"Pan oczekuje logicznej odpowiedzi". Cezary Pazura zrobił nowe show, a nam zdradził, co go śmieszy

Bartosz Godziński
14 kwietnia 2023, 13:06 • 1 minuta czytania
Cezary Pazura jest gospodarzem pierwszego polskiego show Amazon Prime Video – "LOL: Kto Się Śmieje Ostatni", który właśnie ma swoją premierę. W wywiadzie opowiada nam o kulisach produkcji oraz o tym, czy jeszcze kiedyś zobaczymy go w głównej roli w filmie komediowym.
Prowadzącym show komediowe Amazona jest Cezary Pazura. Fot. "LOL: Kto Się Śmieje Ostatni" / Amazon Prime Video

Prowadzącym show Amazona jest legenda polskiej komedii, czyli Cezary Pazura. Aktor i komik w ostatnim czasie prawie wcale nie występuje w filmach i serialach z gatunku, który przyniósł mu największą rozpoznawalność. Czy po nowym programie to się zmieni? Tego dowiecie się z naszego wywiadu.

Co pana najbardziej śmieszy?

Zadał pan logiczne pytanie i oczekuje pewnie logicznej odpowiedzi, a ja muszę jakoś z tego wybrnąć. Powiem szczerze, że coraz mniej rzeczy mnie śmieszy, a coraz więcej mnie przeraża (śmiech). Kiedyś byłem śmieszkiem i śmieszyło mnie wszystko. Łatwo też było mnie rozbawić i doprowadzić do tak zwanego zagotowania. A w tej chwili co mnie śmieszy? Raczej inteligentny żart, wymagający od widza, żeby sam pomyślał i skojarzył. Zresztą w ten sposób buduje swoje żarty na estradzie, kiedy gram swój one man show.

Staram się, żeby ten żart powstawał w widzu, w jego świadomości. Łączę odległe dwie myśli czy skojarzenia i w momencie tego spotkania w duszy widza powstaje śmiech. Nie lubię łopatologicznych żartów i takich w stylu poślizgnięcie się na bananie. W tej chwili żyjemy w czasach, gdzie wszystko musi być śmieszne. To mnie trochę też właśnie od tego żartu odpycha, bo wszyscy starają się mieć pointę, ostatnie zdanie. Również politycy, media... i lekarze (śmiech). Każdy chce być dowcipny za wszelką cenę, nawet czasami za cenę przyzwoitości. I to jest straszne.

I to właśnie pana najbardziej przeraża?

Gdy kiedyś zauważyłem to zjawisko w telewizji, w prasie, polityce itd. to żartowałem, że "panowie, panowie, spokojnie, bo odbieracie nam chleb, aktorom i kabareciarzom, dajcie nam pole do popisu, a sami bądźcie poważni". Okazało się, że te apele spełzły na niczym i poszło to dużo dalej.

Co ze współczesnymi polskimi filmami komediowymi – czy one są dla pana zabawne?

Jedne filmy są bardziej udane, drugie mniej – tak jak wszędzie na świecie, ale generalnie poziom trzymają. Nie powiem, że mnie nie śmieszą. Prędzej, że jest ich za dużo. Czasem mamy taki wysyp np. komedii romantycznych, że jedna za drugą mają premiery dosłownie co tydzień. Do tego mają podobne tytuły, historię, obsadę czy plakaty i już trochę się w tym gubię. W tej ilości straciliśmy jakość i ogólnie przestałem odróżniać niektóre z tych produkcji. Obawiam się, że widzowie również.

Nie mogę powiedzieć nic złego o polskich komediach, bo skoro powstają, to jest na nie rynek, pieniądze i są potrzebne. Zaczął pan od pytania o to, co mnie śmieszy, i sam nie do końca wiedziałem, co odpowiedzieć i podejrzewam, że twórcy komedii też mają problem z tym. Nie wiedzą, z czego się śmiać za bardzo i tych tematów do śmiechu też jest coraz mniej. Ile można się śmiać z teściowej? To wszystko jest schematyczne.

