Wojciech Brewka: Artyści powinni się angażować w sprawy społeczne, ale nie w politykę
Klaudia Szarowska: Jakie emocje ci towarzyszą, kiedy twoje obrazy są licytowane?
Wojciech Brewka: Kiedyś to było "wow", teraz już mi to trochę spowszedniało. Dzisiaj bardziej się ekscytuję, kiedy to ja mogę licytować czyjeś obrazy. Ale na aukcje chodzę z moją partnerką, bo ona zachowuje zdrowy rozsądek i wie, w jakich widełkach cenowych można się poruszać. Ja na aukcjach tracę rozum, najchętniej kupiłbym wszystko. Zawsze też śledzę, jak moje obrazy się sprzedają.
A nie stresujesz się efektem? W końcu wystawiasz swoje "dzieci" pod młotek.
Mam tak przy wernisażach, myślę wtedy o tym, czy to się spodoba, czy te obrazy są dobre. Czuję się wtedy jak na premierze spektaklu. Komentarzy nie czytam, bo wiadomo, że sztuka jest różnie odbierana i tutaj warto sobie postawić pytanie: co tą sztuką jest?
A co czujesz, kiedy okazuje się, że twój obraz osiąga cenę np. samochodu?
Myślę sobie: "co za szaleniec to kupił!" (śmiech). Ale tak, jest to wtedy wielkie święto i przez plecy przechodzi dreszczyk emocji.
A jak oceniasz polski rynek? Utrzymujemy światowy poziom?
W dynamicznym tempie gonimy światowe rynki sztuki, ale mamy jeszcze w tej dziedzinie sporo do nadrobienia.
Warto inwestować w sztukę?
Zawsze warto inwestować, bo robimy to, żeby otaczać się pięknem. Ale sztukę trzeba wybierać sercem, a jeżeli już chcemy na inwestowaniu zarabiać, to trzeba sprawdzać twórcę pod kątem wyników sprzedaży.
Powiedziałeś, że warto sobie stawiać pytanie: co jest sztuką. No więc co twoim zdaniem nią jest?
Wyrażanie siebie jest sztuką. Artysta musi odnaleźć siebie, wyrobić sobie swój styl. Tak jak jest z wielkimi tego świata. Salvador Dali, Modigliani - niezależnie od tego, co by namalowali, patrzymy na ich obrazy i wiemy, kto jest autorem.
To jest przepis na sukces w tej branży?
Na pewno jest to droga, którą młodzi twórcy powinni podążać i wyrabiać sobie własny styl. Świetny warsztat i piękne kolory nie wystarczą.
Zatem najważniejsze w pracy artysty to...?
Determinacja i wiara w to, że może się udać. Ja postawiłem wszystko na jedną kartę w wieku 33 lat. Podjąłem tę decyzję w noc sylwestrową - odchodzę z pracy. Wiedziałem, że był to już ostatni dzwonek, że albo mi się uda zaistnieć w świecie sztuki, albo zostanę w tym samym miejscu, wciągnie mnie korporacja, garnitur i będę całe życie nieszczęśliwy.
Brzmi to bardzo ładnie, filmowo. Ale co z osobami, które się starają, starają i... nic? I muszą łapać się obojętnie czego, żeby przeżyć do pierwszego, bo postawili na sztukę, która nie daje im wystarczających zarobków? Co byś na to odpowiedział? Miałeś w ogóle takie doświadczenia? Robiłeś tzw. "chałturę"?
No jasne, pierwsze co malowałem, to były widoczki weneckie, sprzedawane na ulicy we Włoszech. Studenci ASP, którym się nie chciało tego robić, przynosili mi swoje zlecenia, a ja je malowałem za nich.
Chcesz być artystą malarzem w Polsce - da się z tego wyżyć?
Jeżeli ktoś zacznie to robić, żeby z tego żyć - to się nie da. Jeżeli robimy coś z założeniem, że będziemy na tym zarabiać, to lepiej mieć wykształcenie prawnicze, ekonomiczne, IT, etc. Jest wiele innych dróg, zawodów, niż tworzenie sztuki. To musi wynikać z pasji i trzeba mieć na względzie, że może się udać, ale nie musi.
