Wybuch paczki w Siecieborzycach. Szwagier o tragedii Uli i jej dzieci: "Rozpadłem się na kawałki"
- 19 grudnia w Siecieborzycach doszło do wybuchu bomby podrzuconej w paczce
- – Nikt by nie pomyślał, że coś takiego może spotkać tak spokojną, empatyczną osobę jak Ula. To nie do pomyślenia – mówi naczelnik OSP w Siecieborzycach. Tak na tragedię zareagowała wieś.
- Jak czuje się dziś poszkodowana rodzina? Opowiada nam Marcin Banaszkiewicz, szwagier 31-letniej Urszuli.
Tragedia z 19 grudnia poruszyła całą Polskę. A kolejne doniesienia z Siecieborzyc o 31-letniej Urszuli, której paczka wybuchła w dłoniach oraz jej dzieciach, które również ucierpiały – 7-letniej Oli i 2,5-letniemu Bartkowi – cały czas wywołują ogromne zainteresowanie w całym kraju. Mała wieś w województwie lubuskim, w gminie Szprotawa, nigdy wcześniej nie była tak znana i obecna w mediach.
– Nie takiej sławy chcieliśmy. To spokojna wioska, specjalnie nic się u nas nie dzieje. To, co się stało, jest nienaturalne dla nas i dla całego społeczeństwa – mówi Emil Poźniak, naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Siecieborzycach. Wcześniej wielokrotnie pisał do mediów, chciał promować Siecieborzyce, informować o lokalnych wydarzeniach. Jednak nikt ich miejscowością się nie interesował, oprócz lokalnej gazety.
– Nasza remiza to serce wsi. Pomagamy społecznie, chcieliśmy pokazać, co robimy. Nie było odzewu. Jak zdarzyła się ta tragedia, o Siecieborzycach piszą wszyscy – mówi.
"Wszystkie demony wróciły"
W poniedziałek "Uwaga TVN" pokazała reportaż z Siecieborzyc. Ze wstrząsającą relacją mamy 31-letniej Urszuli, która opowiedziała, jak po eksplozji zobaczyła córkę we krwi leżącą na podłodze i krzyczącą: "Mamo, dobij mnie". Jej słowa natychmiast obiegły wszystkie media.
– Wyszła rozgrzać samochód i wróciła z paczką. To był kwadratowy pojemniczek, jakieś 20 centymetrów na 20. Przeczytała, że zaadresowane jest to na nią. Paczka była zaklejona przezroczystą taśmą. Ona chyba wzięła nożyk i otwierała to, wtedy to wybuchło – powiedziała w rozmowie z "Uwagą".
Reportaż był nagrywany w ubiegłym tygodniu. – To był trudny materiał. Mama Uli i ja nigdy przed nikim tak się nie otwieraliśmy. To było nagrywane szybko, w czwartym dniu po wybuchu. Wczoraj wszystkie demony wróciły – mówi naTemat Marcin Banaszkiewicz, szwagier 31-letniej Uli.
– Rozpadłem się po nim na kawałki. Płakałem tak, jak w poniedziałek, gdy dostałem wiadomość o tragedii. Nie byłem w stanie funkcjonować cały wieczór – dodaje.
Po reportażu wystrzeliła zbiórka dla poszkodowanej rodziny: – Jest olbrzymi odzew. Gdy zliczyłem wpłaty między godz. 20.00 a północą wczorajszego dnia, to wpłynęło ponad 57 tys. zł i wpływało przez całą noc. Uzbieraliśmy już ponad 200 tys. zł. Dostałem też mnóstwo wiadomości smsowych, facebookowych, przez WhatsAppa. Ze słowami wsparcia i gratulacjami dla materiału – mówi szwagier kobiety.
"Czeka nas długa walka o wzrok Uli, opieka psychologów i fizjoterapeutów, a jak środki pozwolą, to opłacimy również opiekuna dla Uli" – napisał na zrzutka.pl.
Była spokojna, empatyczna...
