Niepokojące relacje sąsiadów zaginionego małżeństwa. "Wielokrotnie słyszeliśmy krzyki"
Sąsiedzi o małżeństwie z Warszawy
Adam Jagła i jego żona Aneta Jagła wyszli ze swojego mieszkania niemal równy tydzień temu, zostawiając bez opieki dwóch synów: 14- i 17-latka. Od tego czasu poszukiwani są przez policję. Ostatni raz para widziana była na Słowacji. Właściciel pensjonatu, w którym się zatrzymali, opisał ich jako "sympatycznych i uśmiechniętych ludzi".
Zupełnie inny obraz pary wyłania się jednak z rozmów, które dziennikarze "Super Expressu" przeprowadzili z sąsiadami małżeństwa z Warszawy.
– Mieszkali na parterze. Z tego co pamiętam od roku. To jest mieszkanie komunalne. Nigdy nikomu nie mówili "dzień dobry" czy nawet "cześć", zazwyczaj przemykali korytarzem w kapturach, tak, jakby nie chcieli, żeby ktoś ich zobaczył. Nikt nie wie, gdzie pracowali, byli bardzo tajemniczy – opowiada sąsiadka o imieniu Ania.
– Wielokrotnie słyszeliśmy krzyki, hałasy i wulgaryzmy oraz trzaskanie drzwiami. Czasami to wyglądało tak, jakby pan Adam był sam w mieszkaniu, walił drzwiami bez opamiętania i krzyczał do siebie. To było przerażające – dodaje inna kobieta mieszkająca w bloku przy ul. Puławskiej.
Co wiadomo o małżeństwie Jagłów?
Jak pisaliśmy w naTemat, Aneta Jagła ma 170 cm wzrostu, masywną sylwetkę, długie włosy, upinane w boba. Prawdopodobnie posiada tatuaż na lewym ramieniu z wizerunkiem pantery, może nosić okulary korekcyjne. Może posiadać przy sobie kartę bankomatową banku ING lub PKO BP. W dniu zaginięcia ubrana była na sportowo.
Adam Jagła ma 182 cm wzrostu, normalną sylwetkę, włosy krótkie szpakowate, krótki zarost. Mężczyzna kuleje na prawą nogę, prawdopodobnie posiada tatuaż na lewym ramieniu. Może posiadać przy sobie kartę bankomatową banku ING lub PKO BP. W dniu zaginięcia ubrany był na sportowo.
Małżeństwo opuściło mieszkanie, zostawiając synom karteczkę. "Chłopcy, jesteście dzielni. Poradzicie sobie w życiu. Jesteśmy z was dumni" – czytamy. Jagłowie zostali zauważeni także przez sąsiadkę.
– To było w niedzielę z samego rana, tuż po szóstej. Wychodziłam akurat z psem. Wpuszczałam ich do klatki, bo mówili, że zgubili brelok do domofonu. Potem widziałam, jak wyszli i poszli w stronę centrum. Więcej ich nie widziałam – powiedziała w rozmowie z Onetem.
Kryminolog Jerzy Pobocha zwrócił uwagę w rozmowie z Wirtualną Polską, że policja popełniła jeden, dość poważny błąd. Chodzi o poinformowanie o ryzyku przedstawienia im zarzutów za zostawienie 14-letniego i 17-letniego syna bez opieki. To mogło wpłynąć na parę, aby unikać ujawnienia się przed służbami.
– Policja powinna powiedzieć, że jest do ich dyspozycji, że jeżeli mają kłopoty, to mogą liczyć na ich pomoc – powiedział, po czym dodał: – Doniesienia o ewentualnych zarzutach czy odpowiedzialności, które pojawiały się w przestrzeni publicznej, mogą w takim przypadku zadziałać odstraszająco.