Pan Roman wydał na WOŚP ponad milion zł. "Zamiast kupić sobie jakieś tam auto, licytuję serduszko"
Przypominamy nasze archiwalne teksty związane z finałem WOŚP.
Daria Różańska-Danisz: Ile ma pan serduszek WOŚP?
Roman Roszkiewicz: W sumie mam już cztery serduszka. Ale nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem kolekcjonerem złotych serduszek WOŚP. Ile pan na nie wydał? Przepraszam, nie wiem. Z ręką na sercu – nie liczyłem. Dobrze powyżej miliona złotych, ale nie wiem dokładnie ile.
Co pan robi z tymi serduszkami? Mają jakieś specjalne miejsce?
Stoją sobie w pudełeczku na półce w bibliotece mojego domu. Zawsze, jak rzucę okiem w tamtym kierunku, to się uśmiechnę.
W tym roku też będzie pan licytować?
Często jest to spontaniczne. Ale ta spontaniczność kontrolowana jest możliwościami.
Inflacja odegrała tu jakąś rolę?
Raczej sytuacja gospodarcza ma na to wpływ. Zanim przystąpię do licytacji, muszę wiedzieć, ile na dobroczynność mogę przeznaczyć. Jeszcze nie mam nawet wstępnych danych, więc nie wiem, czy w tym roku te środki będą.
W rozdaniu WOŚP jest np. rakieta Igi Świątek. Nie myślał pan o takiego rodzaju wsparciu WOŚP?
Serduszko jest symboliczne. Jeżeli się decyduję, to na licytację serduszka. Oczywiście zawsze jakąś puszkę zasilę, ale serduszko ma dla mnie wymiar symboliczny.
Nie każdy śledzi ten element finału WOŚP. Jak przebiega taka licytacja?
Najpierw jest licytacja internetowa, deklaruje się wpłacone kwoty. Najwyżej licytujący zapraszani są do ostatecznej licytacji – telefonicznej. Każdy dostaje opiekuna na tzw. telefonie. Pan Owsiak prowadzi licytację, co obserwuje się na ekranie. Dzięki pomocy tej wyznaczonej osoby bierze się udział w licytacji.
Jakie to są emocje? Na pewno są to pozytywne emocje. To nie jest hazard. Zgodnie z regulaminem każda wylicytowana kwota jest do zapłacenia, nieważne, który numer serduszka się ostatecznie wylicytuje.
Jest element rywalizacji?
Myślę, że jest w tym element rywalizacji. Pobudki mogą być najróżniejsze. Ale sądzę, że tylko z tych dobrych ludzie licytują. Chyba tylko raz obserwowałem licytację, gdzie motywacje były nie do końca szlachetne.
To znaczy?
Wydaje mi się, że ktoś chciał coś komuś udowodnić, podejść ambicjonalnie, medialnie. To była jednorazowa sprawa. Odebrałem to jako chęć pokazania się, a nie dobroczynność.
Co roku darczyńcy, którzy wylicytowali złote serduszka, stają do zdjęcia z Jurkiem Owsiakiem. Zwykle są to te same osoby, prezesi firm. To dla pana też element wizerunkowy?
Nie. Spotykam się z prezesami firm, którzy właśnie wykorzystują dobroczynność do celów PR-owych, reklamowych. Występuję z imienia i nazwiska, nie włączam w tę dobroczynność mojego przedsiębiorstwa. W statucie moich firm nie ma dobroczynności. Są różne zadania, dla których przedsiębiorstwa zostały powołane, ale dobroczynności tam nie ma.
Świetnie, że właściciele firm w tym uczestniczą i przeznaczają swoje środki na pomoc, ale to są pieniądze księgowane. Natomiast środki, które ja przeznaczam, są moje osobiste, pochodzą z moich dochodów. Zamiast kupić sobie jakiś tam samochód, licytuję złote serduszko WOŚP. Przeznaczam środki na pomoc osobom potrzebującym, chorym.
Dlaczego pan to robi? Bo mam wolne środki, czyli mogę. Poza tym idea WOŚP doskonale do mnie przemawia, jest dla mnie czytelna, jasna. To są działania przemyślane, celowe. Pan Owsiak prezentuje na ekranie pewnego rodzaju spontaniczność, ale WOŚP nie jest działaniem bez planu.
WOŚP to całoroczna praca wielu ludzi, konsultacje z medykami, analiza potrzeb służby zdrowia. To pytania: co jest celowe, realne, możliwe. Nad tym pracuje duży sztab ludzi, doradców, konsultantów.
Całość prowadzona jest przejrzyście, zgodnie z zasadami księgowości. Finanse WOŚP są zawsze badane przez biegłego rewidenta. Jest pełna transparentność i wyraźnie zdefiniowany cel. Mam pełną świadomość, że pieniądze, które przeznaczam na WOŚP, trafiają tam, gdzie są potrzebne. I że zostaną dobrze wydane.
