Nowy głos ws. dramatu Kamila z Częstochowy. Wujek ujawnił, że wiedział o poparzeniu chłopca
- Wujek Kamila tłumaczył, że w momencie poparzenia był w pracy, więc niczego nie widział i nie słyszał
- W domu w tym czasie przebywała ciotka dziecka
- Rodzina była znana w okolicy i uchodziła za dysfunkcyjną
W domu, w którym doszło do tragedii, mieszkały cztery dorosłe osoby. Oprócz matki Kamila i oprawcy, który odpowiada za jego śmierć, w domu żyło jeszcze wujostwo. Do tego gromada dzieci.
Wyjaśnienia wujka Kamila z Częstochowy
Dziennikarze "Uwagi" dotarli do rodziny chłopca. Usłyszeli nawet wyjaśnienie, które wskazuje, że wujek wiedział o poparzeniu dziecka. – Widziałem Kamilka i pytałem się, dlaczego jest taki czerwony na twarzy. Nie wiedziałem, że jest poparzony, bo był ubrany. Matka mi powiedziała: On wodą się poparzył. On wcale nie płakał. Za późno została wezwana pomoc – odpowiedział Wojciech J. w telewizji TVN.
Jak wyjaśnił, nie było go w domu w momencie tragedii. – Cały dzień byłem w pracy – wskazał i dodał: – Mnie nie było, ja tego nie widziałem, bo bym nie pozwolił na to. Nie było żadnych krzyków, żeby on coś normalnie powiedział, żeby zapłakał – oświadczył mężczyzna.
Pytanie w sprawie padło też pod adresem ciotki. – Pani nie było w domu wtedy? – zapytała reporterka "Uwagi". – Byłam, ale u siebie w pokoju – odpowiedziała kobieta. Wujek dodał na to: – Ja już swoje wypłakałem. Jedynie jestem winny, że inaczej nie zareagowałem, ale poza tym nie jestem winny. Bo ja tego nie zrobiłem. Nigdy temu dziecku nie zrobiłbym krzywdy – podkreślił. – Ja też nie – dodała ciotka.
Dlaczego nikt nie zareagował na znęcanie się nad Kamilem?
W kamienicy, w której mieszkał Kamil z rodziną, żyły także inne osoby. Dziennikarze "Super Expressu", którzy rozmawiali z sąsiadami, dowiedzieli się, że rodzina uchodziła za skrajnie dysfunkcyjną. Krzyki i hałasy były "normą", dlatego prawdopodobnie nikt nie zareagował w najbardziej tragicznym momencie.
– Tyle dzieci było. Łącznie ośmioro. Jak tylko przechodziliśmy, to dochodziły nas wrzaski i krzyki zza drzwi. Dzieci niewyraźnie mówiły, płakały i wrzeszczały. W tym bełkocie trudno było coś zrozumieć. Wiecznie coś się tam działo. "Dominik uspokój się", potem jęki dzieciaków... i tak ciągle. Wszyscy w końcu do tego przywykli – kwituje znajomy Wojciecha i Anety, czyli wujostwa Kamila.
Kamil zmarł po kilku tygodniach walki o życie w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. "Bezpośrednią przyczyną śmierci chłopca była postępująca niewydolność wielonarządowa" – poinformował szpital w poniedziałek 8 maja.
Lekarze przekazali, że niewydolność wywołało ciężkie zakażenie, wynikające z choroby pooparzeniowej. Do komplikacji, z którymi walczyli medycy, doprowadziło długie nieleczenie chłopca przez ojczyma i mamę. Kamil przez cały czas przebywał w śpiączce farmakologicznej.