"Gorycz, rozczarowanie, automarginalizacja". Oni wprowadzali Polskę do UE, ale czy o taką walczyli?

Katarzyna Zuchowicz
01 maja 2023, 07:12 • 1 minuta czytania
Jak pamiętają wejście Polski do UE? Jak dziś widzą jej pozycję? Leszek Miller i Jan Truszczyński, którzy wprowadzali Polskę do UE, opowiadają naTemat, jakie emocje targały nimi w 2004 roku, jak wtedy patrzono na Polskę, i co czują dziś. – Czy o taką pozycję Polski walczyłem? Nie, nie o taką – mówi były premier. Główny negocjator Polski: – Po 2015 roku nastąpiła automarginalizacja Polski. Na własne życzenie.
Jan Truszczyński i Leszek Miller o członkostwie Polski w UE – w 19. rocznicę rozszerzenia UE. fot. Wojciech Olkusnik/East News

Jeśli ktoś urodził się w UE, może nawet nie mieć zielonego pojęcia, jak było trudno. Młodzież wychowana na UE kompletnie może tego nie pamiętać. Pewnie nawet nie jest świadoma, jak bardzo o to członkostwo trzeba było walczyć. I że do końca nie było jasne, jaki będzie efekt.

Dlatego zwłaszcza dziś – gdy rozchodzą się krzyki, jak bardzo ta UE jest zła – nawet przy okazjach niepełnych rocznic wejścia Polski do UE, warto wbijać do głowy, jak było, jak jest i jak mogłoby być.

Przypomnijmy, 1 maja 2004 roku do UE przyjęto 10 państw: Polskę, Węgry, Czechy, Słowację, Litwę, Łotwę, Estonię, Maltę, Cypr i Słowenię. Było to największe rozszerzenie w historii UE. Jak pamiętają tamten czas ci, którzy wprowadzali do niej Polskę? I jak w tej UE widzą ją dziś?

Były premier Leszek Miller i Jan Truszczyński, od 2001 roku główny negocjator członkostwa Polski w UE, mówią nam o radości, ale też o niepewności, którą obserwowali przed 2004 rokiem. I o tym, jak Polska przedstawia się w UE dziś. Oraz, co czują po latach, widząc jej obecną pozycję.

"Dziś czuję gorycz i rozczarowanie"

Jan Truszczyński: – Po 2015 roku nastąpiła automarginalizacja Polski. Na własne życzenie. Z własnej decyzji, z własnej nieudolności, z własnej negatywnej wizji integracji europejskiej, z własnych idiosynkrazji, przekonań, uprzedzeń, wręcz zabobonów hołdowanych w środowisku PiS. Ten suwerenizm szkodził, szkodzi i osłabia możliwości i wpływy Polski w UE.

Leszek Miller: – Dziś czuję gorycz, rozczarowanie. Na początku to było bardziej dojmujące, bo jak spostrzegłem, że Polska często jest wymieniana jako zły przykład, to czułem się przepełniony goryczą. Teraz już trochę to osłabło, bo po prostu się przyzwyczaiłem. Wiem, że jak będzie jakaś debata i trzeba będzie powiedzieć o jakimś negatywnym przykładzie, to Polska zostanie wymieniona. Albo razem z Węgrami, albo bez nich. Ale na pewno będziemy w tej grupie krajów, do której są nieustanne uwagi i które rejestrują rozmaite potknięcia.

Czy o taką pozycję Polski w UE walczyli? – Nie. Nie o taką. Oczywiście Polacy zajmowali ważne stanowiska w UE i o nich się pamięta. Ale to wszystko już przeszłość. Dzisiejsza sytuacja Polski i jej rola w UE jest zupełnie inna niż wtedy. Od razu chcę powiedzieć, że o wiele gorsza. Nasza pozycja jest o wiele słabsza. W UE jesteśmy krajem sprawiającym problemy, który jest obłożony różnymi karami. To jest już ponad 2 mld zł. Jesteśmy smutnym rekordzistą – odpowiada były premier, dziś europoseł.

Ale cofnijmy się do początku. Tak na nas wtedy patrzono, tak się czuliśmy, takie były nadzieje oraz obawy.

Leszek Miller o wejściu Polski do UE

Jest 2004 rok. – Byliśmy największym krajem kandydującym pod względem powierzchni i liczby ludności, ale także absorbowaliśmy najwięcej środków, które UE przeznaczyła na to rozszerzenie. To było mniej więcej 50 proc. całej sumy. Oczywiście wszyscy więc patrzyli na nas i od Polski wtedy bardzo wiele zależało. Staraliśmy się podkreślać, że jesteśmy w większej rodzinie. Zrobiliśmy w Warszawie spotkanie 10 premierów krajów kandydujących, przyjmowaliśmy różne dokumenty i staraliśmy się prezentować w miarę jednolite stanowisko we wszystkich sprawach związanych z negocjacjami i akcesją – wspomina Leszek Miller.

