"Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka", czyli przestańcie narzekać. Tak też można wygrywać

Krzysztof Gaweł
26 listopada 2022, 21:06 • 1 minuta czytania
Polscy piłkarze pokonali Arabię Saudyjską (2:0) i są blisko awansu do fazy pucharowej piłkarskich mistrzostw świata, ale niewiele zabrakło, by nasz zespół znalazł się w opałach. Tak samo, jak niewiele zabrakło, by strzelił rywalom cztery, albo nawet pięć bramek. Najgorzej, gdyby skończyło się na remisie 1:1, przed którym uchronili nas Wojciech Szczęsny i Robert Lewandowski. Udało się, a to dla nas zupełna mundialowa nowość.
"Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka", czyli musimy się nauczyć cieszyć z sukcesów piłkarzy Fot. Ding Xu/Xinhua News/East News

Gramy o awans do 1/8 finału piłkarskich mistrzostw świata. Po raz pierwszy w XXI wieku, pierwszy raz od 1986 roku. To bardzo przyjemne, a dla dużej liczby polskich fanów nowe uczucie, prawda? 2:0 z Arabią Saudyjską ma swój smak, słodki i specyficzny, choć zgodnie z naszym charakterem (narodowym?) musieliśmy się nacierpieć i nadenerwować co niemiara, żeby zakończyć ten pojedynek z uśmiechem na twarzy. Ale dobrze, tak miało przecież być.


Plamy na słońcu, upał na ulicy A dookoła sami groźni zawodnicy...

Reprezentacja Polski nic sobie nie robiła z plam na słońcu i z żaru, który wylewał się z pustyni wokół Education City Stadium w Ar Rajjan. Obawialiśmy się przed meczem z Arabią Saudyjską, że warunki mogą sprzyjać rywalom, którzy na co dzień występują w podobnych okolicznościach. Ale nasza drużyna dobrze jest przygotowana fizycznie do MŚ, a pierwszy w historii mecz na klimatyzowanym obiekcie udał się nam bardzo dobrze.

Słońce nie przeszkodziło, choć na początku spotkania mieliśmy wrażenie, że głowa Matty'ego Casha była rozpalona do czerwoności, a to zakończy się dla niego kartonikiem w tym samym kolorze. Na szczęście szybko udało się schłodzić kluczową część ciała u defensora Aston Villi, a jego zagranie w końcówce pierwszej połowy pomogło nam – lubimy tak myśleć, prawda? Jak przegrywają, to: oni. Ale jak wygrywają, to: my – wyjść na prowadzenie w meczu.

Jak śpiewał Kazik, dookoła faktycznie byli groźni zawodnicy, co pokazał nie tylko mecz z Argentyną (2:1), ale i początek starcia z naszymi Orłami. A nasi? Cóż, bez wirtuozerii, bez zbędnego wymieniania piłki i zachwytów. Skutecznie, efektywnie, bez tiki-taki i innych szalonych pomysłów na grę. Chcieliście ofensywy? To macie. Poszła klasyczna laga-taka na Matty'ego Casha, a ten już znalazł ofensywnych kolegów. Oni na szczęście, "Zielu" oraz "Lewy", potrafią zaczarować i właśnie to w polu karnym zrobili.

Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka Gdyby się nie przewrócił była by rzecz wielka...

I tylko szkoda, żeśmy nie potrafili tego bardziej spożytkować. Arek Milik huknął w poprzeczkę, ależ by mu się ten gol przydał w kadrze. Trener Czesław mało z niego korzystał, a jak już wstawił do składu, to ten nasz snajper mógł odpowiedzieć golem. Byłby piękny, byłby potrzebny i pozwoliłby wielu kibicom nad Wisłą oszczędzić nerwów. Ale Milik to taki nasz snajper wyklęty, jeszcze w Katarze pięć poprzeczek obije, nie trafi do "pustaka", by później zapakować bramkę a la stadiony świata. Ten typ tak ma.

No i był jeszcze słupek Roberta Lewandowskiego, znów pech i znów brak skuteczności, a przecież mógł nasz as nieco szybciej odblokować się w finałach MŚ, mógł szybciej dobić Saudyjczyków ("Where is Lewandowski?" pytali przed meczem, zaraza) i mógł nawet zejść z boiska z hat trickiem, gdyby los mu sprzyjał, a noga oraz oko były nieco dokładniejsze. Jak sam przyznał, to szczególny moment, bo przecież wreszcie strzelił. A my mamy cenną lekcję.

