Orgasm gap, czyli dlaczego kobiety dochodzą rzadziej (z mężczyznami)? Winny m.in. Freud
Mała zagadka: kogo przeważnie tyczy się zdanie "ma problem z orgazmem" - kobiety czy mężczyzny? O ile w pakiecie nie występuje "problem ze wzwodem", jak amen w pacierzu odpowiedź brzmi: kobiety.
Tymczasem w wielu przypadkach "problem" nie leży po stronie kobiety - a przynajmniej nie wyłącznie. Jednostronny to można mieć co najwyżej problem z przedwczesnym wytryskiem, bo osławione "tak bardzo mi się podobasz" należy włożyć między bajki.
Gimme to me baby
Oprócz fantazmatu kobiecego orgazmu jako seksualnego Złotego Runa jest jeszcze i popkultura. Tu kobiety dochodzą dla odmiany równie często (i szybko), co mężczyźni. I nie trzeba nawet włączać porno.
Owszem, zdarza się, że bohaterki komedii romantycznych nie szczytują, ale pokazanie takiej sceny zawsze służy określonemu celowi fabularnemu (gwarancję na instant orgazm pod koniec filmu macie w pakiecie).
W przypadku kobiecego orgazmu prawda, wbrew swoim zwyczajom, bynajmniej nie leży pośrodku. Fakty są takie: mężczyźni dochodzą nieporównywalnie częściej niż kobiety.
Zjawisko znane jest jako tzw. orgasm gap (luka orgazmowa) - dobrze udokumentowana dysproporcja w częstotliwości szczytowania w zależności od płci.
Liczbowo różni się co prawda w zależności od badań, jedno pozostaje natomiast niezmienne. To, jak niewiele kobiet dochodzi "zawsze lub często" w porównaniu do mężczyzn.
W porno każdy stosunek kończy się orgazmem obu stron, co zaszczepia nam przekonanie, że tak właśnie powinno być. Pornografia dostarcza też wyobrażeń na temat tego, jak ma wyglądać kobiecy orgazm i to wyobrażeń bardzo zunifikowanych - określone grymasy, pozy, wokalizacja. To nie tyle obraz orgazmu, co jego performance. Mężczyźni traktują taką reakcję jako rodzaj nagrody. Legitymizację tego, jak świetnymi kochankami są. Coraz częściej to mężczyźni niepokoją się rzadkimi orgazmami swoich partnerek i to nawet jeśli orgazm ma dla nich drugorzędne znaczenie, bo np. satysfakcja seksualna polega dla nich na zupełnie czymś innym. Przeważnie to faceci bardzo zadaniowi, odnoszący sukcesy w życiu zawodowym. Często przeszkadza im nie tyle to, że ich partnerki rzadko osiągają orgazm, co fakt, że "tak się starają, a nie wychodzi". W relacjach heteroseksualnych panuje niekiedy narzucana przez mężczyzn presja na "osiągi" seksualne - z orgazmem na ich szczycie. Tymczasem czasem chodzi właśnie o to, żeby odpuścić i się wyluzować. Seks to nie konkurencja sportowa.
Mind the gap
Najczęściej przytaczanym w mediach stosunkiem liczbowym jest bodajże badanie orgazmów w stałych związkach z 1994 roku, w którym problemów z orgazmem nie miało zaledwie 29 (proc. kobiet) w porównaniu do 75 (proc. mężczyzn).
W zależności od badania, odsetek kobiet deklarujących, że orgazm osiągają często lub zawsze wahał się od około 30 do 60 proc., mężczyzn zaś między 70 a 100 proc. Nawet jeśli przyjąć najoptymistyczniejszą wersję w przypadku kobiet i najmniej optymistyczną w przypadku mężczyzn, luka wciąż by istniała.
Ten i ów machnąłby w tym momencie ręką - no bo przecież "wiadomo", że kobiecy orgazm jest znacznie bardziej skomplikowany niż męski. Wymówka może i wygodna, ale mijająca się z prawdą.
W pierwszej kolejności chodzi tu o powszechny brak wiedzy o technicznym aspekcie kobiecego orgazmu, co z kolei przekłada się na obiegową opinię o jego rzekomym skomplikowaniu, ale i tajemniczości.
