W kinie płaczesz, bo umiera pies, ale zastrzelony człowiek cię nie rusza? Spokojnie, tak powinno być

Paweł Mączewski
24 czerwca 2023, 07:05 • 1 minuta czytania
Sceny eksperymentowania na zwierzętach w "Strażnikach Galaktyki: Volume 3" wprawiły w dyskomfort część widzów. W tym samym filmie można było też zobaczyć, jak wybucha planeta i ginie cała cywilizacja żywych istot. Wtedy jednak nie widziałem, żeby ktoś płakał na sali kinowej. Dlaczego?
Fot. Scena z filmu "Strażnicy Galaktyki: Volume 3". Marvel Studios

Does the Dog Die to strona internetowa, na której odwiedzający mogą sprawdzić, czy w danym filmie zostaje skrzywdzone lub ginie jakieś zwierzę – spokojnie, nie chodzi tylko o psy. Może to i dobrowolne spoilerowanie sobie fabuły, ale potrafię zrozumieć osoby, które chcą sobie zaoszczędzić emocjonalnej katuszy w trakcie seansu.

Pamiętam dobrze, jak przeżywałem końcowy fragment filmu "K-9", gdy miałem osiem lat i oglądałem go na kasecie VHS. Jim Belushi gra tam policjanta tropiącego handlarzy narkotyków, któremu przełożeni przydzielają do pomocy wyszkolonego owczarka alzackiego.

Pod koniec filmu pies dostaje kulkę od jednego z bandziorów i nie wiadomo, czy przeżyje. Chociaż "K-9" gatunkowo było kryminalną komedią, tak przy tych scenach czułem jedynie paraliżujący mnie strach i smutek. Martwiłem się już tylko o losy psiego partnera głównego bohatera.

Fast forward i mamy czerwiec 2023 rok. W niektórych polskich kinach wciąż można obejrzeć na dużym ekranie "Strażników Galaktyki: Volume 3". Chociaż film został ciepło przyjęty przez krytyków i okazał się finansowym sukcesem, podzielił część widzów. Niektórzy mówią o traumie w związku z pokazanymi tu scenami znęcania się nad zwierzętami.

Sam widziałem i słyszałem na sali kinowej płaczące osoby (jedna kobieta postanowiła nawet nie czekać do końca seansu i wyszła wcześniej). Momentami mi też było trudno powstrzymać łzy – zwłaszcza gdy pokazywane na ekranie zamknięte w klatkach zwierzęta mogą już mówić i jedno z nich wypowiada jedno słowo: BOLI. Poczułem się wtedy jak ten ośmioletni ja.

Powstaje pytanie, dlaczego w trakcie oglądania filmów i seriali tak bardzo przeżywamy cierpienie zwierząt, a losy ludzi nie budzą w nas tak skrajnych emocji?

Jaki film ze zwierzęciem jest najsmutniejszy?

Na stronie Psychreg.org – zajmującej się dostarczaniem informacji na temat psychologii, zdrowia i utrzymania dobrego samopoczucia – można znaleźć analizę z 2017 roku, z której wynika, że "ludzie są o 63% bardziej skłonni do płaczu po scenach filmowych ze zwierzętami niż z ludźmi".

"Naukowcy przygotowali listę 400 filmów znanych z tego, że doprowadzają ludzi do płaczu, począwszy od lat 30. XX wieku, i przeanalizowali losową próbkę do 1000 recenzji widzów każdego filmu (łącznie 300 000 recenzji) na RottenTomatoes, szukając wzmianek o płaczu recenzenta" – czytamy w opisie badania.

Przy okazji dowiedziano się też wtedy, że filmem z udziałem zwierzęcia, który najczęściej doprowadzał widzów do płaczu, jest "Mój przyjaciel Hachiko" z 2009 roku.

Dlaczego bardziej martwimy się o losy psa, niż 30-latka?

Powyższe wyniki analizy recenzji może natomiast wyjaśnić badanie z 2013 roku naukowców z Uniwersytetu Northeastern z główną siedzibą w Bostonie.

Wynika z niego, że "ludzie mają więcej empatii dla maltretowanych szczeniąt i dorosłych psów niż dla dorosłych ludzi. Wyjątkiem są tu tylko dzieci".

Badanie zostało przeprowadzone na próbie 240 kobiet i mężczyzn, głównie osób białych w przedziale wiekowym 18-25 lat. Wszystkie otrzymały specjalnie przygotowane artykuły opisujące te same akty przemocy. W artykułach zmieniały się tylko ofiary – dzieci, osoby dorosłe po 30-tce, szczeniaki i sześcioletnie psy.

"Nasze wyniki wskazują na znacznie bardziej złożoną sytuację w odniesieniu do wieku i gatunku ofiar, przy czym wiek jest ważniejszym elementem. Fakt, że dorosłe ludzkie ofiary przestępstw otrzymują mniej empatii niż dzieci, szczeniaki i dorosłe psy sugeruje, że dorosłe psy są postrzegane jako zależne i bezbronne, podobnie jak ich młodsze psie odpowiedniki i dzieci" – podsumowali Jack Levin oraz Irving i Betty Brudnickowie, profesorowie socjologii i kryminologii na Uniwersytecie Northeastern.

Dlaczego płaczemy w trakcie filmu?

Warto w tym miejscu zastanowić się, dlaczego w ogóle rozczulamy się w trakcie seansu i jaką rolę w tym wszystkim odgrywa empatia.