Siecieborzyce liczą ok. 900 mieszkańców, wszyscy się tu znają. W tamten poniedziałek Emil Poźniak akurat jechał na służbę w Państwowej Straży Pożarnej: – Mijałem chłopaków, którzy chwilę przede mną wyjechali na akcję. Najpierw dostaliśmy informację, że prawdopodobnie ktoś podłożył bombę, potem, że był wybuch. Na początku myśleliśmy, że to gaz – wspomina.
Dzień wcześniej był u Uli w domu. Jako strażak, z kalendarzem Straży Pożarnej:
– Otworzył mi ojciec Uli. Akurat był mecz, chwilę o nim rozmawialiśmy. Otrzymaliśmy wsparcie od tej rodziny w formie zakupu kalendarza i pojechaliśmy do kolejnych domów. I nagle taka tragedia. Moja siostra jest chrzestną Oli, córki Uli. Chodziły razem z Ulą do szkoły, znają się od dziecka. Tym bardziej to przeżywamy. Nikt by nie pomyślał, że coś takiego może spotkać tak spokojną, empatyczną osobę jak Ula. To nie do pomyślenia.
Kobieta pracowała jako przedszkolanka, zajmowała się dziećmi autystycznymi.
Marcin Banaszkiewicz: – Ja zawsze mówiłem, że to moja ulubiona szwagierka, a mam ich kilka. Miałem z nią bardzo dobry kontakt od lat. Miała 7 lat, jak dołączyłem do rodziny. Empatyczna, wykształcona, inwestowała w siebie – w wykształcenie, w dodatkowe kursy. Niesamowicie cieszyła się z pracy, którą wykonuje. I była dumna z postępów dzieci, którymi się opiekuje. Potrafiła opowiadać i w domu, i żonie przez telefon, jakie postępy robią jej podopieczni. Praca z dziećmi autystycznymi sprawiała jej prawdziwą radość.
Wraz z żoną mieszkają w Warszawie. Po tragedii natychmiast przyjechali na miejsce, siostra kobiety non stop jest w szpitalu, zajmuje się 7-letnią Olą. On zorganizował zbiórkę dla Uli i jej rodziny. Przy ogromnym wsparciu całej wsi.
Mieszkańcy ruszyli na pomoc
Gdy Emil Poźniak o tym mówi, czuć, jak dumny jest z mieszkańców. – Od razu ruszyli na pomoc. Telefony były rozgrzane do czerwoności, dostawałem mnóstwo smsów, wiadomości na messangerze. Dużo osób na wsi pytało o zbiórkę, chcieli, żebyśmy to my ją założyli. Pomogliśmy ją zorganizować panu Marcinowi, bo ludzie go nie znali, pytali, czy to nie fake. Mieszkańcy bardzo się spisali. Pokazali swoją solidarność, pomoc, zainteresowanie. Nie szukali sensacji, chcieli tylko pomocy dla naszej Uli – opowiada.
Marcin Banaszkiewicz: – Mieszkańcy wspierali nas dobrym słowem, które płynęło ze wszystkich stron. Od samego początku wspierali nas w zrzutce. Jak tylko się upewnili, że nie jestem oszustem, tylko najbliższą rodziną, zbiórka ruszyła lawinowo. Na szczęście nie potrzebowaliśmy wsparcia na odbudowę domu. Bracia Uli są fachowcami i własnymi rękoma odbudowali wszystko.
Remont, jak relacjonuje, w zasadzie jest na ukończeniu, zostały drobne prace. Teraz najważniejsze jest wsparcie na przyszłość: – Mamy świadomość, że jak Ula wyjdzie ze szpitala, będzie potrzebna pomoc psychologiczna.
Jak się czuje kobieta i jej dzieci
Po wybuchu kobieta z dziećmi trafiła do szpitala uniwersyteckiego w Zielonej Górze. Wszyscy zostali wprowadzeni w stan śpiączki farmakologicznej. W ciałach mieli odłamki po bombie. Uli amputowano prawą dłoń, ratowano rozerwane narządy brzucha, kobieta przeszła operacje oczu i miednicy. Operację przeszła też jej córka.
Od eksplozji minęły dwa tygodnie. Jak słyszymy, dziś jest dużo lepiej. Na początku był problem z komunikacją, teraz rodzina myśli, jakie zainstalować Uli urządzenie, żeby mogli do siebie dzwonić i żeby radziła sobie z odbieraniem.