Zjawisko orgasm gap zaczęło być badane stosunkowo późno. Było co prawda wspomniane (choć nie pod tą nazwą) już w raporcie Kinseya z lat 50., tyle że w kontekście nie tyle dysproporcji, co orgazmów przed zawarciem związku małżeńskiego (a w tych przodowali panowie, co zważywszy na czasy, mogło mieć i podłoże obyczajowe).
W innym, przełomowym dla seksuologii badaniu, Masters i Johnson zasugerowali, że lesbijki przeżywają orgazm częściej niż kobiety heteroseksualne.
Choć w 1966 roku teoria budziła nie tylko niedowierzanie, ale i rozbawienie (bo i jak to tak bez penisa!), znalazła potwierdzenie w każdym z późniejszych, ale i dokładniejszych badań. Lesbijki lub kobiety uprawiające seks z kobietami szczytują porównywalnie często, co mężczyźni (różnica około 10 procent).
Lesbos wyspa jak wulkan gorąca
Teorii wyjaśniających, dlaczego tak jest, można wysnuć co najmniej kilka. W pierwszej kolejności - że kobiety po prostu lepiej znają kobiece ciało. Na chłopski rozum - i owszem. Kluczowa wydaje się tu jednak zupełnie inna kwestia.
Profesor biologii Elisabeth Lloyd z Indiana University, która przebadała ponad 52 tys. osób, wskazuje na "złote trio" znacząco zwiększające prawdopodobieństwo orgazmu u kobiety.
Podczas gdy odsetek kobiet dochodzących "zawsze lub często" podczas penetracji wynosił zaledwie 35 proc., w przypadku połączenia trzech elementów: głębokich pocałunków, stymulacji genitaliów i seksu oralnego zazwyczaj szczytowało aż 80 proc. kobiet heteroseksualnych i 91 proc. lesbijek.
Wydaje się więc, że w grę faktycznie może wchodzić co do zasady lepsza znajomość ciała partnerki przez partnerkę (niż przez partnera).
Nie wyjaśnia to natomiast olbrzymiej dysproporcji między częstotliwością orgazmów kobiet w związkach heteroseksualnych w stosunku do tych homoseksualnych. Tu dla porządku należałoby nadmienić, że jeśli chodzi o częstotliwość męskich orgazmów, właściwie nie ma różnicy czy chodzi o parę jednopłciową, czy też heteroseksualną.
Kobiety uprawiające seks z kobietami szczytują częściej przede wszystkim dlatego, że zbliżenia koncentrują się na pieszczotach zewnętrznych narządów płciowych, w dodatku zazwyczaj znacznie dłuższych niż w przypadku seksu z partnerami heteroseksualnymi. Te są zaś może i nie lepszą, ale z całą pewnością pewniejszą drogą do orgazmu niż jakieś tam penetracje.
Na problemy w osiąganiu satysfakcji seksualnej wpływają też stereotypy. Już sam fakt myślenia o kobiecym orgazmie jako o czymś niezwykle skomplikowanym sprawia, że stresują się nim tak mężczyźni, jak kobiety. Tymczasem od strony fizycznej - zakładając, że w grę nie wchodzą problemy innej natury - kobiecy orgazm nie jest "trudny", gdy już odkryje się, którędy droga. Nie służy nam też przypinanie męskiej seksualności łatki "prostej w obsłudze". Mężczyzna może mieć orgazm przy jednocześnie niskim poziomie satysfakcji seksualnej płynącej z innych źródeł. Przykładowo i komponent emocjonalny jest dla mężczyzn zazwyczaj stymulujący seksualnie, a jego brak może obniżyć globalną satysfakcję seksualną
The mighty clitoris
Na centrum kobiecego orgazmu (jeśli spojrzymy z punktu widzenia anatomii, nie zaś psychiki czy relacji) wyrasta więc łechtaczka. Narząd przez lata solidnie zaniedbywany przez wszystkich, łącznie ze środowiskami naukowymi i medycznymi.
Wystarczy wspomnieć, że pierwszą przekrojową pracę na jej temat opublikowano dopiero w latach 90. - i tak, mowa o XX wieku. Z kolei pierwszy poprawny anatomicznie model łechtaczki w skali 1 do 1 powstał dopiero w 2016 roku (sic!). I trudno nie etykietować tego bezprecedensowego anatomicznego zaniedbania jako przejawu utajonego (a pewnie i nieświadomego) seksizmu.