Ja lubię takie komedie, w których śmiech wychodzi jakby niechcący. Życie takie przecież jest, że wychodzisz z domu i nigdy nie wiesz co cię spotka. Może coś śmiesznego, a może poważnego. W ciągu dnia parę razy się gdzieś pod nosem uśmiechnę, jak ktoś coś powie w sklepie, coś mi się skojarzy w głowie lub zobaczę na ulicy niejednoznaczną sytuację. Lubię filmy, które z tego czerpią, w których żart przychodzi nienachalnie. Nie lubię, gdy aktor lub reżyser mówi mi, że teraz masz się śmiać i jeszcze puszcza do ciebie oko i używa wulgaryzmów, by wywołać rechot.

Kiedy patrzyłem na listę najlepszych polskich komedii na Filmwebie, to praktycznie nie ma tam filmów z XXI wieku, a jeśli już są, to są to "Dzień Świra" i "Wesele", które nie do końca pasują do tego gatunku. Na trzecim miejscu jest "Chłopaki nie płaczą". Może tutaj chodzi o to, że w tych współczesnych komediach pana brakuje! Nie pamiętam, kiedy pan grał główną rolę w komedii.

Ja też nie pamiętam (śmiech). To jest wypadkowa kilku rzeczy. Od paru lat nie pokazuję swoich wykonów kabaretowych, czyli one man show, w telewizji. Oczywiście mam swój program kabaretowy i go prezentuję, ale już nie robię tego w mediach. Sam nie piszę tekstów, więc jest mi ciężko i jak już raz coś stworzę i sprzedam do telewizji, to wszyscy będą to znali. I trzeba będzie napisać nowy program, a mi się po prostu nie chce. A tak to można parę lat wykonywać ten sam one man show, nie powtarzając się i dla każdego będzie to nowość. To jest pierwsza rzecz.

Od jakiegoś czasu rzeczywiście zacząłem stronić od komediowego wizerunku. On mi się już przejadł i czułem przesyt. Również przyroda, tj. wiek, skazuje człowieka na to, żeby zwolnił, bo przyszedł czas na refleksję. Mnie się już lepiej gra w filmach i rolach, że tak powiem, poważniejszych. Stąd takie seriale jak np. "Ślepnąc od świateł", "Tajemnica zawodowa" czy "Żmijowsko". Grałem zupełnie inne postaci i to mi się naprawdę spodobało oraz wciągnęło na dobre. Takich ról teraz szukam.

Więc podsumowując: z jednej strony nie są mi proponowane role komediowe, ale z drugiej strony sam ich nie szukam. Aczkolwiek są pewne wyjątki i niedługo będzie mieć premierę nowy serial na Polsacie, gdzie gram właśnie komediową rolę, ale w nieco innym stylu niż kiedyś.

I też ciągle powraca temat "Chłopaków nie płaczą 2" i "Kilera 3". Czy coś się ruszyło w tym temacie? Skoro nie chce pan grać typowych ról komediowych, to może się pan odnajdzie jako reżyser lub producent?

Nigdy nie ukrywałem, że chciałbym kontynuować te tytuły, bo są kultowe. Jednak zmierzenie się z ciągiem dalszym po tylu latach jest rzeczą piekielnie trudną i odpowiedzialną, bo mamy przecież przykłady, które nie wyszły niektórym kolegom. Chyba publiczność się czegoś innego spodziewała. Powiem szczerze, że po tym jak, zobaczyłem drugą część "Top Guna", która zdecydowanie wyszła, to dostałem takiego przyspieszenia i powiedziałem sobie "kurcze, trzeba coś zrobić".

Kiedyś już przymierzaliśmy się do sequela "Chłopaków" i marzymy o tym, żeby zrobić zrobić nowego "Kilera". Wierzę w ten drugi projekt, ale może się okazać, że jestem jedynym wierzącym w całym kraju w nowego "Kilera". Jednak widzę, że publiczność chce zobaczyć ciąg dalszy historii tego bohatera.

