Kościół uznaje 70 proc. wniosków o unieważnienie małżeństwa. "Nigdzie nie ma większej obłudy"
- W 2020 roku w diecezji przemyskiej uznano 95 proc. wniosków o unieważnienie małżeństwa (193:9)
- Jeden z kościelnych prawników wskazuje, że jest "paragraf", z którego najchętniej korzystają pary chcące udowodnić nieważność swojego związku
- Przepis jest w dużej mierze niejednoznaczny, z czego często korzystają pary dążące do uznania małżeństwa za nieważne
Kiedy media obiegła informacja, że po ponad 20 latach małżeństwo Jacka Kurskiego i jego pierwszej żony zostało uznane za nieważne, wiele osób pytało, jak to możliwie. Były prezes TVP miał przecież dzieci, a jego związek nawet został pobłogosławiony przez samego papieża. Na te pytania trudno odpowiedzieć, bo kulisy sprawy są niejasne, ale jest coś, co często łączy procesy prowadzone przed sądem kościelnym.
Obie rozmówczynie, które zgodziły się opowiedzieć o swoich przeprawach z unieważnieniem małżeństwa, również (jak Kurski) mają dzieci. Trzecia jest partnerką mężczyzny, który także jest ojcem.
W żadnym z przypadków nikt nikogo do sakramentu nie zmuszał ani nie zdradzał na etapie narzeczeńskim. Mimo to jedna z kobiet batalię ma już za sobą, u drugiej finał jest na horyzoncie, a trzecia, choć przypadek jest bardziej skomplikowany, liczy, że sąd kościelny weźmie pod uwagę powód, który zawarty jest w pozwie. To zresztą on łączy wszystkie trzy przypadki.
Z jakiego powodu można unieważnić małżeństwo kościelne?
Prawo kanoniczne dość jasno mówi o konkretnych sytuacjach, które są podstawą do tego, by stwierdzić nieważność małżeństwa. To o tyle ważne, że Kościół nie unieważnia związku (jak przyjęło się mówić) ani nie daje "rozwodu kościelnego", lecz docieka, czy można uznać, że sakramentalny związek został w ogóle zawarty.
Choć dla wielu osób może to brzmieć absurdalnie, bo skoro był ksiądz, kościół, biała sukienka i goście, którzy słyszeli, jak para wygłaszała przed Bogiem słowa przysięgi, to jak można twierdzić, że do zawarcia małżeństwa nigdy nie doszło? Ano można.
Żeby ślub był ważny, para musi mieć określone zamierzenia w swoich głowach. Chodzi o to, że musi być otwarta na potomstwo (w tym np. nie zatajać bezpłodności czy impotencji lub niechęci posiadania dzieci) oraz planować wierność i trwałość związku. Nie można więc na etapie brania ślubu myśleć, że kiedyś może przytrafić się zdrada, albo rozwód. Jeśli któraś z przesłanek nie jest spełniona, można zakładać, że sąd kościelny będzie miał podstawy, by uznać, że małżeństwo nigdy nie zostało zawarte.
Żadna z powyższych przesłanek nie stała się jednak podstawą pozwów moich rozmówczyń. Przez wszystkie opowieści przewijał się za to inny "paragraf" kościelny, który również może stać się dostatecznym powodem, żeby uznać małżeństwo za nieważne: "Psychiczna niezdolność do wypełnienia istotnych obowiązków małżeńskich".
Zapis, pod który można podciągnąć niemal wszystko
Dr Michał Poczmański, adwokat kościelny z Warszawy, który prowadził już dziesiątki spraw o stwierdzenie nieważności małżeństw, odpowiada wprost: "niezdolność natury psychicznej" to kanon (przepis prawa kanonicznego – red.), pod który można podciągnąć niemal wszystko z takich obszarów jak choroby i zaburzenia.
Można tu zaliczyć przeróżne uzależnienia, uzależnienia emocjonalne od rodziców, niedojrzałość emocjonalną... to dość obszerny przepis, który choć jest przez prawo kanoniczne dokładnie opisany, to czasami laikom sprawia problemy interpretacyjne.
Jako przykład adwokat kościelny podaje jedną ze swoich spraw. 30-letni informatyk po studiach z doświadczeniem, latami nie mógł znaleźć sobie pracy. – To oczywiście nie było prawdą. Był po prostu nieporadny życiowo, w dużej mierze zależny od pomocy rodziców i żony w prostych sprawach życia codziennego, np. napisania CV – wyjaśnia Michał Poczmański.
– Moim zdaniem ten człowiek był zaburzony i przez to zaburzenie nie był w stanie wykonywać istotnych obowiązków małżeńskich. Z drugiej strony, każdy jest w jakimś stopniu zaburzony, a jednak, aby stwierdzić nieważność ślubu kościelnego, należy wykazać, że to zaburzenie jest naprawdę silne i poważne – komentuje.