Dokładnej budowy łechtaczki próżno szukać i w większości podręczników medycyny, także tych współczesnych. Bo i to, co na rycinie przedstawiającej zewnętrzne narządy płciowe kobiety figuruje jako łechtaczka, to zaledwie jej drobna część - żołądź i napletek łechtaczki.
Penis PRO
Analogia nazewnicza jest nieprzypadkowa, bo i łechtaczka jest odpowiednikiem penisa. Z tą drobną różnicą, że ma od niego średnio niemal dwa razy więcej zakończeń nerwowych, co czyni ją najwrażliwszym miejscem nie tylko kobiecego, ale i ludzkiego ciała.
Przypominające wąsy odnogi łechtaczki (ciało jamiste), będące co najmniej kilkanaście razy większe od żołędzi, są jednak ukryte. Między innymi dlatego soniczne stymulatory łechtaczkowe (o których pisałam już jakiś czas temu) okazały się znacznie skuteczniejszymi zabawkami erotycznymi niż wibratory i dilda - fale dźwiękowe przenikają wszak przez jamy ciała.
O tym, jak zbudowana jest łechtaczka, nie wie gros kobiet, trudno byłoby więc wymagać tej wiedzy od mężczyzn (choć można). Przeprowadzone kilka lat temu badania pokazuje, że aż 60 proc. studentów (ale i studentek) uważa, że łechtaczka znajduje się "gdzieś w pochwie".
W tym miejscu mogłoby paść sakramentalne: "winny jest brak edukacji seksualnej", ale nie tym razem. Również w krajach, w których edukacja seksualna jest prowadzona od lat, temat jest zazwyczaj omijany szerokim łukiem (wyjątkiem jest tu np. Francja - miłość francuska widać zobowiązuje). W większości systemów edukacji ustandaryzowane zajęcia koncentrują się przede wszystkim na zapobieganiu ciąży, bezpiecznym seksie czy kwestii świadomej zgody na seks.
O męskim orgazmie się mówi, bo i jest bezpośrednio związany z zapłodnieniem. Ten kobiecy nie ma żadnej funkcji poza przyjemnością, podobnie zresztą jak łechtaczka - stanowiąca zresztą jedyny tego typu narząd w ciele człowieka.
Choć wszystkie znaki na niebie i ziemi (no dobra, raczej wyniki badań) wskazują, że upowszechnienie wiedzy o budowie i znaczeniu łechtaczki pozwoliłoby zasypać sporą część orgasm gap, jest i kilka innych czynników mogących wpływać na rażącą dysproporcję między płciami.
Można by tu wspomnieć o czynnikach takich jak: wysoki poziom stresu, nieumiejętność rozmawiania o seksie z partnerem, przemęczenie czy przyjmowanie leków psychotropowych z grupy SSRI stosowanych w leczeniu depresji. Tyle że te kwestie dotyczą tak kobiet, jak i mężczyzn. Przyczyn należy szukać głębiej, a w niektórych aspektach i dawniej.
Wiener underdog
Papa Freud, który jak na swoje czasy był całkiem prokobiecy, zostawił po sobie sporo syfu, jeśli chodzi o pokutujące (razem z kobietami) stereotypy dotyczące ich seksualności. Orgazm łechtaczkowy uważał za przejaw niedojrzałości psychicznej, jak i oziębłości seksualnej, stawiając na piedestale orgazm pochwowy.
Ot, chłopski rozum - niedojrzała, bo "niegotowa" lub mniej podatna na przeżywanie orgazmu podczas penetracji. Oziębła? Dokładnie z tego samego powodu. Bo jak to tak, że penis nie grzeje tak, jak stymulacja łechtaczki? Czas na psychoanalizę, drogie panie!
Do dziś popłuczyny tych teorii widać w stereotypie, że kobiety nie dochodzą do orgazmu z powodu jakichś bliżej niezdefiniowanych i wrodzonych zaburzeń natury psychicznej. I choć nie jest to oczywiście niemożliwe, zdarza się niezwykle rzadko.
Psychiczną barierą w osiąganiu orgazmu może być natomiast fakt, że kobieta była molestowana seksualnie albo została zgwałcona. A to są już doświadczenia spotykające o wiele częściej kobiety niż mężczyzn.