– Polska była wtedy w centralnym położeniu. Patrzono na nią z mieszaniną nadziei, otuchy i pytań, czy ten eksperyment się powiedzie, bo to nie było takie pewne, że 10 krajów wejdzie do UE jednocześnie. Nie brakowało polityków dawnej UE, którzy uważali, że to jest za duże przedsięwzięcie. Że z uwagi na potencjał i wielkość Polski, najpierw trzeba przyjąć mniejsze kraje, potem średnie, a Polskę na samym końcu. Na szczęście, ponieważ bardzo sprawnie prowadziliśmy negocjacje, teza, żeby przeprowadzić tzw. wielkie rozszerzenie, wygrała – zaznacza.

Można powiedzieć więc, że nie tylko byliśmy wielkim, kandydującym krajem w sensie powierzchni i liczby ludności, ale też wielkim w znaczeniu nadziei, którą wtedy wnosiliśmy do UE. Leszek Millerb. premer

Patrzono na Polskę jak na wzór?

– Kraje, które wchodziły z nami do UE, zdawały sobie sprawę, że jeżeli jako Polska będziemy sobie dobrze i energicznie poczynać i szybko zamykać wszystkie negocjacyjne punkty, to im też będzie łatwiej. I tak się rzeczywiście stało – mówi.

Jan Truszczyński o wejściu Polski do UE

Jan Truszczyński: – Wtedy nadzieje mieszały się z niepewnością, jak to będzie. Mówię o nastrojach i oczekiwaniach społecznych. Mieliśmy taki miks oczekiwania i nadziei, ale połączony z dużym obszarem niepewności. Wręcz strachu.

– Dominował nastrój, że dochodzi do pewnego zwieńczenia długotrwałego procesu. Że jesteśmy relatywnie dobrze przygotowani do funkcjonowania jako państwo członkowskie. Ale jednocześnie wśród wielu moich kolegów i koleżanek – sam też to miałem, przyznaję – była również swoista niepewność. I pytanie: Czy na pewno wiemy, czego chcemy? – przyznaje dyplomata.

Skąd brała się ta niepewność? Jan Truszczyński tłumaczy, że Polska przekształciła się wtedy z tzw. "policy takera", czyli tego, który musiał się do UE dostosować, w "policy makera", czyli tego, który gra jak równy z równymi. – Od którego oczekuje się kreatywności, operatywnego ducha, walki o swoje miejsce przy stole, ale walki inteligentnej, żeby wyłaniał się z niej korzystny dla całości, akceptowalny, efekt – zaznacza.

I było pytanie, czy będziemy w stanie precyzyjnie uzgadniać wewnątrz kraju, o co nam chodzi za 3, 5, 10 lat. Określać priorytety Polski na przynajmniej średni okres. I umieć te priorytety w dialogu z innymi krajami członkowskimi i KE wprowadzać na pole gry. Tak, żeby nasza własna agenda pokrywała się w dużym stopniu z agendą i wyobrażeniami większości innych krajów członkowskich, żebyśmy mniej więcej mieścili się w tzw. mainstreamie, co ułatwia załatwianie swoich pomysłów, jeśli z grubsza jest się po stronie większości od samego początku. I żeby nasza agenda w możliwie dużym stopniu znajdowała swoje odbicie w agendzie całej UE. Jan Truszczyńskinegocjator Polski w UE, dyplomata

– W ślad za tym szły umiejętności gry z innymi krajami członkowskimi. I tu była niepewność, czy my będziemy potrafili to robić. Ale nadzieja była. Była wiara, że jesteśmy przygotowani mentalnie i technicznie – wspomina.

Jan Truszczyński uważa, że pierwsze lata naszego członkostwa w UE były niezłe. Odpowiadał wtedy za koordynację rządową. – O ile byliśmy oceniani dość średnio przez pozostałych jako kraj, który cały czas się uczy i potyka, to jeśli chodzi o procedury i umiejętność wprowadzania tematu do gry, to z mojego punktu widzenia przez pierwsze kilkanaście miesięcy mieliśmy coraz więcej wiary, że będziemy w stanie dość sprawnie i skutecznie funkcjonować jako państwo członkowskie.

