SsangYong Musso bardzo mnie zaskoczył. Jego największą słabością jest... znaczek na masce

Adam Nowiński
12 kwietnia 2023, 16:30 • 1 minuta czytania
Rzadko zdarza się, że w ręce dziennikarzy motoryzacyjnych wpadają pick-upy. Ale słysząc, że przetestuję SsangYonga Musso, zamiast wpaść w euforię podszedłem do tematu z pewną rezerwą. Jak się potem okazało, moje uprzedzenia były bezpodstawne, bo to bardzo fajne auto!
SsangYong Musso robi wrażenie. Fot. naTemat.pl

Jest mało samochodów, które zaskoczyły mnie tak pozytywnie, jak SsangYong Musso. Być może w jego przypadku efekt zaskoczenia spotęgował fakt, że tak jak wspomniałem, od początku nie nastawiałem się na zbyt dużo.


Miałem lekkie uprzedzenie do marki, która w swoim DNA ma przygodę z Daewoo. Sam ten model wychodził przecież przez pewien czas pod szyldem Daewoo Musso. I oczywiście SsangYong już dawno zmienił właściciela i całkowicie odmienił gamę swoich samochodów, jednak wspomnienie o tamtych czasach przywodzi na myśl złe wspomnienia.

Poza tym to pick-up, więc nastawiałem się na samochód, który będzie toporny, z ubogim wyposażeniem, prosty w konstrukcji, bardziej nastawiony na wytrzymałość i z przeciętnymi osiągami.

Bardzo szybko przekonałem się jednak, że były to tylko mylne uprzedzenia.

Obecna generacja SsangYong Musso zadebiutowała już w 2018 roku w wersji skróconej (Musso) i przedłużonej (Musso Grand). W 2021 roku model ten doczekał się faceliftingu i to jego przyszło mi testować.

Jak spojrzycie na zdjęcia, to wizualnie wygląda bardzo dobrze. Wzrok przykuwają ogromny grill, wzmocniony, orurowany zderzak oraz para dodatkowych reflektorów na dachu auta. Owszem, razi trochę wszędobylski plastik, ale rozumiem, że to element praktyczny, który ma chronić karoserię.

SsangYong Musso stylistycznie to po części Rexton, tylko bardziej napakowany i większy. Ma 5095 mm długości, 1950 mm szerokości i 1870 mm wysokości. Rozstaw osi wynosi w nim 3100 mm, a prześwit 215 mm.

Masa własna pojazdu z kierowcą to 2145 kg. I trzeba przyznać uczciwie, że jeżdżąc tym samochodem czuć tę masę, ale jego twórcy postawili bardziej na aspekt praktyczny niż na osiągi.

A skoro o osiągach mowa, to zarówno Musso jak i Musso Grand występują tylko w jednej wersji silnikowej. Pod maską mają wysokoprężnego diesla o pojemności 2.2 litra osiągający moc 202 KM, którego maksymalny moment obrotowy wynosi 400 Nm. Warto zaznaczyć, że według opisu Musso oferowany jest już w podstawie w wersji z napędem na obie osie.

W broszurkach nie znajdziemy natomiast informacji na temat przyspieszenia tego auta. Jakby jednak ktoś się interesował, to mi wyszło, że rozpędzenie się od 0 do 100 km/h zajmuje mu jakieś 10,5 sekundy. Całkiem nieźle jak na tak duży i ciężki samochód.

Siłę pociągową też ma niczemu sobie, ponieważ może ciągnąć hamowaną przyczepę o masie 2,8 tony. Sam też sporo przewiezie na pace, bo aż do 870 kg.

Jej wymiary nie są może imponujące (1300 mm długości, 1570 mm szerokości, 570 mm wysokości i 1 011 litrów pojemności), bo w porównaniu do innych pick-upów na rynku, jak Toyota Hilux, Ford Ranger Raptor czy nawet Volkswagen Amarok, jest najmniejsza. Jeśli jednak komuś zależy na ładowności, zawsze może wybrać wersję Musso Grand.

Co dość istotne, to fakt, że pakę Musso można całkowicie zamknąć, więc nic nam na niej nie zmoknie, ani z niej nie zginie, kiedy będziemy stali na światłach.

Jak wygląda w środku?

I to chyba było największe zaskoczenie. Jak wspomniałem, nie liczyłem na dużo, ale model, który testowałem posiadał bardzo bogatą wersję wyposażenia Adventure AWD, więc czekało mnie sporo "ochów" i "achów".

Nad czym dokładnie? W środku znalazłem skórzane, elektrycznie regulowane, podgrzewane i bardzo wygodne siedzenia, szeroką, przestronną kabinę, system monitorowania martwego pola, line assist, solidnie wykonaną deskę rozdzielczą, dwa spore wyświetlacze, automatyczną klimatyzację i wiele innych udogodnień.

Na duży plus zasługuje też to, że SsangYong nie zrezygnował z przycisków, np. sterujących klimatyzacją, na rzecz dotykowego ekranu. Brawo!

Ale żeby nie było tak kolorowo, środek auta miał też trochę mankamentów. Zamontowany w Musso system multimedialny technologicznie ma już swoje lata i pomimo ostatnich zmian w translacji nadal nie do końca został przetłumaczony.

Trochę od czapy w tak bogato wyposażonym samochodzie wyglądała manualna dźwignia hamulca ręcznego, a gdzieniegdzie można było znaleźć jakieś niedoróbki w wykończeniu.

Irytujący jest w tym aucie system start-stop, teatralny ekran powitalny podczas włączania auta oraz komunikaty różnych systemów. Szczególnie to ostatnie potrafiło podnieść ciśnienie, gdy jechało się przez miasto, a auto zaczynało randomowo piszczeć i nie wiadomo dlaczego, bo samochód nie dawał przy tym żadnego komunikatu wizualnego lub tekstowego. Dopiero potem drogą dedukcji można było domyśleć się, że to np. line assist lub jakiś inny system wspomagania jazdy.

Najgorsze jednak, że nie da się wyłączyć tych irytujących komunikatów dźwiękowych lub po prostu ja nie mogłem tego znaleźć.

Jak jeździ SsangYong Musso?

Bardzo elastycznie. Siedzi się wysoko, widoczność za kółkiem jest bardzo dobra. Mimo dużej masy jest całkiem dynamiczny, a już po kwadransie jazdy zapomina się, że to naprawdę sporych gabarytów auto.

Dzięki reduktorowi i napędowi na obie osie Musso dobrze radzi sobie w terenie, ale jak to pick-up – jego zawieszenie nie tłumi do końca wszystkich nierówności.

Spore zaskoczenie – cena

Dużym atutem tego auta jest także jego niska cena. Za Musso zapłacimy około 197 tys. zł za wersję Joy AWD z manualną skrzynią biegów, bądź 207 tys. zł za wariant z sześciostopniowym automatem.

Wersja Adventure AWD z przekładnią manualną kosztuje 219 tys. zł, zaś testowany przeze mnie model ze skrzynią automatyczną – 229 tys. zł. Patrząc na ceny konkurencji jest to naprawdę bardzo korzystna oferta, jak za takie wyposażenie.

SsangYong Musso to fajne auto mimo tych kilku wymienionych przeze mnie mankamentów. Krzywdzące jest jednak to, czego sam doświadczyłem, że największą wadą tego samochodu jest znaczek na jego masce. Nadal w polskim społeczeństwie istnieje lekkie uprzedzenie do tej marki, a jak pokazuje choćby ten test – jest ono niesłuszne.