Idąc więc tym tropem, można przyjąć, że niemal każde małżeństwo kościelne można próbować podważyć. I to zresztą w dużej mierze się udaje, co widać po statystykach.
Statystki unieważnienia małżeństw kościelnych
Kościół katolicki udostępnia co jakiś czas fragmentaryczne dane na temat procesów o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Robi to Instytut Statystyczny Kościoła Katolickiego (ISKK), niestety dane te nie pojawią się co roku i nie są pełne, ale można je znaleźć w sieci.
Wynika z nich, że rocznie w Polsce, przed sądami kościelnymi zapada średnio między 3,5-4 tysięcy wyroków (dane z 2017 i 2020 roku). Także tyloma sprawami naraz (rocznie) średnio zajmują się instytucje, jednak każdy proces ciągnie się zwykle od dwóch do nawet sześciu lat. Co roku (dane od 1989 r.) rośnie także liczba składanych pozwów. Niewielkie spadki zauważono wyłącznie w latach 2010 oraz w 2020 (pandemia zaburzyła pracę sądów kościelnych).
Co więcej, ponad 70 (!) proc. pozwów kończy się orzeczeniem, które stwierdza nieważność zawartego związku sakramentalnego. W niektórych diecezjach liczba orzeczonych nieważności przekracza 90 proc. (przemyska 95 proc., sosnowiecka 92 proc. i ełcka 91 proc.)
Kościół nie udostępnia danych dotyczących powodów, które przyjęto za podstawę unieważnienia małżeństwa. Ze statystyk Kancelarii Kanonicznej dr Poczmańskiego wynika jednak, że to właśnie niedojrzałość emocjonalna, uzależnienia i zaburzenia osobowości są najczęstszym powodem branym pod uwagę przez sąd kościelny. Obok niego jest wykluczenie możliwości lub niezdolność posiadania dzieci.
Kim są ludzie, którzy chcą unieważnić małżeństwa?
Mąż Agaty jest osobą bardzo wierzącą. – Ponieważ dla niego przed Bogiem nadal jesteśmy małżeństwem, ciągle nosi obrączkę. Co więcej, jeszcze przed rozwodem cywilnym chciał, żebyśmy najpierw weszli na drogę sądu kościelnego, który stwierdziłby, czy w ogóle nasz ślub "był ważny". Do tego czasu proponował, żebyśmy mieszkali razem – wyjaśnia kobieta.
Ostatecznie Agacie udało się dostać rozwód cywilny, jednak dodaje, że jest przekonana, że dopóki jej mąż nie usłyszy przed sądem kościelnym, że ich małżeństwo zawarto nieważnie, nie pójdzie nawet na randkę.
Mąż Agaty jest przedstawicielem jednej z trzech grup osób, które wyróżnia Michał Poczmański. – Pierwsza to właśnie osoby wierzące, którym zależy na tym, by otworzyć sobie drogę dla budowania nowego związku i przyjmowania sakramentów – tłumaczy.
W drugiej adwokat wymienia kobiety, które były w związkach przemocowo traktowane i chcą maksymalnie odciąć się od byłego partnera. Ale jest jeszcze jedna grupa. To starsi mężczyźni po rozwodach, którzy znaleźli sobie młodszą partnerkę.
W białej sukience przed ołtarz
– Proszę sobie wyobrazić młodą kobietę, która poznaje starszego mężczyznę po rozwodzie. Wszystkie jej koleżanki mają śluby w kościołach, zresztą one same też zawsze widziały się oczami wyobraźni przed ołtarzem w białej sukience. Do tego dochodzi presja rodziny – wyjaśnia adwokat i dodaje:
Kiedy trafiam na starszego klienta z młodszą partnerką, mam świadomość, że współpraca z klientem prawdopodobnie pójdzie gładko. Te kobiety są zwykle tak zdeterminowane, że wyciągną każdy dokument i papierek nawet spod ziemi, żeby tylko móc wziąć ślub kościelny.
Michał Poczmański tłumaczy, że choć takie kobiety zwykle nie są stroną postępowania, to one pilnują formalności w procesie. Ba, znają często procedury lepiej niż sam zainteresowany. – Oczywiście fakt ich zaangażowania w sprawę nie jest niczym złym – wyjaśnia adwokat.
Unieważnienie małżeństwa w oparach hipokryzji
Moje rozmówczynie, które opowiedziały mi o swoich przeprawach przed sądem kościelnym, były przed procesem osobami wierzącymi i religijnymi. Praktykowały wiarę i były dość blisko Boga. Dziś, po trwających długie lata przeprawach, zgodnie mówią jedno – procesy oparte są o kłamstwa i hipokryzję.