A jak przychodzą do ciebie sfrustrowani artyści z prośbą o poradę albo wytłumaczenie, dlaczego im nie wychodzi, to co im radzisz?
Naprawdę nie wiem, co wtedy mówić. Nie mam pojęcia, dlaczego nie udaje im się sprzedać swoich dobrych prac. Nawet nie mam pojęcia, czemu mnie się udało. Ja po prostu pracowałem jako prawnik, nie zabiegałem o to. Malowałem wieczorami, w nocy, w weekendy i wysłałem swoje prace na Aukcję Młodej Sztuki.
I co się potem stało? Nagle do drzwi zapukały sława, kariera, wielkie pieniądze?
Nic. Nie dostałem się.
I...?
I ciągle się nie udawało. Ale po 10. porażce to już był punkt honoru. Musiałem chociaż raz się dostać, zwłaszcza że wydawało mi się, że moje obrazy jakoś nie odstawały od tego, co było tam wystawiane.
Jeszcze rok po moich pierwszych aukcjach pracowałem jako prawnik, w międzyczasie urodziły mi się dzieci, więc musiałem też wybadać temat - czy uda mi się z tego wyżyć. Ale koniec końców rzuciłem wszystko, otworzyłem pracownię i z prawem oraz kancelarią postanowiłem nie mieć już nic wspólnego.
Twoi rodzice są doradcami podatkowymi - nie byli rozczarowani, że nie poszedłeś w ich ślady?
Wspierali mnie, zobaczyli, że to idzie w dobrym kierunku i cieszyli się, że mogę spełniać marzenia. Pokazali mi, że jest taka droga, gdzie zawsze będą pieniądze, ale jednocześnie chcieli, żebym był szczęśliwy. Widzieli, co kocham, jak wyglądał mój pokój. Był cały zamalowany moimi rysunkami, ściany, sufit... Więc to, że wybrałem sztukę, nie było jakimś wielkim zaskoczeniem. To się musiało tak potoczyć.
Pamiętam też, że jak wyprowadzałem się na studia do Łodzi, to tata przy remoncie mojego pokoju uratował zamalowane przeze mnie tapety, zdjął je, zwinął w rulon i zachował.
Szkoda, że nie poszedłem na ASP, ale tworzenia nie trzeba się uczyć od profesorów, można to robić samodzielnie, chociaż zajmie to więcej czasu. Jeżeli robimy coś z pasją i wierzymy, że to się uda, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że osiągniemy sukces.
A nie jest trochę tak, że skoro miałeś zaplecze finansowe, to dało ci to większą "wolność" twórczą? Nie miałeś noża na gardle i presji, że musisz coś sprzedać, żeby wyżyć. Być może to jest klucz?
Coś w tym jest. Mam tak do tej pory. Nie mogę działać pod presją. Kiedy ktoś u mnie zamawia obraz i czuję, że "muszę", to mimo że staram się, jak mogę, to zawsze coś pójdzie nie tak albo nie będzie to spójne z wyobrażeniem nabywcy. W dodatku zawsze stresowała mnie rozmowa z klientem.
Jak to możliwe, że prawnika stresuje rozmowa z klientem? Czy to nie na tym polegała twoja poprzednia praca?
Ale wiesz, jako prawnik nigdy nie rozmawiam w swoim imieniu. Inaczej się rozmawia o swoich "dzieciach", bo obrazy to moje dzieci, a inaczej z bankiem o jakimś prawie finansowym. A rozmowy z klientami… Daj spokój, schodziłem z ceny albo w ogóle oddawałem obrazy za darmo.
Trochę słabo to wygląda marketingowo.
Dlatego moja Ania przejęła tę działkę. (śmiech)
Czyli ty się realizujesz twórczo, a twoja partnerka przekuwa to w biznes.
Dokładnie tak.
Chyba jesteś mocno związany ze swoimi dziełami?
Oj tak. Czasem nawet się cieszę, że coś się nie sprzedało albo nie pozwalam tego sprzedać, chociaż już nawet nie mam tych obrazów gdzie trzymać.
