"Zaczęłam płakać. Poczułam się zrozumiana". Kobiety z niepełnosprawnością o ostatniej cytologii

Daria Różańska-Danisz
08 marca 2023, 08:36 • 1 minuta czytania
- Nigdy w życiu nie miałam robionej cytologii, a próbowałam już z 10 razy. Zależało mi, bo mama miała nowotwór - na pytanie o ostatnią cytologię odpowiada Natalia. Zapytaliśmy osoby z niepełnosprawnością o dostęp do badań i lekarzy.
Zapytaliśmy kobiety z niepełnosprawnością, kiedy ostatni raz miały robioną cytologię. Niektóre nigdy. Grafika: Gabriela Wróblewska

Izabela, 30 lat: Nigdy w życiu nie miałam robionej cytologii, a próbowałam już z 10 razy. Zależało mi, żeby się badać, bo mama miała nowotwór. 

Jak tylko lekarze mnie widzą na wózku, to od razu: "Nie mam odpowiedniego samolotu. Nie potrafię zbadać kobiety z niepełnosprawnością". Raz ginekolog zapytał: "A po co pani antykoncepcja, skoro pani nie współżyje?" Człowiek się wtedy czuje, jakby w ogóle nie był człowiekiem. Jakbym była pięcioletnią dziewczynką, a nie dorosłą kobietą, która współżyje z mężczyzną. Raz usłyszałam od lekarza: "Gdzie jest mama?". Odparłam: "A ja z mamą chodzę do łóżka czy z facetem?"

Czasami mam takie poczucie, że nie ma sensu walczyć z tym betonem. Bo żeby mnie zbadać nie potrzeba żadnego specjalnego sprzętu, wystarczą tylko chęci i zwykła leżanka. 

Katarzyna, 33 lata: Jestem w gronie szczęśliwców, bo ostatnią cytologię miałam w czerwcu zeszłego roku. Wiele kobiet z niepełnosprawnością nigdy nie miało robionego tego badania. Jestem w miarę lekka. Zawsze proszę o pomoc koleżankę, żeby ze mną poszła do ginekologa.

Dostępność gabinetów to jeden problem, kolejny to uprzedzenie lekarzy. Miałam 18 lat, kiedy po raz pierwszy poszłam do ginekologa. Jestem osobą niesamodzielną, mam czterokończynowy niedowład spastyczny. Mieszkam w małej wsi, więc istotne było to, żeby do gabinetu było blisko. Ten lekarz sam ma dziecko z niepełnosprawnością, więc sądziłam, że będzie otwarty. "I tak pani nie współżyje, więc po co to robić?" - zapytał, ale zbadał mnie.

Przed wizytą u kolejnego ginekologa bardzo się stresowałam. Myślałam, że to będzie powtórka z rozrywki: "Po co, na co i dlaczego?". A pan doktor od razu mnie zapytał, czy współżyję. Dla mnie to było niesamowite, proszę mi wierzyć. To było niesamowite przeżycie, że ktoś uznał mnie za kobietę aktywną seksualnie. Wyszłam i się popłakałam: "Kurcze, w końcu ktoś mnie zauważył". Trzymam się tego lekarza.

Bogusia, 34 lata: Cytologię robię przynajmniej co półtora roku. Ale chodzę do lekarza prywatnie, nie na NFZ. Bo niestety gabinety ginekologiczne w Polsce są bardzo słabo dostosowane. Trudno jest znaleźć lekarza, który bez problemu, z doświadczeniem, podejdzie do pacjentki z niepełnosprawnością.

Pierwszy raz u ginekologa byłam w wieku 21 lat. Dużo za późno. Zderzyłam się ze ścianą, z kompletną niewiedzą. Nie czułam się pełnowartościowym pacjentem. Wtedy lekarz rozmawiał nie ze mną, a z osobą, z którą przyszłam. To mnie bardzo dotknęło. Teraz głośno mówię o tym, że kobieta z niepełnosprawnością jest kobietą. Ma prawo iść do ginekologa. Ma prawo uprawiać seks. Ma prawo czuć się w stu procentach kobieco, bez względu na to, co ludzie mówią i myślą.

Uważam, że za późno zaczęliśmy mówić o seksualności, rodzicielstwie osób z niepełnosprawnością. Od wielu lat działam w fundacji Avalon w projekcie Sekson. Ciągle edukujemy osoby z niepełnosprawnością, ale i zupełnie sprawne. Robimy to po to, żeby ludzie zrozumieli, że niepełnosprawna kobieta i mężczyzna mają dokładnie takie same prawa.