– Ula czuje się coraz lepiej. Zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, co się stało – mówi Marcin Banaszkiewicz.
Nie tyle zaczyna szukać odpowiedzi na pytanie, kto mógł to zrobić, tylko jak będzie wyglądało życie, gdy wróci do domu, co się zmieni. Dla w pełni sprawnego człowieka utrata dłoni i częściowo utrata wzroku jest czymś niewyobrażalnym. Ja sobie tego nie wyobrażam. Nawet jadąc samochodem, próbowałem schować prawą rękę i nie potrafiłem nic zrobić. Ze wzrokiem jest trochę lepiej, ale nie wiemy, co Ula widzi. Nie jest nam w stanie tego określić. Czeka nas szereg badań, dopiero wtedy będziemy wiedzieć, czy czeka nas operacja, czy zabieg laserowy.
Jak czuje się psychicznie? – Jest na lekach i ma tego świadomość, że tak naprawdę trzyma się dzięki nim. Nie wie, jak będzie potem. Boi się. Jak każdy z nas. W porównaniu do ubiegłego poniedziałku jesteśmy wiele kroków do przodu. Ale w głowie to wszystko zostaje i jeszcze długo z nami będzie – odpowiada.
A Ola? – Kiedy jest przy niej ktoś z rodziny, wszystko jest w porządku. Wieczorem zdarza się powrót do tej sytuacji. I zaczynają się trudne pytania. Kto nam to zrobił? Dlaczego? Co to za zły człowiek? Co z moją ręką? Czy będę umiała pisać? Pracujemy nad tym. I psycholog, i my, żeby Ola jak najszybciej wróciła i nie myślała o tym, tylko skupiała się na rehabilitacji ręki – odpowiada Marcin Banaszkiewicz.
Z mamą po wypadku jeszcze się nie widziała. Są w tym samym szpitalu, ale w różnych budynkach: – Poprzez moją żonę przekazują sobie informacje. Ola dzielnie chodzi do komory hiperbarycznej, ale w prawej ręce wciąż są śruby. Fizjoterapeuci pracują nad motoryką jej dłoni.
Dziewczynka pamięta moment wybuchu. To, że wybiegła z kuchni i poleciała do wujka, brata babci, który opatrzył jej najgorsze rany. W tym czasie babcia wyniosła jej brata z dymu i poszła ratować córkę.
– Bartek wyszedł już do domu. Rany się goją. On będzie pamiętał najmniej – mówi wujek dzieci.
Trwa śledztwo prokuratury
W reportażu Uwagi TVN przekazano, że 31-latka od roku mieszkała u rodziców, a wcześniej żyła wspólnie z Błażejem K., ojcem Bartka, który pracuje w Niemczech jako kierowca ciężarówki. – Mieszkali kilkanaście kilometrów od Siecieborzyc, w wybudowanym przez niego domu. Po pewnym czasie kobieta postanowiła rozstać się ze swoim partnerem, a powodem jej decyzji było znęcanie. Sąd rodzinny pozbawił mężczyznę praw rodzicielskich – usłyszeliśmy.
Reporter rozmawiał z ojcem mężczyzny, który stwierdził, że jego syn jest w pracy w Niemczech, że policja tam go przesłuchała i jest niewinny. – On się nie ukrywa. Ma czyste sumienie – powiedział.
W ubiegłym tygodniu śledztwo w sprawie paczki z bombą przejęła prokuratura w Zielonej Górze. Na jakim jest etapie, rodzina nie wie. – Nie informują nas. Każą się uzbroić w cierpliwość. Dom i szpital są pod opieką funkcjonariuszy. W szpitalu, przy dzieciach i przy Uli policja jest 24/7. Dom też jest obserwowany i pilnowany – mówi szwagier kobiety.
Rodzina ma swoje podejrzenia: – Ale prokuratura prosi, żebyśmy tego nie komentowali. Przychylamy się do tej prośby, dajemy im pracować. Ale z drugiej strony pilnujemy ich trochę, również za pomocą dziennikarzy, żeby ta sprawa nie ucichła. Żeby nie zamieciono jej pod dywan.