Duża grupa kobiet zgłaszających się do mnie z trudnościami w przeżywaniu orgazmu, orgazm i owszem, przeżywa regularnie, ale wyłącznie podczas masturbacji. Może to świadczyć o problemach z komunikacją swoich potrzeb albo np. o za krótkich pieszczotach. Bazowa porada, ale i coś co powinno być elementem edukacji seksualnej to "poznaj swoje ciało i daj je poznać partnerowi". Zdarza się jednak i tak, że mężczyzna po prostu fizycznie nie jest w stanie zapewnić stymulacji, do której jego partnerka jest przyzwyczajona - np. jeśli używa do niej np. strumienia wody czy masażera sonicznego.
Raz, dwa, trzy - przenajświętsza panienka patrzy
Kolejną kwestią, która może przekładać się na problemy w łóżku, jest surowo katolickie wychowanie i opresyjność religii - na czele z piętnowaniem jakichkolwiek przejawów seksualności i straszeniem karą za grzechy (oraz niechcianą ciążą w pakiecie).
Jasne, nie omija to również mężczyzn. Tyle że jednocześnie nie ma czegoś takiego, jak kult dziewictwa mężczyzn, nie ma też odpowiednika Marii Magdaleny czy tam innych cór Babilonu. To kobiety - i to często już nastolatki - oskarża się o tzw. złe prowadzenie się, w którego pokrętną definicję może wpisywać się tak długość spódnicy, jak posiadanie chłopaka.
Bywa, że kobiety, które dorastały w takiej atmosferze, nie mogą oswobodzić się z okowów przekonania, że uprawiając seks, robią coś złego. A przecież nie można dostać nagrody (tu: orgazmu) za grzechy.
Patelnia była brudna, a zupa za słona
Na brak orgazmu może też wpływać brak koncentracji kobiet na seksie wynikający bardzo często z łączenia obowiązków zawodowych z domowymi: pranie niezrobione, obiad nieugotowany, a do tego dziecko może zaraz wejść.
Przy czym nawet mężczyźni wykonujący prace domowe na równi z partnerkami nie traktują raczej tego rodzaju obowiązków na tyle poważnie, by były w stanie wpłynąć na ich koncentrację na seksie.
Co łączy przytłoczenie "niezrobionym" z niepozwalaniem sobie samej na "grzeszny" orgazm? No cóż - w pierwszej kolejności wciąż zakorzenione w nas patriarchalne normy społeczne, których powidoki rzutują czasem i na najbardziej wyzwolone kobiety, w najmniej spodziewanych sferach. Lata mijają, a "Kinder, Küche, Kirche" wciąż odrastają łby.
W ostatnich latach do naukowców pochylających się nad zagadnieniem orgasm gap dołączyli także socjologowie i psychologowie społeczni. Z badań prowadzonych przez doktorantkę Rutgers University Grace Wetzel wynika, że wiele kobiet nie dąży do własnego orgazmu podczas stosunku z partnerem, ani też go nie oczekuje.
Winne są tu dotychczasowe doświadczenia. Kobiety, które w trakcie dotychczasowych zbliżeń nie dochodziły, lub zdarzało im się to bardzo rzadko, zazwyczaj marginalizują znaczenie orgazmu i przestają go oczekiwać. Z drugiej strony, oczekiwania odnośnie seksu rzadko kiedy sprawiają, że seks staje się lepszy.
Dr Robert Kowalczyk: – Orgazm rozpatrujemy dziś w seksuologii na trzech płaszczyznach: sensorycznej, poznawczej i emocjonalnej. Bo orgazm to nie tylko skurcze mięśni czy wytrysk, ale też choćby poczucie uniesienia i zatracenia. Patrzenie na ten stan jako na rodzaj spektrum pomaga zrozumieć wielowymiarowość satysfakcji seksualnej. Doświadczenie seksualne nie jest linearne, choć tak je postrzegamy. Sama nazwa "gra wstępna" implikuje, że prowadzi ona do czegoś ważniejszego, czyli penetracji, która ma z kolei prowadzić do "wielkiego finału", czyli orgazmu. Presja wokół orgazmu jest zabójcza dla odczuwania przyjemności.
Czytaj także: https://natemat.pl/460060,oto-dlaczego-dziewczyna-cie-gryzie-seksuolog-wyjasnia-dlaczego-ona-gryzie