Pacjentkę z niepełnosprawnością często traktuje się jak kogoś gorszego sortu. Niby jest w wieku rozrodczym - ale według wielu osób - nie urodzi dziecka. I na pewno już nie uprawia seksu. A my żyjemy normalnie. Nie trzeba mieć specjalnego podnośnika, żeby zbadać osobę z niepełnosprawnością, na kozetce też się da. Tylko trzeba chcieć.

Julia, 23 lata: Ostatnią cytologię miałam dokładnie miesiąc temu. Mam to szczęście, że mieszkam w dużym mieście i w okolicy mam dostosowany gabinet ginekologiczny. Na wizyty chodzę prywatnie i płacę za to duże pieniądze. Ale wiem, że to ogromny problem. Niewiele gabinetów jest dostosowanych.

Moja pierwsza wizyta u ginekologa była totalnym niewypałem. Poszłam z mamą. Nie poddałam się i szukałam innego lekarza. Znalazłam. Najczęściej na takie wizyty chodzę z kimś, kto pomaga mi się przesiąść z wózka na krzesło. Tam przygotowuję się do badania.

W przystosowanym gabinecie powinien być lekarz, który wie, jak badać i podejść do osoby z niepełnosprawnością, ale i ktoś do pomocy. Osoba, która wesprze i oczywiście podnośnik.

Miałam ostatnio wizytę u ginekologa, która była przełomowa. Borykam się z wieloma problemami związanymi z układem rozrodczym. Poprzedni lekarze po prostu bali się mnie leczyć ze względu na moją niepełnosprawność. Zawsze musiałam walczyć. Ta lekarka ostatnio miała doświadczenie z osobami niepełnosprawnymi. Wyszłam z gabinetu i zaczęłam płakać. Poczułam się zrozumiana, zaopiekowana. Ktoś mi uwierzył. Ktoś potraktował mnie normalnie.

Natalia, 38 lat: Jakieś 10 lat temu byłam na ostatniej cytologii. Mieszkam w bardzo małej miejscowości, jestem osobą z niepełnosprawnością ruchową, więc dostęp do ginekologów – przynajmniej do tej pory – był bardzo trudny. Wiadomo: schody, brak windy i to poczucie, że znów muszę kogoś prosić o pomoc. A musi to być osoba, która jest w stanie wciągnąć mnie po schodach, nie robiąc przy tym sobie krzywdy. Jak lekarze widzą osobę z niepełnosprawnością, to na ich twarzach od razu pojawia się konsternacja. Nie wiedzą, jak badać. Nie wiedzą, jak z nami rozmawiać. Później, kiedy już zaczyna się rozmowa, jest ok. Widzą, że jestem komunikatywna.

Ale na początku wciąż jest ta łatka, że wózek inwalidzki równa się niepełnosprawność intelektualna. Niesamodzielna, niemyśląca, niekomunikująca się. 

Magdalena, 42 lata: Ostatnią cytologię robiłam pół roku temu. Do ginekologa chodzę prywatnie. Miałam problemy z macicą, dlatego regularnie się badałam.

Od lekarza usłyszałam, że skoro nie będę mieć dzieci, to powinnam usunąć wypadającą macicę. Powiedział: "To będzie dobra antykoncepcja". Oddałam mu: "Pan już też pod 60-kę, pewnie nie planuje pan dzieci, to niech może pan też sobie usunie, bo po co? Kobieta będzie czuła się bezpieczniej".

Mam wrażenie, że techniczne problemy z badaniem osoby z niepełnosprawnością są wszędzie. Brak dostosowania gabinetów jest dużą trudnością, ale większą są stereotypy. Wciąż wiele osób – w tym lekarzy – uważa, że my nie uprawiamy seksu, nie rodzimy dzieci.

Moje pierwsze USG dopochwowe: pani doktor wsadziła aparat w sposób bardzo gwałtowny, zwróciłam jej uwagę, żeby była bardziej delikatna. Spojrzała na mnie i powiedziała: "Przecież pani i tak tam nie czuje". Tak się składa, że akurat czuję. A gdybym nie czuła, to tym bardziej należy być delikatnym, bo przecież można coś uszkodzić.

Byłam kiedyś przyjmowana w gabinecie na dole, bo na piętrze nie było żadnej windy. I usłyszałam od pani: "Ale szybko, bo mam pacjentkę".