Alarm ws. podejrzanej paczki w domu Kurskich. Odebrała ją niania, wezwano policję

redakcja naTemat
20 grudnia 2022, 09:40 • 1 minuta czytania
W poniedziałek 19 grudnia w domu Joanny i Jacka Kurskich podniesiono alarm w sprawie podejrzanej przesyłki – wynika z ustaleń "Super Expressu". Odebrała ją niania, a na miejsce wezwano policję i pirotechników. Po fakcie okazało się, że nie ma powodów do obaw.
Jacek Kurski JACEK DOMINSKI/REPORTER

"Policyjni pirotechnicy wywieźli pakunek w bezpieczne miejsce do sprawdzenia zawartości" – pisze "Super Express", relacjonując zdarzenie w podwarszawskim domu Jacka i Joanny Kurskich. Podejrzaną paczkę 19 grudnia miała tam odebrać obecna w domu niania. Pakunek wydał się jej na tyle podejrzany, że nie tylko jej nie otworzono, ale na miejsce wezwano policję.


Podejrzana paczka w domu Kurskich. "SE": Na miejsce wezwano pirotechników

W chwili doręczenia paczki Joanny Kurskiej miało nie być w domu. Z kolei były prezes TVP Jacek Kurski pracuje już w Waszyngtonie na nowym stanowisku w Radzie Dyrektorów Wykonawczych w Banku Światowym.

Policyjni pirotechnicy około godziny 17 wywieźli paczkę z domu pary – podaje "SE". Ostatecznie alarm okazał się fałszywy, a paczka nie zawierała materiałów niebezpiecznych.

Tabloid podaje jednak, że w przeszłości Kurscy mieli już dostawać pogróżki, a "kiedy Joanna Kurska była w zaawansowanej ciąży [dziecko urodziła w marcu 2021– red.], Jacek Kurski w jednej z przesyłek znalazł ludzkie zęby z fragmentami kości".

Wybuch paczki w Siecieborzycach

W poniedziałek 19 grudnia media informowały też o innych zdarzeniu – z Siecieborzyc w województwie lubuskim. Jeden z domowników wniósł tam do domu paczkę, która najprawdopodobniej leżała pod drzwiami – znajdował się w niej ładunek wybuchowy. Gdy eksplodował, ranna została 31-letnia kobieta i jej dwójka dzieci w wieku dwóch i siedmiu lat.

Wciąż nie wiadomo, kto podłożył pakunek z ładunkiem. Najciężej ranna została 31-latka, która – jak przekazała prokuratura – "na skutek wybuchu kobieta straciła dłoń, istnieje też obawa, że nie będzie widzieć". Sylwia Malcher-Nowak, rzeczniczka szpitala w Zielonej Górze, poinformowała w rozmowie z TVN 24, że kobieta przeszła ośmiogodzinną operację, a jej stan wciąż jest bardzo ciężki.

W ciężkim stanie jest też siedmioletnie dziecko, które pozostaje w śpiączce. Babcia dzieci również trafiła do szpitala na oddział kardiologiczny – zasłabła.