Posłanka od Ziobry twierdzi, że wie, co czują dzieci z in vitro. "Nie mogą sobie z tym poradzić"
- Posłanka Maria Kurowska zabrała głos ws. in vitro na łamach "Naszego Dziennika", którego inicjatorem powstania był Tadeusz Rydzyk
- W rozmowie z gazetą stwierdziła, że "jest coraz więcej badań naukowych, które potwierdzają, że dzieci sztucznie poczęte są narażone na wiele różnych poważnych chorób"
- Nie przytoczyła jednak tych badań, a później stwierdziła, że informacje o szkodliwości in vitro – uznawanej na świecie metody leczenia bezpłodności – nie są eksponowane celowo
- Stwierdziła za to, że wie, jak czują się dzieci, które "nie zostały poczęte przez swoich rodziców naturalnie"
Posłanka Solidarnej Polski Maria Kurowska wypowiedziała się dla katolickiego "Naszego Dziennika" na temat in vitro. Tekst na ten temat ukazał się 21 marca 2023, a dziennikarka Urszula Wróbel wyszła w nim od obywatelskiego projektu ustawy "Tak dla in vitro" pod którym podpisy zbiera Platforma Obywatelska (PiS podjął decyzję o zamknięciu programu finansowania in vitro w 2016 roku, kontynuują go niektóre samorządy).
Czytaj też: Sukces akcji "Tak dla in vitro!". Pomaska: nie zwalniamy tempa
W tekście padają określenia, że partie, które poprą pomysł ponownego finansowania in vitro, staną "po stronie tęczowej koalicji" a "in vitro poprzez eliminację tak zwanych zarodków nadliczbowych jest działaniem proaborcyjnym" (to słowa księdza Pawła Bortkiewicza, który w tekście wypowiada się jako jeden z rozmówców).
Posłanka Solidarnej Polski stwierdza, że dzieci z in vitro "nie mogą sobie poradzić z tym, że nie zostały poczęte naturalnie".
– Pojawia się ogromny dylemat moralny, podnoszony coraz częściej. Słyszymy coraz więcej świadectw nastoletnich dziś już dzieci, które nie mogą sobie z tym poradzić, że nie zostały poczęte przez swoich rodziców naturalnie. Przyznają ze smutkiem, że czują, że ich życie zostało uprzedmiotowione tylko po to, aby ktoś poczuł się spełniony, aby ktoś mógł się sprawdzić w roli rodzica – opowiada posłanka Solidarnej Polski.
Dodaje jeszcze, że "takie dylematy będą na pewno pojawiać się coraz częściej, trudno się temu dziwić, tym bardziej że dotyczą procedury, która opiera się właśnie na ignorowaniu etyczności".
Kurowska mówi też, że "jest coraz więcej badań naukowych, które potwierdzają, że dzieci sztucznie poczęte są narażone na wiele różnych poważnych chorób". Stwierdza, że "to są choroby nowotworowe, ale także całe spektrum chorób kardiologicznych oraz schorzeń genetycznych".
– O tym się oczywiście nie mówi, bo najważniejsze jest to, aby kliniki zajmujące się in vitro mogły zarobić. Nikt nie myśli o dramacie rodzin, o dramacie dzieci – dodaje jeszcze posłanka Kurowska. Autorka tekstu nie dopytała jej o te rzekome dane ani nie skomentowała jej słów.
Zwróciliśmy się do biura posłanki Kurowskiej z prośbą o wyjaśnienie, na jakie badania naukowe się powołała, mówiąc o "całym spektrum chorób" na które są narażone dzieci poczęte w ten sposób. Do czasu publikacji tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
"Kampania wymierzona w naprotechnologię"? Ten program nie był skuteczny
W tekście wypowiada się także doktor Krzysztof Kawęcki, często goszczący w roli eksperta Radia Maryja (to jednak nie doktor medycyny, a doktor politologii i historii) stwierdza, że "wraz z lobbowaniem na rzecz in vitro prowadzona jest czarna kampania wymierzona w naprotechnologię.
– Często publikuje się nieprawdziwe dane dotyczące jej słabej skuteczności przy podkreślaniu zalet in vitro – stwierdza, a w tekście te dane nie są przytoczone wcale.
Przypomnijmy więc, że już w 2018 roku Stowarzyszenie "Nasz Bocian" (organizacja zajmuje się wspieraniem leczenia niepłodności i bierze udział w zbiórce podpisów pod obywatelskim projektem w tej sprawie) informowało, że roczne leczenie 43 par kosztowało 100 tys. złotych. Efekt? W ciążę zaszły 3 kobiety, program miał więc 7 proc. skuteczności rocznej tego programu.
Przedstawicielka "Naszego Bociana" Anna Górna tłumaczyła wówczas w rozmowie z TOK FM, że naprotechnologii nie powinno się porównywać z in vitro, bo Model Creightona, na którym jest oparta, pierwotnie miał służyć kontroli płodności, a nie samemu leczeniu niepłodności.
Górna tłumaczyła wówczas, że to metoda, która może być przydatna w planowaniu ciąży, albo zajściu w ciąże w przypadku par o nieznacznie obniżonej płodności, ale nie u wszystkich poskutkuje. – W przypadku in vitro mamy jasne dane, potężną podbudowę metodologiczną. Dla aż 30 proc. par, in vitro kończy się sukcesem. I jest to wskaźnik podawany w przeliczeniu na jeden transfer zarodka, na jeden cykl leczenia – przekonywała.
Czytaj też: Brutalna prawda o leczeniu niepłodności w Polsce. Uczestniczka programu rządu: "To strata czasu"
Od 2019 roku Ministerstwo Zdrowia zmieniło sposób agregacji danych ws. naprotechnologii i przestało je podawać. Kościół katolicki odrzuca zapłodnienie pozaustrojowe, tłumacząc, że wspiera jedynie zabiegi medyczne, które mają na celu "wspieranie aktu małżeńskiego i jego płodności i zmierzające do uleczenia niepłodności u kobiety lub mężczyzny".
Czytaj też: Radni PiS popisali się na sesji. "Dziecko z probówki nie jest istotą, a zwierzęciem"