Lewicka: Kaczyński znów przekonywał, że czarne jest białe, a białe jest czarne

Karolina Lewicka
15 maja 2023, 10:54 • 1 minuta czytania
Powiało grozą. Oto rosyjska rakieta wleciała sobie w polską przestrzeń powietrzną, pokonała 400 km i – nie niepokojona – spadła w lesie pod Bydgoszczą. Poszukiwania szybko zarzucono, na rakietę natknął się – pięć miesięcy później – przypadkowy cywil podczas konnej przejażdżki.
Karolina Lewicka Fot. Maciej Stanik / naTemat

Prócz pytań oczywistych, czyli dlaczego rakiety nie zestrzelono i dlaczego jej nie szukano, jest też pytanie fundamentalne o reakcję polskich władz wobec Federacji Rosyjskiej. Czy zażądano od Moskwy wyjaśnień? Czy też może Warszawa postanowiła udać, że nic się takiego nie stało, a skoro tak, to można się rozejść do innych zajęć? I tylko pech z napatoczeniem się jeźdźca. Bo gdyby kupa żelastwa jeszcze poleżała i omszała, to wyglądałaby jak z czasów II wojny światowej. Byłby zabytek, a nie kłopot.


Obecna władza, gdy nie wie, co mówić i czynić, zaczyna z automatu kłamać. 

Najpierw (czwartek) Mariusz Błaszczak wydukał z kartki oskarżenia wobec wojska, że go nie poinformowało o rakiecie, choć wcześniej (środa), gen. Rajmund Andrzejczak wyraźnie rzekł, że poinformował przełożonych (a jego przełożonym jest Błaszczak) o zdarzeniu wtedy, kiedy to zdarzenie miało miejsce (grudzień). Potem (piątek) gen. Tomasz Piotrowski, ten, który miał zataić fakt obecności rosyjskiej rakiety na polskim niebie oświadczył, że "każdego dnia stara się wywiązywać ze swoich obowiązków” (język może ezopowy, ale przekaz jasny: informował, bo niby dlaczego miał nie informować?!).

A wisienką na torcie było oświadczenie BBN-u, z którego można się było dowiedzieć, że prezydent dzielił w tej sprawie los swego narodu i także pozostawał w błogiej nieświadomości zdarzeń z grudnia, aż do 26 kwietnia, do godziny 20:30, czyli o godzinę dłużej niż naród, bo naród mógł się dowiedzieć już o 19:29, kiedy to o tym, że "coś runęło z nieba w okolicy podbydgoskiego Zamościa” poinformowała "Gazeta Wyborcza"! Ba, nawet pierwsi czytelnicy zdążyli sprawę skomentować jeszcze przed tym, jak szef BBN-u zadzwonił do prezydenta (komentarze o 19:56 i 20:11). 

Prawdopodobieństwo, że minister Błaszczak faktycznie nie wiedział o rakiecie, jest znikome, skoro wiedziało o niej co najmniej kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy osób (w tym Ukraińcy, który nas o niej poinformowali i sojusznicy z NATO, których z kolei poinformowało polskie wojsko). Minister musiałby żyć pod kamieniem, by się wówczas nie dowiedzieć, choćby przypadkiem. Wysoce prawdopodobne jest za to, że kłamie, by ratować swe stanowisko i pozycję polityczną.

Czy Błaszczak wiedział o rakiecie?

Pewne tropy w tej sprawie pojawiają się przy okazji analizy wydarzeń z jesieni tamtego roku. 

W październiku Błaszczak pręży muskuły i na TT donosi: "Zbudowaliśmy wielowarstwowy system obrony przeciwlotniczej (…) Dzięki staraniom rządu PiS nasze niebo jest bezpieczne”.

Miesiąc później, 15 listopada, w przygranicznej miejscowości Przewodów spada ukraińska rakieta przeciwlotnicza i zabija dwie osoby. Pięć dni później niemiecka minister obrony chce nam dać Patrioty, czyli system ochrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Błaszczak dzień później dziękuje i przyjmuje tę propozycję, ale 23 listopada Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla PAP dowodzi, że Berlin powinien przekazać sprzęt na Ukrainę.

Błaszczak już nie chce Patriotów, sufluje narrację prezesa. Nieoficjalnie wiemy, że presję na polski rząd wywiera Waszyngton i ostatecznie, 6 grudnia, Mariusz Błaszczak przyjmuje Patrioty. Tymczasem 16 grudnia, czyli ledwo dziesięć dni później spada w Polsce rosyjska rakieta. Bardzo by się to PiS-owi nie składało wizerunkowo. Tutaj peroruje o bezpiecznym niebie, tam odmawia Patriotów, a tu zaraz spada nam na głowę rakieta. Korzystniej było rzecz przemilczeć, co też uczyniono – tak wynika i nie chce inaczej z analizy faktów i wypowiedzi, którymi dziś dysponujemy. 

Pamiętajmy też, że PiS miał plan na militaryzację kampanii wyborczej. Opowieściami o rozbudowie i modernizacji polskiej armii chciał zdystansować opozycję, stworzyć legendę, że tylko ekipa Jarosława Kaczyńskiego jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwo. Rakieta, która leci i spada, nijak do tej legendy nie pasowała.

Kolejne ciekawe pytanie: kto podjął decyzję, by wyciszyć sprawę, zamieść ją pod dywan? Jeśli minister Błaszczak jednak, wbrew temu, co opowiada, wiedział, to niemożliwe, by podjął taką decyzję na własną rękę, musiał się skonsultować z Nowogrodzką. Czyli co? Nie wiedział prezydent i premier, ale wiedział Kaczyński?

Możliwe, nawet wysoce prawdopodobne – w sobotę prezes PiS-u bez mrugnięcia okiem wywołał na programowej konwencji Błaszczaka jako lidera panelu "bezpieczeństwo". Wicepremiera powitała też burza oklasków. A to oznacza, że nadal cieszy się on zaufaniem swego przywódcy. Może dlatego, że realizował jego wytyczne?

Podczas wspomnianej konwencji Kaczyński znów przekonywał, że czarne jest białe, a białe jest czarne, tzn. że PiS mówi prawdę, a opozycja i niezależne media kłamią jak najęci. Wątek ten zwieńczył refleksją o następującej treści: "My doprowadziliśmy, użyję tutaj słów łagodnych, do naprawy naszej demokracji”.

Ks. Józef Tischner mawiał, że są trzy rodzaje prawdy: święta prawda, też prawda i g… prawda. Słowa prezesa należy zaklasyfikować do ostatniej kategorii.