Avenger tylko z nazwy (i wyglądu). Nowy Jeep to urocze miejskie autko, więc u Marvela nie zagra
Ależ ten czas szybko leci. Dopiero co mój redakcyjny kolega był na pokazie statycznym tego urokliwego autka dla mediów, a ja już mam za sobą pierwszą, krótką przygodę z Avengerem – w trakcie jazd testowych miałem okazję sprawdzić zarówno wersję spalinową, jak i elektryczną.
Zaraz, zaraz, spalinową? Tak – to taki plot twist (godny Avengersów od Marvela!) specjalnie pod takie rynki jak polski. Czyli takie… nieprzygotowane na elektromobilność. Bo Avenger to przede wszystkim elektryk, ale tak jakby nie do końca. Producent zdecydował się bowiem na ostatnią chwilę (albo tak nam się to przedstawia) zaprojektować wersję spalinową.
Dlatego choć Jeep zebrał już ponad 20 tysięcy zamówień na swoje nowe autko, z czego zdecydowana większość to wersja właśnie elektryczna, a do tego samochód jeszcze przed premierą zdobył masę nagród (w sensie: jego elektryczna wersja), polski importer raczej spodziewa się, że będzie sprzedawać wersje z silnikiem benzynowym.
Ta pojawi się m.in. w Polsce czy w Hiszpanii. Ale generalnie to jednak ubogi krewny elektrycznego Avengera.
Tyle tytułem wstępu. To jaki jest Avenger? Niezależnie od tego, czy stawiacie na elektrycznego Avengera, czy bliższy jest wam taki tradycyjny, benzynowy, jedno jest pewne – Avenger wygląda jak prawdziwy Jeep. Taki zminiaturyzowany Grand Cherokee. Ta bryła nadwozia, ten grill, te elementy są po prostu niepodrabialne.
Środek to z kolei na tle takiego Wranglera rakieta kosmiczna. Wirtualny (i bardzo fajny) kokpit, na środku duży ekran, który używa się jak smartfona.
Apple CarPlay oraz Android Auto działają bezprzewodowo. Całość wygląda bardzo designersko, zwraca uwagę pokrywa kokpitu polakierowana w kolorze auta oraz szczelina, w której można kłaść drobiazgi.
Czytaj także: https://natemat.pl/424141,jeep-wrangler-4xe-test-jak-sie-sprawdza-hybrydowa-terenowkaW ogóle producent chwali się, że w środku auta są aż 34 litry w schowkach. To dużo, ale uwaga – ta liczba dotyczy tylko wersji elektrycznej, która w tunelu środkowym ma GIGANTYCZNY schowek. W wersji spalinowej jest tam gałka skrzyni biegów… która wygląda po prostu źle. Jest totalnie niedopasowana do samochodu z wyglądu.
W koncernie wykopano tę skrzynię – samą w sobie, jak i tę nieszczęsną, srebrną wajchę – chyba gdzieś na dnie magazynów. Bo nie miejmy złudzeń – Avenger ma być przede wszystkim elektryczny, a to taki ukłon w stronę m.in. naszego rynku, jak już wspomniałem. Automat nie jest nawet dostępny.
Zwraca też uwagę pojemny – i foremny – bagażnik. W tej klasie 380 litrów (355 w elektryku) to dobry wynik.
A jak to jeździ? Cóż, nie ma tu emocji z filmów o superbohaterach. Ale jest przyjemnie. Silnik benzynowy o pojemności 1.2 (turbodoładowany) ma astronomiczne sto koni mechanicznych, ale nie ma się z czego śmiać – auto waży niewiele ponad tonę, więc osiągi są jak do miasta w zupełności okej. Serio, jeździ się tym przyjemnie, samochód jest dynamiczny (choć to ponad 10 sekund do setki, ale to nieistotne w mieście), zresztą 205 niutonometrów to nie byle co.
Elektryk jest cięższy, ale i mocniejszy. 156 KM oraz 260 Nm maksymalnego momentu obrotowego zapewniają bardzo przyzwoite osiągi. Akumulator ma pojemność 54 kWh, co teoretycznie przekłada się na 400 kilometrów zasięgu w cyklu mieszanym WLTP i 550 kilometrów w miejskim. Nie do końca wierzę w te liczby, ale być może będę miał okazję się jeszcze mile zaskoczyć, zwłaszcza że elektryczny Avenger zrobił na mnie dobre wrażenie.
Od razu też powiem, że spalinowym Avengerem miałem okazję pojeździć przez godzinkę, a elektrykiem dosłownie kilka minut. Trudno mi więc mówić o różnicach w prowadzeniu pomiędzy obiema wersjami. Mogę za to stwierdzić, że zawieszenie w spalinowej wersji jest przyjemnie sprężyste i sprawnie wybiera nierówności.
Skoro już o jeździe, to po takiej przejażdżce trudno mi ocenić wszystkie możliwości auta, ale Jeep chwali się zaawansowanym systemem zarządzania trakcją o nazwie Selec Terrain (tak, to nie literówka). Są tu m.in. tryby do jazdy po śniegu, błocie czy piasku. Nieźle jak na Jeepa z… napędem na przednią oś.
A ponieważ to Jeep, to mamy tu krótkie zwisy, największy prześwit w klasie (20 centymetrów), a do tego producent podaje… kąty natarcia (20 stopni), rampowy (20 stopni) i zejścia (32 stopni w elektryku i 35 stopni w spalinowym). U konkurencji nikt nawet raczej nie pomyślał, żeby to sprawdzić. Oczywiście przypominam – to auto z napędem na przód, a nie terenówka. Życie to nie filmy Marvela, a środowiskiem naturalnym Avengera jest parking pod dyskontem.
W oczy rzuca się też możliwość bardzo bogatego doposażenia Avengera. Choć to miejskie autko, możemy tu nawet mieć otwieraną elektrycznie klapę bagażnika na machnięcie nogą pod zderzakiem czy elektrycznie sterowane fotele z… masażem. Oczywiście każda z tych opcji będzie wymagała stosownej dopłaty.
No właśnie, ceny. Generalnie spalinowy Avenger jest – co za zaskoczenie – zdecydowanie tańszy od benzynowego brata.
Avenger elektryczny będzie dostępny w czterech wersjach, z których najtańsza to koszt aż 185 700 zł (158 700 zł z dopłatą rządową). Mimo wszystko dużo za tak mały samochodzik, ale takie są realia na rynku. Najdroższa wersja to aż 210 400 zł (lub 183 400 zł z dopłatą).
Dla porównania spalinowy Avenger startuje od 99 900 zł. Najdroższa wersja to 132 300 zł. I zapewne ten najtańszy będzie najbardziej chodliwym towarem.
Swoją drogą, sto tysięcy złotych za miejskie auto... ciekawych czasów dożyliśmy. I to nie przytyk do producenta, takie są rynkowe realia.
Ogólnie Avenger zrobił na mnie przyzwoite wrażenie. Trzeba jednak pamiętać, że to żaden filmowy superbohater – i chociaż polski importer podczas prezentacji Avengera chętnie odnosił się do wartości Jeepa jako całego brandu, to mimo wszystko Avenger jest tylko (albo aż!) bardzo stylowym, ale jednak miejskim autem.