Czarnek zapowiedział masowe zwolnienia, nauczycielka odpowiada. "Nie będzie musiał"

Katarzyna Nowak
29 grudnia 2022, 18:49 • 1 minuta czytania
– Skąd te liczby? 73 proc. nauczycieli pracuje w nadgodzinach. Jeśli będzie niż demograficzny, to oni dopiero zaczną pracować w normalnym wymiarze – mówi w rozmowie z naTemat.pl Iga Kazimierczyk, nauczycielka i prezeska fundacji "Przestrzeń dla edukacji". To reakcja na słowa ministra Czarnka, który zapowiedział, że "w perspektywie dwóch, trzech lat" w Polsce zostanie zwolnionych 100 tys. nauczycieli. Nasza rozmówczyni zwraca też uwagę na ogrom obciążenia psychicznego, z jakim mierzą się nauczyciele: – Oni emocjonalnie jadą na rezerwie.
"Czarnek - ręce precz od edukacji" - zdjęcie z protestu fot. Jakub Kaminski/East News

Tuż przed końcem roku minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek w wywiadzie dla Radia Zet zrzucił na środowisko nauczycieli informacyjną bombę, deklarując, że w ciągu najbliższych dwóch-trzech lat zwolnionych zostanie nawet 100 tysięcy z nich.

– W perspektywie 2-3 lat na 100 procent [będą zwolnienia - red.]. Zwłaszcza w szkołach średnich. Wiedzą to dyrektorzy liceów, choćby takich, jak w Prudniku, którzy nie zatrudniają dodatkowo nauczycieli, wolą dać nadgodziny nauczycielom. I to powoduje, że tych nauczycieli nie będzie trzeba zwalniać – ogłosił Czarnek. – To będzie około 100 tys. nauczycieli z 700 tys. nauczycieli [pracujących – red.] – doprecyzował jeszcze.

Gdy lekko zaskoczony tymi słowami prowadzący rozmowę dziennikarz dopytywał ministra o powody takich decyzji, ten tłumaczył: – Wchodzi potężny niż demograficzny, zwłaszcza do szkół średnich i to będzie powodowało, że nauczycieli będzie tam za dużo. Trzeba przygotować rozwiązania, które pozwoliłyby na odejście na emeryturę nauczycielom.

Czarnka zapytano też, jakich specjalizacji nauczycielskich mają te zwolnienia dotyczyć. – Wszystkich – przyznał minister. – Mniej przychodzi dzieci, to jest mniej WF-u, biologii, chemii, polskiego, fizyki – wyjaśniał. Zadeklarował też, że chciałby, żeby trzecia odsłona ustawy "Lex Czarnek" wróciła do Sejmu w formie projektu obywatelskiego. Poprzednią prezydent zawetował.

Czytaj też: "Duży problem" w szkołach. Czarnek ostrzega nauczycieli, 100 tys. z nich może stracić pracę

Burza po słowach Czarnka. "Skąd te liczby? Spodziewalibyśmy się wyjaśnienia"

Słowa Czarnka o zwolnieniu nauczycieli wywołały burzę, bo padły w czasie zapaści w edukacji i gigantycznych niedoborów kadrowych, o których alarmują organizacje zrzeszające nauczycieli. W czasie, gdy nauczycieli jest tak mało, że niektórzy pedagodzy uczą kilku przedmiotów naraz (przypominali o tym ostatnio uczestnicy protestu "Kartka do Czarnka" przed Kuratorium Oświaty w Lublinie).

I w czasie, gdy dyrektorzy szkół desperacko próbują pozyskać ludzi do pracy, występując do kuratoriów o zgody na włączenie do nauczania osób bez kwalifikacji nauczycielskich. Często są to np. absolwenci danej szkoły, którzy nigdy nie pracowali w zawodzie.

Co na słowa Czarnka nauczyciele? Pytamy o to Igę Kazimierczyk, nauczycielkę, współorganizatorkę akcji "Wolna Szkoła" i prezeskę fundacji "Przestrzeń dla edukacji".

– Pierwsze zdziwienie jest takie, że 100 tys. nauczycieli do zwolnienia to jest bardzo duża liczba. Jeśli to miałoby się wydarzyć, to całkowicie zmieniłoby funkcjonowanie systemu edukacji. Skąd te dane, czy ministerstwo zleciło jakieś analizy, badania? Tego nie wiemy i spodziewalibyśmy się wyjaśnienia od ministra Czarnka w tej kwestii – mówi w rozmowie z naTemat Kazimierczyk.

Potwierdza, że w Polsce powszechne jest to, iż jeden nauczyciel jednocześnie uczy kilku przedmiotów. Jak dodaje, wcześniejsze wypowiedzi ministra Czarnka, który sugerował m.in., że za granicą taki przedmiotowy "multitasking" to norma, nie mają odniesienia do polskiego systemu edukacji.

– W systemie anglosaskim jest całkowicie inna metodyka pracy, inne podstawy programowe. W polskim systemie zwłaszcza po likwidacji gimnazjów idziemy w odwrotnym kierunku – podkreśla.

– Jeśli nauczyciele są wieloprzedmiotowi, to dlatego, że realia ekonomiczne ich do tego zmuszają. Przytoczę dane NIK: 73 proc. nauczycieli pracuje w nadgodzinach. I skądś się te nadgodziny biorą – dodaje, wskazując na braki kadrowe. – Powiem więcej: gdyby nauczyciele rzeczywiście pracowali te 18 godzin, czyli wyrabiali pensum i nic ponad, to argument ministra byłby bardziej logiczny. Tymczasem jeśli będzie niż demograficzny, to oni dopiero zaczną pracować w normalnym wymiarze – mówi nasza rozmówczyni.