Być może tego nie wiedzieliśmy, bo nasi piłkarze dawno nie grali o coś w finałach MŚ, ale o gole na mistrzostwach jest niezwykle trudno. Tak wiem, Hiszpanie strzelili na luzie siedem. Ale my nie jesteśmy Hiszpanami, a nasi piłkarze chyba jednak nie żartują, gdy mówią, że nie potrafią grać widowiskowo i wolą walczyć, szarpać i gryźć trawę, niż sobie klepać piłeczkę. Dla pewności, ja w ich wymówkę nie wierzę, ale tym mocniej cenię "Lewego" i jego gole.

Dopiero się dowiemy, jakie mają znacznie, gdy pustkę po kapitanie poczujemy na własnej skórze. A przecież on sam przyznał po meczu, że ten czas się zbliża i że on to czuje. Straszna jest już sama myśl o tym, prawda? Ale ten czas nadejdzie dopiero w przyszłości, a nie tu i teraz, czyli w Katarze. A my chcemy, by trafiał i radował nas tu i teraz, jak to ma w zwyczaju. Słupek? Trudno. Sam na sam? Szkoda! Ważne, że zrobił swoje i że kamień spadł mu z serca.

Czy to dzisiaj jeszcze dzisiaj do państwa nie dotarło Najlepszy bramkarz to Bogusław Wyparło!

No dobrze, teraz najważniejsze. Wojtek Szczęsny, czyli bohater meczu. Wbrew słowom Kazika Staszewskiego w piosence, to nie sympayczny Bodzio W., ale właśnie Wojtek jest najlepszym bramkarzem. Stara, dobra polska szkoła. Broni wszystko jak najęty, karnego wyciągnie na luzie, a potem jeszcze rzuci bon motem i przyzna, że jak lagę to tylko on. I że te jego lagi są naprawdę świetne. No bo są.

Wojtek nie został bohaterem meczu, organizatorzy dali nagrodę "Lewemu". Ale to nic. Dla niego nagrodą była postawa kolegów, walka i zwycięstwo. A potem może papierosek w szatni i chwile radości, na które solidnie zapracował. Ileż było narzekania, ileż krytyki i wytykania palcem. A przecież "Szczena" to fachowiec pierwsza klasa i jedynka w kadrze bez dwóch zdań. A teraz idzie śladem Jana Tomaszewskiego i Józefa Młynarczyka, co nas może tylko cieszyć.

Zachwyca nie tylko grą, ale energią, którą daje zespołowi. Zauważyliście, że nasi zaczęli grać pewniej, spokojniej i odważniej, gdy wyjął rywalom tego karnego? To jest lider. Nie ten, który nastrzela bramek aż miło. Ale ten, który daje dobrą energię, podpowiada, motywuje i czasem opierniczy, kiedy trzeba. Jego świetna gra natchnęła zespół i nie był nam nawet potrzebny Herve Renard. Oby tak dalej Wojtek!

Jak zaczęła się piosenka tak i będzie na końcu Upał na ulicy i plamy na słońcu!

No i cóż, cieszmy się i doceniajmy. Wygraną, punkty, pozycję lidera. Pracę Czesława Michniewicza, który wynikami odpowiada nam na krytykę naszej gry. Brakuje nam ofensywy? Brakuje. Brakuje nam bramek i okazji? Brakuje. Brakuje nam przekonania, że potrafimy grać w piłkę nie gorzej od reszty świata? Pewnie, że tak. Ale mundial można zawojować (jeszcze nie czas by napisać: wygrać) grając brzydko, ostro, brutalnie i nieutępliwie. To jest piłka nożna, ocen za styl się jednak nie przyznaje.

Historię piszą zwycięzcy – mówił nam Czesław Michniewicz. To nie był upał i plamy na słońcu, to była prawda. Panie trenerze, proszę więc pisać historię i układać po swojemu to, co mamy. Może faktycznie nie zamieni pan naszej piłkarskiej wody z Wisły w wino z Portugalii, Francji czy Argentyny. Ale gramy na pustyni, więc woda będzie bardziej przydatna.

* Cytaty pochodzą z piosenki grupy Kazik na Żywo "Plamy na słońcu". Autorem tekstu jest Kazimierz Staszewski, fan sportu i piłkarskiej reprezentacji Polski