Ma pan jakiś osobisty powód, dla którego od lat tak hojnie wspiera pan WOŚP?
Humanum est. Nie mam jakichś osobistych pobudek, rodzinnych zobowiązań, oczekiwań. Doceniam znaczenie działań WOŚP, ich wagę dla zdrowia i życia ludzi.
Pamięta pan pierwszą dużą licytację na rzecz WOŚP?
To był 2016 rok. Wcześniej pojawiła się możliwość przeznaczenia z należnego podatku 1 proc. To było inspiracją, żeby szukać odbiorców wpłaty. Zapoznawałem się z różnymi fundacjami i organizacjami pożytku publicznego. Interesowałem się, czym się zajmują, co robią, czy mają efekty.
Każda z tych organizacji jest ukierunkowana, ma sprecyzowane cele. Najczęściej pomagają konkretnym osobom. To też jest szczytne. W moim myśleniu nie uzurpuję sobie bycia wyrocznią i nie potrafię ocenić, czy Marysia jest bardziej potrzebująca niż Józek. Mam jakieś przekonania polityczne, zapatrywania wyznaniowe i to zapewne mogłoby mieć wpływ na to, komu pomogę. Czyli robiłbym się jakąś wyrocznią, a jest to zupełnie nieprawidłowe.
Środki WOŚP przeznaczane są nie dla konkretnych osób, ale dla tych, którzy w danym czasie potrzebują pomocy – obojętnie jakiego są wyznania, jaki mają kolor skóry.
Osoby obiektywnie potrzebujące pomocy po prostu ją otrzymują. A ja nie kwalifikuję, nie wartościuję, nie wyrażam swoich sentymentów. Trafia to bezwzględnie do osób potrzebujących.
Śledzi pan to później? Zawsze po finale jest to publikowane. Już szczegółowo nie śledzę, czy ten, czy tamten szpital dostał ultrasonograf. Społeczeństwo udziela pomocy same sobie, bo w naszym państwie system opieki zdrowotnej nie do końca jest dobrze skonstruowany.
Jest kwota, której by pan nie wydał na licytację? Zawsze przystępując do licytacji, trzeba wiedzieć, ile można wydać. Mam określoną ilość pieniędzy, którą mogę przeznaczyć. Nie drukuję pieniędzy. One mi z nieba nie spadają. Najpierw muszę je zarobić, odprowadzić podatki, daninę solidarnościową i składkę zdrowotną.
Dopiero z tego, co zostanie, mogę pomagać. Są potrzeby, które muszą być zaspokojone i powinno się to zrobić w pierwszym rzędzie, a na dobroczynność można przekazać te kwoty, które pozostają.
Znacie się z Jurkiem Owsiakiem? Znam Jurka Owsiaka, ale nie ma między nami żadnej prywatnej relacji. Cztery razy odbierałem serduszko z siedziby fundacji. I właściwie tyle. To nie jest żadna znajomość.
Facet ma power, charyzmę. A z drugiej strony jest bardzo konsekwentny. Potrafi stworzyć zespół ludzi kompetentnych. Jak wchodzę do siedziby fundacji, to zawsze czuję, że tam jest duch. Po prostu czuje się tę atmosferę, tę dużą motywację.
Ci ludzie nie przychodzą do pracy, oni po prostu z zaangażowaniem działają. A tym zespołem kieruje jeden facet. To on potrafi ich zebrać, pokierować nimi tak, że działają sprawnie. Tam nie ma kontrolingu, rozliczania na zasadzie, ile kartek papieru dany pracownik dzisiaj zapisał.
Jak odbiera pan nagonkę na fundację i Jurka Owsiaka?
Jedni przejdą do historii, a inni nie będą wspominani. Tyle mam do powiedzenia na ten temat.
Nie ma pan takiego wewnętrznego poczucia niesprawiedliwości, kiedy np. serduszka WOŚP były wymazywane w jednej z telewizyjnych stacji?
Cóż zrobić. Osób małych, które nie potrafią nic dokonać, jest jakiś procent w naszym społeczeństwie. Różne GUS-owskie statystyki to pokazują. Są ludzie, którzy nie chcą robić nic dla innych. Niech pada na moje buraki i siano sąsiada. To nasza cecha narodowa. Bezinteresowna zawiść.
Co bym pan powiedział tym, którzy uderzają w WOŚP?
Nie rozmawiam z nimi w ogóle. Powiem pani szczerze, że nie dostrzegam tych osób w swoim otoczeniu.
Co by pan powiedział Owsiakowi?
Co tu gadać – róbmy swoje. Każdy, kto działa, spotyka się z przeciwnościami najróżniejszej natury. Jak świeci słońce, to wszyscy się ładnie opalają, ale jak się opalić, kiedy jest pochmurno? Pan Owsiak jest profesjonalny, zaangażowany i potrafi odnaleźć się w trudnych sytuacjach. Również wtedy, kiedy jest pochmurno.