"Mała syrenka" utrze nosa hejterom. Nowa Arielka jest świetna i ma głos jak dzwon

Zuzanna Tomaszewicz
25 maja 2023, 18:49 • 1 minuta czytania
Choć nie jestem entuzjastką aktorskich remake'ów kultowych animacji Disneya, gdyż przeważnie są niepotrzebną kalką oryginału, tak "Mała syrenka" Roba Marshalla mnie nieoczekiwanie ujęła. I wcale nie dziwię się, że w roli Arielki obsadzono akurat Halle Bailey. Z jej oczu bije dobroć, a z gardła iście syreni śpiew, który niejednego widza zahipnotyzuje. Film – mimo tak lśniącej gwiazdy – niestety popełnia błędy poprzednich tytułów ze swojego gatunki.
Halle Bailey błyszczy jako Arielka w filmie "Mała syrenka" (RECENZJA). Fot. kadr z filmu "Mała syrenka"

"Mała syrenka" z Halle Bailey (RECENZJA)

Ariel (Halle Bailey), najmłodsza z siedmiu córek surowego króla wód Trytona (Javier Bardem) chodzi z głową w chmurach, unika obowiązków i łamie zasady ustalone przez ojca. Gdy nikt nie patrzy, zakrada się na ponure cmentarzysko pełne wraków statków i stamtąd zabiera stworzone przez ludzkich nieprzyjaciół "artefakty". Sięga po pozłacaną lunetę, a także nazywa widelec małym trójzębem i czesze nim włosy.


Pewnego razu syrenka wypływa na powierzchnię i podsłuchuje, o czym rozmawia załoga statku dowodzonego przez księcia Eryka (Jonah Hauer-King), który w duchu jest do niej bardzo podobny. Chcąc poznać go bliżej i przy okazji zwiedzić ląd, Ariel podpisuje pakt z podstępną ciotką Urszulą (Melissa McCarthy), która w zamian za przysługę pragnie zabrać dziewczynie jej olśniewający głos.

"Mała syrenka" z 2023 roku operuje nostalgią podobnie jak inne kinowe remake'i ikonicznych animacji, co z jednej strony jest błogosławieństwem, z drugiej przekleństwem. Reżyser Rob Marshall ("Chicago" i "Wyznania gejszy") postawił na dość bezpieczne podejście przy wskrzeszaniu Arielki, ponieważ wprowadził na tyle subtelne zmiany w scenariuszu, że nawet ktoś, kto pamięta pełnometrażówkę z 1989 roku pobieżnie, przypomni sobie, za co tak naprawdę kocha oryginał (zwłaszcza jeżeli potrafi przywołać w myślach m.in. moment zniszczenia pokoju najmłodszej pociechy przez Trytona lub pojawienia się w królestwie tajemniczej Vanessy).

Oczywiście niektórzy, jeśli tylko się uprą, zobaczą w przeróbce animacji wyłącznie kolor skóry głównej bohaterki. I tak jak przy historycznych adaptacjach jeszcze bym zrozumiała oburzenie, tak w przypadku skrajnej fikcji sądzę, że problem nie leży po stronie aktorki, a widzów, którym oryginał zbytnio zawrócił w głowie.

Przede wszystkim "Mała syrenka" niesie ze sobą przesłania stare jak świat, ale nadal aktualne. Dzieci wyniosą z seansu naukę o tym, by nie patrzeć na obcych przez pryzmat uprzedzeń, zaś rodzice ( mam nadzieję) zrozumieją, że powinni rozmawiać ze swoimi szkrabami i słuchać, co mają do powiedzenia. Najnowszy remake Disneya to po prostu "feel-good movie" (tłum. film, który pozytywnie nas nastroi).

Halle Bailey to wypisz wymaluj Arielka

Tytuł nie byłby tak przyjemny, gdyby rolę Ariel powierzono komuś innemu niż Halle Bailey, która owszem gra oszczędnie, ale wszystkie emocje gromadzi w swych łanich oczach i głosie delikatnym jak aksamit. Kiedy tylko pojawia się na ekranie, nie da się oderwać od niej wzroku.

W polskim dubbingu głosu syrence użyczyła natomiast nasza duma narodowa Sara James, która - choć śpiewa jak petarda - momentami brzmiała zbyt szorstko jak na bohaterkę będącą ucieleśnieniem niewinności. Jej przydymiony głos pasował za to do Urszuli podszywającej się pod dziewczynę z marzeń księcia Eryka (Vanessę).

Nikt nie pobije animowanej Urszuli

A skoro przy Urszuli jesteśmy, Melissa McCarthy ("Druhny" i "Gorący towar") zagrała ośmiornicę poprawnie, bez ochów i achów. Hollywoodzka gwiazda mogła podkręcić nieco swoją komediową grę aktorską (co zresztą umie robić) i potraktować tę jakże barwną postać złoczyńcy jako jazdę bez trzymanki. Animowana Urszula była chaotyczna, przerysowana i teatralna, a ta tutaj jest powściągliwa i wyrwana rodem z niskobudżetowej produkcji Disney Channel.

Reszta obsady najnowszej "Małej syrenki" albo niczym szczególnym się nie wyróżniała, albo - podobnie jak McCarthy - zagrała znośnie. Twórcy tak chętnie promowali siostry Arielki, a skończyło się na tym, że tylko połowa z nich miała jedną, może dwie kwestie do wygłoszenia. Tryton w wykonaniu Javiera Bardema, zdobywcy Oscara za dramat "To nie jest kraj dla starych ludzi", również nie powala na kolana i winę za to ponosi raczej scenariusz niż jego warsztat.

Nie bójcie się efektów specjalnych

Po zobaczeniu materiałów promocyjnych obawiałam się, że warstwa wizualna filmu będzie raziła po oczach CGI i green screenem, ale ostatecznie byłam pozytywnie nią zaskoczona. W paru scenach faktycznie zdarzyło się, że efekty specjalne "nie odbijały światła" tak jak powinny, a czyjąś głowę doklejono niedbale do ciała.

Podwodny świat natomiast olśniewa i z czystym sumieniem mogę przyznać, że wolę realistyczną wersję rybki Florka oraz kraba Sebastiana od tej bardziej kreskówkowej, którą po premierze zwiastuna stworzyli internauci. Ta druga byłaby przerażająca.

"Małą syrenkę" z czystym sumieniem można umieścić na górze najlepszych disneyowskich remake'ów. Bawi, wzrusza, trzyma w napięciu. Halle Bailey to Ariel z prawdziwego zdarzenia - czy tego chcecie, czy nie.