O szczegółach niestety nie możemy jeszcze mówić. Przejdźmy zatem do nowego programu Amazona "LOL: kto się śmieje ostatni", o którym może pan mówić i można powiedzieć, że gra pan w nim główną rolę.

Chciałbym to od razu zdementować. Widziałem już pierwsze odcinki, a przede wszystkim byłem na planie i wcale nie gram tam głównej roli. Ja jestem hostem, czyli gospodarzem programu. Faktycznie przewijam się przez przez cały sezon, bo go moderuję, ale głównych bohaterów jest tak naprawdę dziesięcioro.

To wspaniali artyści z różnych dziedzin sztuki, bo są i aktorzy, i kabareciarze, i youtuberzy. I jest to absolutna śmietanka komedii. Powiem szczerze, że kiedy realizowaliśmy ten program i widziałem, że postawiono przed nimi szalenie trudne zadanie, to Bogu dziękowałem, że jestem hostem, a nie uczestnikiem. Teraz jednak, kiedy widzę końcowy efekt, jak oni z tego wybrnęli i jaki poziom zaprezentowali, to zazdroszczę im, że byli po drugiej stronie.

Dlaczego?

Bycie gospodarzem odbiera mi możliwość uczestnictwa w takim programie. Może jednak kiedyś coś w podobnej konwencji będziemy mogli zrobić. Jeśli program spodoba się widzom, to nakręcimy kolejne edycje i kto wie, może wystąpię też jako uczestnik.

Wydaje mi się, że celowo nie został pan uczestnikiem, bo przecież nikt by nie miał z panem szans pod względem rozśmieszania.

To powinien być najważniejszy punkt naszej rozmowy. Czasem człowiek staje przed lustrem, patrzy i mówi: "Pazura, ale naprawdę jest świat poza tobą" (śmiech). To, co ja zobaczyłem na planie, jakie umiejętności mają moi koledzy i koleżanki oraz jakim dysponują warsztatem i właśnie skojarzeniem, jak bardzo są zdeterminowani, jak umieją pójść po bandzie, to ja się długo zastanawiałem, czy mnie by było też na to stać. Zacząłem im zazdrościć takiej odwagi, umiejętności i szaleństwa. Ja gdzieś w środku zatrzymałem tego wariata, którego kiedyś miałem, a teraz chętnie bym go znowu obudził.

Co pana najbardziej zaskoczyło w tym programie?

Przede wszystkim to jest genialne w swojej prostocie. Spotyka się dziesięć śmiesznych osób w jednym miejscu i starają się rozśmieszyć innych, ale sami muszą zachować powagę. Żałowałem, że sam na to nie wpadłem. To było oczywiste, że coś takiego powinno powstać, ale przez tyle lat nikt tego nie zrealizował. I powstał z tego cały format. Widziałem różne wersje: niemiecką, włoską czy australijską i to za każdym razem idzie w zupełnie inną stronę, bo co kraj, to obyczaj, inny temperament, inni ludzie. Ten program pokazuje, jak bardzo różnimy się od reszty. I to sporo. I nasza wersja jest najlepsza, wiadomo.

A myśli pan, że widzom też się to będzie podobać? Czy nie jest tak jak z opowiadaniem zabawnej historii, która nie do końca rozśmiesza innych, bo nie byli w tamtym miejscu i czasie. Pan widział ich na żywo, a także wchodził pan do pomieszczenia, w którym się rozmieszali, a to co innego.

Mogę śmiało zaryzykować stwierdzenie, że "LOL" totalnie się ludziom spodoba. Wie pan dlaczego? Bo takim moim pierwszym widzem jest moja żona. Ona jest spoza branży, ale jest moją agentką, więc czasem jest "zmuszona" do oglądania niektórych rzeczy. Kiedy zostałem zaproszony na pokaz pierwszego odcinka, to była również i ona i widziałem jej reakcje. Bardziej patrzyłem na nią niż na ekran, bo śmiała się, łapała się za twarz i nie dowierzała, że to się dzieje.

