Męski striptiz bez iskry. "Magic Mike 3" z Tatumem i Hayek to popłuczyny po poprzednich częściach

Ola Gersz
09 lutego 2023, 21:20 • 1 minuta czytania
Wraca nasz ulubiony striptizer, ale tym razem niestety nie jest ani zbyt gorąco, ani zabawnie. Jest jednak feministycznie, bo oto silna kobieta ma tak samo ważną rolę, jak sam Magic Mike. Trzecia część popularnej serii, "Magic Mike: Ostatni taniec" bardziej skupia się na love story niż na męskim striptizie i... to jest błąd.
"Magic Mike: Ostatni taniec" to chemia między Channingiem Tatumem i Salmą Hayek, ale niewiele więcej Fot. Kadr z "Magic Mike'a: Ostatniego tańca" / Warner Bros. Discovery

Magic Mike'a przedstawiać nie trzeba, bo to bohater, który narobił w popkulturze sporo szumu. Film Stevena Soderbergha o męskim striptizerze był w 2012 roku tak samo głośny, jak i kontrowersyjny. Ale i przełomowy, bo po latach eksponowania w kinie kobiecego ciała dla męskiej uciechy odwrócono role. Teraz to panie patrzyły na panów – początkowo z zażenowaniem (bo przecież dziewczynkom "nie wypada"), ale szybko się rozochociłyśmy. W końcu i my dostałyśmy show.

W 2015 roku "Magic Mike" doczekał się sequela, a reżyserskie stery po Soderberghu przejął Gregory Jacobs. Dwójka nie dorównała jedynce artystycznie, ale naoliwieni i wyrzeźbieni tancerze znowu zakręcili widzom w głowie. Umiarkowane recenzje i mniejszy sukces kasowy niż trzy lata wcześniej (chociaż wciąż zacny) zrobiły jednak swoje i trzecia część uparcie nie powstawała.

Aż do dzisiaj. Zapytacie po co? Wiadomo, dla pieniędzy. W "Magic Mike'u: Ostatnim tańcu" ze starej ekipy powraca jedynie tytułowy Mike, czyli Channing Tatum, już odpowiednio starszy, ale wciąż "jary". Do niego dołączyła nieoczekiwanie zawsze wspaniała Salma Hayek, co samo w sobie już elektryzuje. Ach, i nie zapominajmy o Soderberghu, twórcy pierwszej części, który też postanowił powrócić. Ale jak wyszło?

"Magic Mike: Ostatni taniec", czyli męscy striptizerzy w Londynie

Mike Lane (Tatum) jest spłukany. Jego meblarski biznes nie wypalił, więc tancerz zatrudnia się w Miami na Florydzie jako barman, żeby jakoś zarabiać na życie. Ale wtedy pojawia się Maxandra Mendoza (Hayek), tajemnicza, zamożna celebrytka, która zaprasza Mike'a na prywatny występ.

Tej nocy granice szybko się zacierają, a – mimo że Max podkreśla, że nie zaprasza Mike'a na seks – para ląduje w łóżku, bo chemia między tą dwójką jest do zniesienia. Mike odmawia jakiejkolwiek zapłaty, a kobieta daje byłej gwieździe striptizu propozycję nie do odrzucenia: wyjazd do Londynu i własne show, którym Mike ma pokierować. Ten się waha, bo dawno nie występował na scenie, ale oczywiście (bo inaczej... nie byłoby filmu) się zgadza.

Czego pragnie kobieta (w tym wypadku Maxandra)? Show, jakiego jeszcze nie było. Rozerotyzowane, śmiałe, dla wyzwolonych kobiet i z wieloma męskimi striptizerami. Do tego to inscenizacja sztuki i ma być wystawiona w zabytkowym teatrze, który należy do niewiernego męża celebrytki (Alan Cox). Nie idzie jednak jak po maśle, bo między Mike'iem i Max budzi się uczucie, co znacznie komplikuje pozornie prostą relację na linii patronka-artysta. Łatwo jest przekroczyć granice, łatwo jest poczuć się wykorzystanym.

Ale show must go on. I gdy początkowo wydawało się, że w Londynie nie da się rozpalić metaforycznego ognia, to początkowo niechętny Magic Mike sam wchodzi na scenę. I wtedy zaczyna się dziać, a widzowie (widzki) oddychają z ulgą: jesteśmy w domu.

Salma Hayek i Channing Tatuum mają chemię, ale co z tego

"Magic Mike: Ostatni taniec" ma obiecujący punkt wyjścia. Mimo że cała seria koncentrowała się na męskich striptizerach, to każda część pokazywała skomplikowane relacje seksu, sztuki oraz pieniędzy i to z zupełnie innej strony. "Jedynka" była o godności i autonomii w klubie ze striptizem, "dwójka" o przyjemności ze "sprzedawania się" i satysfakcji klienta.

A "trójka"? Głównie miało być o balansującej na granicy etyki współpracy patrona (patronki) i twórcy (tancerza) oraz kobiecej emancypacji i przyjemności, ale w rezultacie wychodzi z tego romans. Tak, "Magic Mike 3" to glównie love story.

I nic w tym złego, bo zaraz Walentynki, a przecież lubimy romanse. Jednak mimo że Salma Hayek i Channing Tatuum mają niesamowitą chemię (gorąco robi się już od samego oglądania ich seksualno-zawodowych interakcji), to ich romantyczną relację ogląda się... dziwacznie. Być może to kwestia różnicy wieku (Tatuum ma 42 lata, Hayek – 56) albo braku równowagi władzy? A może zawiódł po prostu scenariusz?

Bo ten momentami nie trzyma się kupy, a naprawdę nasz prosty chłopak Mike (Channing Tatuum jako... typowy Channing Tatuum) i nieusatysfakcjonowana życiem Max (charyzmatyczna i cudowna Salma Hayek), która chce czuć więcej i bardziej, zasługują na lepszą historię. Aż chciałoby się ją pogłębić, rozszerzyć. Wychodzi jednak płytko i jednowymiarowo, bez polotu. Nie jest to romans wszech czasów.

Punkt wyjścia jest feministyczny (Max chce zaspokoić i siebie, i inne kobiety), ale nie wychodzi z tego nic więcej. Ot, puste słowa. Wszystko jest powierzchownie, po naskórku.

"Magic Mike 3", czyli striptiz bez polotu

To się ceni, że twórcy tym razem postanowili spróbować czegoś innego i iść w romans oraz girl power. Jednak "Magic Mike" to przede wszystkim taniec, erotyka, wolność, przyjemność. Chcemy iść do kina, obejrzeć wijących się na scenie striptizerów i dobrze się bawić.

Trzecia część tego jednak nie dostarcza. Owszem, samo sceniczne show jest zrealizowane imponująco (taniec w deszczu!), a układy robią wrażenie, jednak brakuje energii, polotu, iskry. Nie jest ani tak gorąco, ani tak zabawnie jak w poprzednich dwóch częściach. Owszem, będziemy bawić się nawet nieźle, ale szybko o "Magic Mike'u: Ostatnim tańcu" zapomnimy. A chyba nie o to Stevenowi Soderberghowi chodziło.

Słowem: kiedyś to było, teraz to nie ma. Pozostaje trzymać kciuki, że ostatni taniec Magic Mike'a naprawdę będzie ostatni.