Zawsze też staram się malować obrazy, które na mnie zrobią wrażenie, nie chcę, żeby podobały się wszystkim. Tak też było z Pikachu wystawionym ostatnio na aukcji z okazji waszego 10-lecia. Nie chciałem namalować ładnego obrazka, tylko skomentować ostatnie 10 lat naszej rzeczywistości, ale wybierałem wydarzenia, które zapadły mi szczególnie w pamięć. Nie jest więc to obraz dekoracyjny, tylko zbitek historii.
Fakt, trochę "przeorany" przez życie ten Pikachu.
No tak! (śmiech) To jest trochę nawiązanie do pandemii i gry, w której łapało się pokemony. Niestety miało to przykre konsekwencje, bo dzieciaki grające w tę miejską grę, zapatrzone w ekrany telefonów, wpadały pod samochody. To było szaleństwo. Nie mogłem tego zrozumieć.
Twoje obrazy na pierwszy rzut oka mogą być dla przeciętnego odbiorcy nieco mylące, stosujesz motywy zwierzęce, intensywne kolory - a ta sztuka wcale nie jest utrzymana w pozytywnym tonie.
Tak, z moją sztuką jest tak, jak ze mną. Z zewnątrz też wydaję się pozytywny, ale mam w sobie tę wewnętrzną chropowatość. Poza tym staram się swoją sztuką komentować rzeczywistość - np. kiedy orzeł w naszym godle był zmieniony albo populacja żubrów była zagrożona, to wykorzystywałem te motywy w swoich obrazach.
Jestem związany ze zwierzętami, uwielbiam na nie patrzeć, czuję z nimi bliskość. Staram się przez zwierzęta pokazać ludzką naturę i ludzkie cechy charakteru. Jest ich coraz mniej, a ludzi przybywa, dlatego chcę je uwieczniać na swoich obrazach. Jest to także mój znak rozpoznawczy, chociaż mam wiele otwartych cykli, w których się poruszam.
Twoje logo też zwraca uwagę - wygląda trochę jak metka albo kod kreskowy.
Tak. Jestem z rocznika 80., kiedy metki, firmy, marki nie były w Polsce tak łatwo dostępne. Produkty brandowane miały znacznie wyższą wartość i posiadanie ich wiązało się z pewnym prestiżem.
No tak, zbierało się nawet papierki po czekoladzie czy gumach.
Dokładnie. Ja też to robiłem i tego "zbieractwa" z lat 80. nie udało się do końca u mnie wyplenić, stąd też wziął się pomysł na logo.
Podobno w czasach szkolnych lubiłeś sobie namalować graffiti na murach? A co na to rodzice? Nie byli źli?
No pewnie, że byli. Raz się okazało, że zrobiłem graffiti na zabytkowym murze i sprawa stanęła na Radzie Miasta. Powiedziałem wtedy: Mamo, spokojnie, kiedyś mi będą za to płacili... Poza tym tamten mur był strasznie brzydki, więc namalowanie na nim graffiti sprawiło, że zaczął jakoś przynajmniej wyglądać. Zastanawiałem się co prawda, czemu nikt na tym nie maluje, ale no... nie powstrzymało mnie to. Jednak chcę podkreślić, że nigdy nie namalowałbym graffiti na czyjejś własności, zawsze były to pustostany.
Czyli nie pochwalasz malowania po murach?
Pochwalam, ale nie zgadzam się na niszczenie czyjegoś mienia.
Czy ktoś sobie wytatuował kiedyś twój obraz?
Tak, wiele osób. Ale nie biorę za to tantiemów.
A nie chciałeś sam ich robić?
Chciałem, ale nie mam do tego cierpliwości. Więc robię tylko projekty.
Jak postrzegasz angażowanie się artysty w życie polityczne?
Uważam, że artyści powinni się angażować w sprawy społeczne, ale nie w politykę. Sam stworzyłem mural, który był pokłosiem protestów podczas Strajku Kobiet - sufrażystkę z parasolem, co miało nawiązywać do wydarzeń z 1918, kiedy zniecierpliwione kobiety stukały parasolkami o ziemię przed willą Piłsudskiego, w oczekiwaniu na podpisanie przez niego dekretu o przyznaniu im praw wyborczych.