To nie jest tak, że nie wiem, jak normalnie reaguje, bo wspólnie oglądamy seriale, chodzimy do kina i do teatru. I po raz pierwszy, a jesteśmy ze sobą szesnaście lat, widziałem, jak ona to chłonie i jak ją to bawi. To było coś zaskakującego i nowego. Każdy artysta, dopóki nie zetknie swojego dzieła z widzem, ma wątpliwości, czy to się będzie podobało, czy trafił i dostatecznie się zaangażował. Okazuje się, że jednak to jest trafione w punkt. Nie bez przyczyny jest to format światowy i z powodzeniem się realizuje wszędzie. "LOL" robi wrażenie i serio może się spodobać każdemu.

Właśnie na tym polegają te słynne programy czy teleturnieje, które potem są realizowane przez lata. Ludzie gdzieś przywiązują się do danego formatu. W tym wypadku to nie jest tak, że ktoś powie: niech się spotka Agata Kulesza z Michałem Szpakiem i Czarkiem Jóźwikiem i co by wtedy było. Większość by zareagowała, a co mnie to obchodzi? Jednak tutaj mają karkołomne zadanie: rozśmieszyć się nawzajem, a samemu się nie zaśmiać. I wtedy zaczyna się walka, że aż wióry lecą. Nie mogę spoilerować, ale te sześć godzin, bo tyle łącznie kręciliśmy ten sezon, wyssało mnie z energii. Turlałem się niemal po podłodze, bo nie mogłem wytrzymać ze śmiechu. Sam program jest zmontowany i wyciągnięte jest z tego materiału samo creme de la crème tego, co tam się działo.

Mówił pan, że jest pan pełen podziwu dla uczestników i że może nie dałby pan rady tak rozmieszać innych. Jednak czy dałby pan radę właśnie się nie zaśmiać? Ja na pewno nie, zresztą przez cały czas, jak z panem rozmawiam, mam uśmiech na twarzy.

Też się nad tym zastanawiałem. Np. w "Chłopaki nie płaczą" już miałem łatkę aktora komediowego, więc powiedziałem do Olafa (Lubaszenki, reżysera – red.), że to będzie moja rola, w której nie zaśmieję się ani razu. On miał wątpliwości, czy takie coś wyjdzie, bo przecież "nie jesteś taki". Zwróciłem jednak uwagę na to, że przecież sam tekst jest śmieszny, to ja nie muszę być.

Nie muszę się uśmiechać, gdy wymieniam "Żubr, bóbr, łoś, lis, wilk, kuna, koń, wydra, ryjówka, zając", bo to samo w sobie jest obłędnie śmieszne. Wielokrotnie przeczytałem scenariusz i zobaczyłem, że jest miejsce na to, by być groźnym i równocześnie zabawnym. I to się udało zrobić. Tylko film ma duble i jeśli gdzieś się zaśmiałem, to można było nagrać powtórkę. Czy wytrzymałbym w takim programie? Kiedy usiadłem z nimi na planie i popatrzyłem na ich twarze, na Katarzynę Pakosińską czy Adama Woronowicza, to już mi wystarczyło.

To są giganci i to nie są ludzie przypadkowi. Producent postawił właśnie na nich w pierwszej edycji, a nie na ludzi po 60-stce, którzy kiedyś zajmowali się komedią, tylko stworzył mieszaninę ludzi, doświadczenia, charakterów i szaleństwa, która będzie wybuchowa. Niektórzy z tych wykonawców, nie powiem po nazwiskach, żeby Michała Szpaka nie obrazić (śmiech), to są istni szaleńcy. Wytrzymać z nimi w jednym pomieszczeniu bez zaśmiania się, to jest coś nieprawdopodobnego.