Anna zgodziła się na wzięcie udziału w procesie po tym, jak przeczytała treść pozwu.
Mąż, z którym od lat byliśmy po rozwodzie cywilnym, wniósł pozew bez mojej wiedzy. Kiedy go zobaczyłam, myślałam że zwyczajnie nie będę brać w nim udziału. Przeczytałam jednak treść, w której byłam oczerniona. Wszystko było oparte o kłamstwa, a na to nie mogłam się zgodzić. Nie chciałam, żeby w oparciu o kłamstwa czyścił sobie kartę.
Agata opowiada o bardzo podobnej sytuacji. Ona również przeczytała pozew oparty na kłamstwach i chciała bronić swojego dobrego imienia. A że do tego jej mąż był narcyzem, dla dobra dzieci chciała doprowadzić do sytuacji, w której "ktoś może przemówi mu do rozumu".
– Ja nie byłam w stanie udowodnić mu, że jest zaburzony i coś powinien z tym zrobić, by nie niszczyć życia innym ludziom – wyjaśnia.
Ani Anna, ani Agata nie uważają jednak, że proces był prowadzony uczciwie. Obie podkreślają, że mają poczucie bycia traktowaną z góry oraz tego, że nie dano im się odpowiednio dokładnie wypowiedzieć. – Czułam, że jestem cały czas strofowana przez księdza, który mnie przesłuchiwał – wskazuje Anna.
Dla Agaty największym dowodem na hipokryzję jest to, że nikt nie chce przyznać, że małżeństwo zawarto zgodnie z regułami, ale związek się zwyczajnie rozsypał.
Ludzie nie chcą przyjąć, że ich związek się rozpadł, a Kościół, choć ma tego świadomość i tak przystaje na wydawanie wyroków opartych na kłamstwach. Żeby udowodnić nieważność zawartego małżeństwa trzeba wymyślać, że coś było źle jeszcze przed jego zawarciem. Grzebie się więc w historii, w okresie narzeczńskim, który z reguły jest przecież dla par miłym czasem, a próbuje się udowodnić, że już wtedy coś nie grało.
Biorąc pod uwagę, że dla sądu kościelnego konieczne jest ustalenie, czy ktoś przed ślubem np. nie miał zamiarów zdrady, strony przepytywane są o liczbę partnerów seksualnych czy intymne szczegóły z życia swojego i rodziny. Tym sposobem w pozwie męża Marty, znalazła się jego babcia. – Miała kilkoro dzieci, w tym nieślubne, dlatego sąd sprawdza, czy nie prowadziła rozwiązłego trybu życia – wyjaśnia kobieta.
Jak wyjaśnia Michał Poczmański, to kwestie, które mogą być istotne dla biegłych psychologów. Między innymi na ich podstawie mają oni ustalić, czy faktycznie są przesłanki do tego, by podważyć zawarcie małżeństwa.
– Takie są reguły prawa kanonicznego, których trzeba przestrzegać. W końcu ani zawarcie ślubu, ani próba stwierdzenia nieważności, nie są żadnym obowiązkiem. Jeśli ktoś jednak decyduje się na taki ruch, musi godzić się na przyjęte zasady – tłumaczy adwokat.
Po co to wszystko?
Anna, która w procesie brała udział w diecezji siedleckiej, usłyszała, że ma się nie przejmować, jeśli w pozwie są kłamstwa. – Ksiądz powiedział mi, że na sądzie boskim i tak prawda wyjdzie na jaw, więc nie ma znaczenia, że mój mąż nakłamał – komentuje kobieta.
– Jeśli miałbym powiedzieć, co powinno się zmienić, to przede wszystkim podejście do przygotowania przedślubnego i badania kanonicznego. Spotkałem się kiedyś z sytuacją, gdy ksiądz podczas wypełniania protokołu przedślubnego zadawał narzeczonym pytania o to, czy chcą mieć dzieci, a kobieta odpowiedziała, że nie. Wówczas ksiądz powinien odstąpić od dalszych czynności, ale zamiast tego powiedział: "w takim razie nie dam wam ślubu". Na to przyszła małżonka odpowiada: "dobra, to jednak chcemy" – opowiada adwokat kościelny.
Agata przestała chodzić do kościoła, podobnie jak Anna. Obie wcześniej były praktykujące. Dziś pozostają wierzące, ale z dala od instytucji Kościoła. – Po tym, co zobaczyłam i usłyszałam podczas procesu, jakie księża mają podejście do prawdy, zrozumiałam, że chyba nigdzie nie ma większej obłudy – wyjaśnia Anna i dodaje: – Nie wiem, jak można przez to przejść i zostać w Kościele.