Jestem za ochroną praw, ale nie za zaangażowaniem w politykę, bo znam też osobiście kilku polityków i nie przemawia do mnie to, co w tym świecie się dzieje, są to z reguły dwulicowe osoby, które działają z negatywnych pobudek. Wyrządzają krzywdę, odbierając ludziom ich prawa.
Politycy każą kobietom rodzić chore dzieci, zakazują aborcji, a potem my co chwilę musimy wspierać kolejne zbiórki, bo rząd tego nie zrobi, nikt nie refunduje leczenia. Z jednej strony nie wolno zabijać, a z drugiej - nikt nie ratuje, kiedy jest to możliwe.
A co sądzisz na temat akcji, kiedy np. oblewano dzieła sztuki zupą, aby zwrócić uwagę na kryzys klimatyczny?
Do czego ma to prowadzić? To nie jest zwrócenie uwagi na problem, tylko na siebie. Lepiej by zrobili, gdy przekazali pieniądze na organizację, która wspiera np. rozwój zielonych technologii. Zaangażowanie polega na tym, żeby pomagać, a nie szkodzić.
Gdzie twoim zdaniem kończy się sztuka, a zaczyna profanacja?
Zależy to od odbiorcy, do którego treść jest skierowana. Nie ma tak, że stanie sobie mędrzec i powie: "O, to jest sztuka. O, a to profanacja, to już nie jest sztuka". Jeżeli ktoś wewnętrznie czuje się czymś urażony, to możemy mówić o profanacji. Ale jest to bardzo subiektywne. Poza tym, jak coś się komuś nie podoba, to przecież może na to nie patrzeć.
Ale myślisz, że w Polsce tak to działa? Że masz pełną wolność artystyczną?
W Polsce się tak nie da. Tu panuje taka niemówiona cenzura.
No to gdzie ta "wolność artystyczna"?
Granicą wolności artystycznej i każdej innej wolności jest to, czy nie wyrządzamy krzywdy drugiemu człowiekowi. Jeżeli ktoś czuje się pokrzywdzony mentalnie, to jego sprawa, ale jeżeli np. zniszczę komuś budynek, bo narysuję mu wielkie różowe prącie na ścianie, no to taka osoba jest fizycznie "dotknięta" wolnością danego autora. Wtedy musimy się liczyć z konsekwencjami. Gdybym ja coś komuś zniszczył, jestem gotowy ponieść konsekwencje i to naprawić. Notabene, mam nawet ubezpieczenie od wandalizmu. Więc nawet da się tę wolność artystyczną ubezpieczyć... (śmiech)
Znalazłeś się w rankingu Artinfo.pl top 100 - sztuka współczesna - wśród takich artystów jak: Beksiński, Fangor, Abakanowicz - jakie emocje ci towarzyszyły? Była wielka ekscytacja?
Wiesz...sztuka to nie są zawody.
Jak to nie? Jakoś chyba musisz się sprawdzać?
Myślę, że jest to subiektywne postrzeganie. Ja czuję, że żyję w swoim świecie, a wszystko dookoła mnie porusza się własnym rytmem i ja sam za dużo nie robię, żeby działy się tego typu rzeczy. Samo to tak jakoś płynie. Ale wiadomo, lepiej być w rankingu, niż nie być. (śmiech)
Masz jakieś marzenie na nowy rok?
Nie mogę mówić, bo jak powiem głośno to...
Zapeszysz?
Nie. Będę musiał je realizować. (śmiech) A chciałbym przygotować wystawę i na tym muszę się skupić. I to taką wystawę, która będzie historią.
W tym roku obchodzę 10-lecie swojej artystycznej obecności na polskim rynku sztuki. Jubileusz ten uczczę przekrojową wystawą „Journey”, którą pokażemy w jednej z najpiękniejszych przestrzeni w Polsce – w Filharmoni Szczecińskiej.
Jestem bardzo podekscytowany, bo sam jeszcze nie znam końcowego efektu moich przygotowań do tego wydarzenia, ale już teraz mogę zdradzić nieskromnie, że będzie to moja najlepsza wystawa. (śmiech). Zapraszam serdecznie 17 kwietnia do Szczecina na jej uroczyste otwarcie.