Wychodziły nam dialogi w ramach Trójkąta Weimarskiego. Wychodziły nam konsultacje w gronie największych krajów członkowskich UE. Doszlusowaliśmy na zasadzie doproszenia do nieformalnych konsultacji 5 istniejących w UE dużych krajów. Byliśmy w miarę poszukiwanym partnerem do dialogu i konsultacji przez mniejsze niż Polska kraje Europy Środkowej. Krótko mówiąc, piłka była w grze i ta gra wychodziła nam coraz lepiej. Wydawało się, że cały czas będzie to linia wznosząca.Jan Truszczyńskinegocjator Polski w UE

To, co działo się w kolejnych latach, podsumowuje tak:

– Potem nastąpił okres relatywnego spadku związany z działami rządu PiS w latach 2006-2007. A potem w czasie ośmiu lat PO znaleźliśmy się na linii wznoszącej, w dużym stopniu dzięki temu, że w tamtych czasach Polska działała jako partner, jako kraj zachowujący się asertywnie, ale konstruktywnie. I jednocześnie w latach po kryzysie finansowym, który zaczął się w 2008 roku, staliśmy się wyspą w Europie. Dzięki temu, że Polska dawała sobie radę gospodarczo, to w zestawieniu z tym, że funkcjonowała jako konstruktywny i niepozbawiony własnych pomysłów partner i gracz, podnosiło to rangę kraju. Miał on po prostu coraz lepszy wizerunek – przypomina dyplomata.

Przykład? Partnerstwo Wschodnie. – Sukces tej koncepcji związany był właśnie z umiejętnością gry. Pomysł wyszedł z naszej inicjatywy. Dzięki współpracy ze Szwecją, Polska – grając we dwóch – była w stanie przekonać wszystkie kraje członkostwie, że postulat umocnienia nogi południowej UE, wymaga równoległego umocnienia nogi wschodniej UE. Z tego wyszło Partnerstwo Wschodnie.

Dziś można wyczuć, że brakuje mu słów. Już w 15. rocznicę wejścia Polski do UE Jan Truszczyński mówił nam: – Gramy daleko poniżej naszej ligi. Jak zawodnik czwartej ligi. A byliśmy w pierwszej.

Miller: Chciałbym, żeby Polska wróciła na te tory, na których już była

Leszek Miller żałuje jednego. – Wtedy miałem tylko jeszcze jedną nadzieję. Że jak najszybciej wejdziemy do strefy euro. I żałuję, że tak się nie stało. Uważam, że gdybyśmy dalej rządzili, doprowadzilibyśmy Polskę do strefy euro. Bo nasza akcesja jest jakby niedokończona. Weszliśmy do UE, do Strefy Schengen, ale nie do strefy euro. A ona jest niewątpliwie tym centrum, gdzie podejmowane są najważniejsze decyzje, gdzie zgrupowane są kraje, które mają największy potencjał i najlepsze doświadczenie – mówi były premier.

– Ale niestety, nie wygląda na to, żebyśmy w najbliższych latach dostali się do strefy euro. Szkoda. Bo wśród dziesiątki, która razem wchodziła do UE, tylko trzy kraje nie są w euro: Polska, Węgry i Czechy. Pozostała siódemka już się w euro zadomowiła. Bardzo żałuję i jak w Polsce ciągle słyszę o tym, jakie to euro jest szkodliwe i że to odbierze nam niepodległość, to jakoś ta siódemka tym się nie przejmuje i nie podziela poglądów, że stracili swoją suwerenność. 

To jest wielkie zadanie, żeby jeszcze znaleźć się wśród krajów wspólnej waluty, ale to muszą nastąpić bardzo głębokie zmiany polityczne w Polsce, łącznie ze zmianą rządu i większości parlamentarnej.Leszek Millerb. premier

Czy 19 lat temu, gdy Polacy świętowali wejście do UE, wyobrażał sobie, że nasz kraj mógłby pójść w kierunku, w jakim jest dziś?

– Nie. Tamte lata to był czas wielkiego optymizmu, radości i raczej przekonania, że najgorsze, czyli negocjacje i referendum ws. naszego wejścia do UE, mamy za sobą. To wszystko pokonaliśmy bardzo pozytywnie, cóż jeszcze mogło się zdarzyć? – odpowiada.

Jaką Polskę chciałby widzieć dziś w UE?

– Żeby wróciła na te tory, na których już była. Żebyśmy byli przykładem dla innych, żebyśmy byli w czubie wszystkich zmian, żebyśmy byli krajem, który wnosi nowe inicjatywy, idee, myśli, krajem, który ma pogląd w sprawie koniecznego pogłębienia integracji lub braku rozszerzenia. Żeby Polska była często wymieniana, ale nie w takim kontekście, jak w tej chwili, tylko w kontekście kraju, któremu ta pełna integracja całkowicie się udała i może być wzorem dla innych – odpowiada były premier.