie rzeczy jak toporną propagandę widzieliśmy - że to wszystko za mało.
Wyobraziłam sobie wówczas, że na pewno naszą nieprzekraczalną granicą będzie "prawdziwe życie", realne, namacalne wydarzenia, które nas dotkną fizycznie i psychicznie - inflacja, pustki w portfelu, choroba i śmierć.
A jednak przyszedł covid i tysiące śmierci spowodowanych pośrednio niekompetencją i tumiwisizmem polityków, afera maseczkowa i respiratorowa, przyszły miliony zabierane ochronie zdrowia, żeby dać je Kościołowi i miliardy, których nie dostali chorzy na raka, a dostała reżimowa, propagandowa TVP.
I wreszcie przyszli Niemcy z propozycją rozmieszczenia przy polskiej granicy systemu obrony przeciwlotniczej Patriot i minister Błaszczak, który lekką ręką skazał być może kolejnych ludzi na śmierć, odpowiadając Niemcom, żeby te rakiety dali Ukrainie.
Jeśli do tego dodamy policję, która bez jednego słowa sprzeciwu oddała się całkowicie we władanie PiS i realizuje bez zmrużenia oka cele partyjne Jarosława Kaczyńskiego, zamiast strzec prawa i porządku mam pełen obraz braku jakichkolwiek granic Polaków.
W życiu publicznym działa dokładnie ta sama zasada, co w życiu prywatnym: jeśli człowiek się nie szanuje, nikt inny go nie uszanuje. Jeśli społeczeństwo nie potrafi postawić politykom nieprzekraczalnych granic, politycy sami z siebie nigdy się nie zatrzymają.
Nigdy nie powiedzą: "Stop. Dość już dostaliśmy, nakradliśmy, dość już wam zniszczyliśmy życie, więc teraz sobie pójdziemy i pozwolimy wam odbudować kraj". To się nie wydarzy.