Kazimierczyk: Nauczyciele emocjonalnie jadą na rezerwie

Jak wskazuje, braki kadrowe w szkołach są tak poważne, że dyrektorzy muszą "szyć" luki w planie na bieżąco. – To jest układanie planu na najbliższy semestr i liczenie, czy uda się go spiąć, czy może trzeba będzie się posiłkować zastępstwami – dodaje.

Zwraca też uwagę na zmieniającą się narrację ministra Czarnka. – Parę miesięcy temu mówił, że braki kadrowe są normalne i nie ma co się nimi przejmować. Teraz mówi: "zwolnimy 100 tysięcy osób". Ja to odczytuję jako: "wiemy, że nauczyciele pracują na kilka etatów, wiemy, że są przemęczeni i nic z tym nie zrobimy" – dodaje. Pytana, czy przykład szkoły w Prudniku, na który powołał się minister Czarnek, może świadczyć o tym, że lokalnie rzeczywiście problemu z niedoborami kadrowymi nie ma, dodaje: – Oczywiście, że są szkoły, w których jest bardzo mało uczniów, są to np. szkoły w miejscach, które się wyludniają. Ale to nie oddaje specyfiki systemu, a od profesora oczekiwalibyśmy szerszego spojrzenia na problem. – Tymczasem trwa wręcz wyciąganie z emerytury nauczycieli, którzy mogliby uczyć np. w liceach czy szkołach zawodowych. Osoby młodsze, które mogłoby w nich pracować, nie są zainteresowane, bo na rynku znajdują bardziej konkurencyjne oferty za wyższą stawkę. Naprawdę, jeśli dziś nawet około 40 proc. nauczycieli szykuje się do przejścia na emeryturę, a nie ma masowych wejść do zawodu, to minister nie będzie miał kogo zwalniać, oni sami odejdą – mówi. Iga Kazimierczyk zwraca też uwagę na ogrom obciążenia psychicznego, z jakim mierzą się nauczyciele. – Oni emocjonalnie jadą na rezerwie. Słyszą zewsząd, że albo zarabiają za dużo (choć zarabiają bardzo mało) albo że pracują za mało albo że 100 tys. z nich zostanie zwolnionych. Nie dostają wsparcia z żadnej ze stron – wskazuje. I dodaje, że praca nauczyciela to nie tylko praca dydaktyczna, lecz także praca z emocjami – własnymi i uczniów. Wymaga też dużych pokładów empatii. – To jest mierzenie się na co dzień z trudnymi sytuacjami, z problemami dzieci, przemocą w klasie, bullyingiem. Wchodzi się w to całym sobą. Bardzo dobrze, że mówimy coraz więcej o zdrowiu psychicznym uczniów, czas, by powiedzieć też o zdrowiu psychicznym nauczycieli. Oni są tak bardzo obciążeni, że albo w końcu "twardnieją" i wydają się "zimni" w odbiorze, albo odbija się to na ich życiu rodzinnym lub zdrowiu, które zaniedbują. Gdzieś to musi znaleźć ujście – kwituje.

Ilu nauczycieli pracuje w polskich szkołach?

Już w sierpniu tego roku minister Czarnek przekonywał: "Znam dyrektorów, którzy również mi doradzają i mówią, że nie ma problemu kadrowego" i wskazywał nawet, że liczba nauczycieli w oświacie w związku z wygaszeniem gimnazjów w ostatnich latach nawet wzrosła.

Dziennikarze zestawili to z danymi resortu edukacji i słowa ministra nie znalazły w nich potwierdzenia. W roku szkolnym 2021/2022 we wszystkich typach placówek oświatowych w kraju było zatrudnionych 689 000 nauczycieli – wynika z danych upublicznionych przez resort edukacji na prośbę "Dziennika Gazety Prawnej". To o około 6 tysięcy nauczycieli mniej niż w roku poprzednim.

Resort podał też inne, nieco niższe dane, dotyczące tzw. nauczycieli tablicowych (chodzi o osoby bezpośrednio prowadzące zajęcia z uczniami, do nich nie zaliczają się np. pracownicy kuratoriów czy samorządów, którzy formalnie też są nauczycielami). Ich liczba we wszystkich typach szkół i placówek oświatowych wyniosła w ubiegłym roku szkolnym 602 000 (5 tysięcy mniej niż rok wcześniej).

I znów – wzrostów, o których mówił minister, brak. "Jeśli już gdzieś je notujemy, to w grupie nauczycieli, którzy osiągnęli wiek emerytalny (ich liczba powiększyła się o 6000)" – podaje "DGP".

Czytaj też: "Mamy to!", "Czarnek, łyso ci?". Triumf po wecie prezydenta ws. Lex Czarnek

Nie lepszy obraz wyłania się z danych Najwyższej Izby Kontroli, która w 2021 r. opublikowała informacje dot. organizacji i czasu pracy nauczycieli w Polsce. Wynika z nich, że nawet połowa dyrektorów, którzy wzięli udział w kwestionariuszu NIK, deklarowała problemy z zatrudnieniem wykwalifikowanych pracowników w 2018/2019 i 2020/2021 r.  

Jak ustaliła dziennikarka TVN24 Justyna Suchecka, w tym roku kuratoria oświaty wydały zgodę na pracę w edukacji 7482 osobom bez uprawnień (umożliwia to art. 15 prawa oświatowego), w efekcie czego chemii czy historii może uczyć np. influencerka, czy osoba, która wcześniej pracowała w korporacji. Największa grupa nauczycieli bez uprawnień, bo aż 1560, pracuje na Dolnym Śląsku. W skali kraju nawet kilkadziesiąt tysięcy dzieci jest więc uczonych przez nauczycieli bez uprawnień.