NFZ ściga Mamę Ginekolog, bo "nie ma lepszych i gorszych pacjentów". Serio? (OPINIA)

Anna Dryjańska
08 lutego 2023, 10:23 • 1 minuta czytania
Pamiętacie ten moment w "Brooklyn 99", gdy kapitan Holt razem ze swoim oddziałem planuje włamanie do FBI? Ma odwrócić uwagę strażnika, który jest wielkim fanem "Seksu w wielkim mieście", więc z charakterystyczną dla siebie powagą zapowiada podwładnym, że opanuje zarówno fabułę "Seksu", jak i "W wielkim mieście". Dopiero oni uświadamiają mu, że to nie są dwa różne seriale, tylko jeden.
Nicole Sochacki–Wójcicka, lekarka znana w internecie jako Mama Ginekolog. fot. instagram / Mama Ginekolog

Do niedawna miałam tak z Mamą Ginekolog. Byłam przekonana, że to jakiś popularny duet złożony z mamy i ginekologa. No cóż, człowiek uczy się całe życie. W ten dyplomatyczny sposób próbuję zaznaczyć, że nie jestem ani fanką tej lekarki, ani jej koleżanką. Nie byłam/jestem jej pacjentką i nie chcę, by to się zmieniło. To nie jest wyraz sympatii ani tekst po znajomości. Piszę, co myślę.


A myślę, że od kilku dni uczestniczymy w pełnym hipokryzji cosplayu "Nowych szat cesarza" i polowania na czarownice, z tym zastrzeżeniem, że szaty są stare, a czarownica jedna. Nicole Sochacki-Wójcicka przyznała w relacji na Instagramie, że w wolnym czasie przyjmuje swoje znajome i członkinie rodziny w państwowym gabinecie. W internecie zawrzało.

Przeczytaj też: Przychodzi kobieta z niepełnosprawnością do ginekologa, a tam... "No niby jak mam panią zbadać?"

Zawrzało tak, jakby to, czym niefrasobliwie podzieliła się Mama Ginekolog, było niesłychane, niespotykane i bezprecedensowe. Serio? Będziemy teraz udawać, że nie żyjemy w Polsce, tylko w Szwecji lub Niemczech? Będziemy się oszukiwać, że naszym narodowym sportem nie jest "obchodzimy procedury w państwowej służbie zdrowia"? Przecież to zjawisko powszechne albo – jak nazwała to sama lekarka – normalne (w statystycznym znaczeniu tego słowa).

Czy tak powinno być? Nie, ale tak jest. To bagno układów i znajomości jest starsze niż wszyscy lekarze i pacjentki. I ten, kto może, stara się w tym bagnie nie pogrążyć, a najlepiej suchą stopą przedostać się na drugi brzeg. Próbuje też ocalić życie lub zdrowie swoich bliskich. Łatwiej jest zrobić to dzięki znajomej lekarce lub lekarzowi.

Czasem jest to profesor, który po zainkasowaniu pieniędzy w prywatnym gabinecie znajduje miejsce w państwowej placówce. Inne, inni? Cóż, ratuj się kto może. Nasz tryb jest taki, że nie mamy żadnego trybu. Spójrzmy prawdzie w oczy: ten, kto nie skorzysta ze swoich możliwości, gdy jest w potrzebie, jest uważany za frajera.

Tymczasem NFZ, który razem z rządem PiS zaczyna usypywać stos dla Mamy Ginekolog, domaga się wyjaśnień i wydaje komunikat, że "nie ma lepszych i gorszych pacjentów". Jeszcze raz: serio? Mówimy o kraju, w którym szef państwowej placówki medycznej przyniósł w zębach kule posłowi Jarosławowi Kaczyńskiemu? A tak na marginesie: czy pan prezes czekał w kolejce na operację kolana jak każdy obywatel, czy został potraktowany jak pacjent lepszego sortu?

Przeczytaj też: Wyższe składki zdrowotne już od roku. Jednak kolejki do lekarzy... nie zmalały

To wyznanie Mamy Ginekolog może być impulsem do tego, by naprawić – zostańcie ze mną – system ochrony zdrowia. Wiecie, najpierw zrobić wielki reset, bo inaczej nie będzie komu tego przeprowadzić, a potem poukładać wszystko tak, by nie trzeba było czekać na pilną wizytę u specjalisty kilku, a nawet kilkunastu miesięcy. By kolejka była krótka, a zasady jej funkcjonowania jasne. By nie było ani powodu, ani możliwości, by kombinować. I by nikt nikomu nie mówił "niech jadą!".

Zamiast tego członkowie rządu, który od ośmiu lat odpowiada za opiekę zdrowotną, a więc i jej opłakany stan, robią w Sejmie nagonkę na influencerkę, która nieostrożnie powiedziała na głos o tym, co wielu jej kolegów robi po cichu. Czy którykolwiek z lekarzy, którzy będą teraz sądzić Mamę Ginekolog, nie ma na sumieniu leczenia rodziny i znajomych poza kolejką w państwowym gabinecie? Czy którykolwiek z ministrów grzecznie czeka, gdy zależy od tego jego zdrowie lub życie?

Jestem ateistką, więc uwierzę, jak zobaczę. Na razie widzę, że bardziej zajmuje nas bicie piany niż rozwiązanie problemu. Podejście polityków mogę jeszcze zrozumieć, innych ludzi nie. Władza się wyleczy. Reszta z nas niekoniecznie. Energię moglibyśmy zainwestować w zmianę, ale przeznaczamy ją na inbę. Przez chwilę niektórzy z nas poczują się lepiej. Potem, w razie potrzeby, umówią się do lekarza. Po znajomości.