Z naukowej publikacji "The Riddle of Human Emotional Crying: A Challenge for Emotion Researchers" – koncentrującej się nad tematem płaczu u dorosłych osób – wynika, że istnieje pięć przyczyn, dlaczego ludzie płaczą: ból fizyczny, strata osobista, ból empatyczny, płacz rytualny i łzy wywołane odbiorem sztuki.

"Płacz w odpowiedzi na film ujawnia wysoką empatię, świadomość społeczną i więź – wszystkie aspekty inteligencji emocjonalnej. Co jest raczej wyrazem osobistej siły niż słabości" – czytamy w tekście Debry Rickwood, profesorki psychologii na Uniwersytecie w Canberze dla The Converastion, opisującym prace psychologa Daniela Golemana, autora książki "Emotional Intelligence: Why It Can Matter More Than IQ". Goleman zauważył, że "empatia jest jedną z pięciu kluczowych cech inteligencji emocjonalnej, obok samoświadomości, samoregulacji, motywacji i umiejętności społecznych".

Innymi słowy: to dobrze, jeżeli płaczemy na filmach.

Zwierzęta w filmie – jedne kochamy, inne mogą umrzeć

W 1903 roku Thomas Edison poraził śmiertelnie prądem słonicę o imieniu Topsy w Luna Park na Coney Island i uwiecznił to na filmie. To jedno z pierwszych nagrań śmierci zwierzęcia w historii (w ten sam sposób Edison pozbawił też życia szeregu bezpańskich psów, kotów, a nawet kilku sztuk bydła i koni).

Edison chciał w ten sposób udowodnić zagrożenia, jakie niesie ze sobą nowa forma elektryczności – prąd przemienny. Sam w swoich elektrowniach wytwarzał prąd stały i zwyczajnie nie chciał stracić pieniędzy.

"Świat opiera się na przemocy względem zwierząt – zabijaniu ich w celu uzyskania pokarmu lub okrycia, torturowaniu w celu rozwoju nauki, wprzęganiu do pracy. Poza przykładami dosłownej, fizycznej eksploatacji można wskazać na przemoc symboliczną, którą przeniknięta jest kultura filmowa" – zauważa Marta Stańczyk w lipcowym numerze miesięcznika "Kino".

"Każdego roku na planach zdjęciowych pojawia się około 100 tys. zwierzęcych aktorów. Nikt nie wie, ilu z nich w ciągu stu lat historii kina doznało obrażeń lub oddało życie" – zauważa w tym samym numerze Beata Kwiatkowska.

Z powyższych informacji można wyciągnąć wnioski, że płaczemy na scenach cierpienia zwierząt m.in. dlatego, że dostrzegamy w nich niewinne istoty, które zostają wplątane w ludzki świat przemocy często podyktowanej chęcią zysku lub prywatnymi porachunkami (patrz przykład zastrzelonego psa w filmie "John Wick").

Dotyczy to szczególnie zwierząt domowych, jak psy i koty. Traktujemy ich nie tylko jako wiernych kompanów, którzy towarzyszą nam w codziennych trudach, nieraz umilając czas – często stają się dla nas pełnoprawnymi członkami rodziny.

Zadajcie sobie pytanie, jakbyście się czuli, gdyby ktoś skrzywdził waszego pupila.

No właśnie.

Jednak nie zawsze rozczulamy się nad losem zwierząt w filmach. O wiele łatwiej pogodzić nam się z cierpieniem lub nawet śmiercią zwierzęcia, jeżeli chodzi np. o zdobycie pożywienia lub pokonanie zagrażającego człowiekowi drapieżnika. Co osobiście wiążę z zakodowanym w nas przeświadczeniem o byciu tym najważniejszym gatunkiem na planecie.

O wiele łatwiej jednak przychodzi nam martwienie się o losy zwierząt, gdy nadajemy im ludzkie cechy (co oczywiście samo w sobie leży w sprzeczności z ich zwierzęcą naturą). "Prosta antropomorfizacja, symboliczne udomowienie i wykorzystywanie zwierząt do wzbudzania uczuć zyskało nawet określenie disneyizacji, wyznaczając katalog sposobów funkcjonowania zwierząt w popularnych narracjach" – zauważa Stańczyk.

Może dlatego James Gunn, reżyser wspomnianych wcześniej "Strażników Galaktyki: Volume 3", otrzymał nagrodę od organizacji PETA za nagłośnienie tematu eksperymentowania na zwierzętach? Bo opowiadając historię wyjętą z kart komiksów o superbohaterach, przypomniał o prawdziwym horrorze zwierząt, które trwa od lat?

Na stronie organizacji non-profit Humane Society of the United States, skupiającej się na dobrostanie zwierząt, można znaleźć informację, że "szacuje się, że każdego roku w Stanach Zjednoczonych do eksperymentów wykorzystuje się ponad 50 milionów zwierząt".

W 1982 roku powstał jeden z najbardziej wstrząsających filmów na ten temat. Do tego animowany. "The Plague Dogs" (oparty na książce Richarda Adamsa o tym samym tytule) przedstawia historię ucieczki dwóch psów z laboratorium, w którym robiono na nich testy.

W otwierającej scenie widzimy, jak jeden z nich topi się w basenie na oczach dwóch nieczułych naukowców. Mężczyźni zapisują czas, po jakim zwierzę nie daje już rady utrzymać się na powierzchni i schodzi na dno. Po chwili psiak zostaje odratowany i wrzucony do swojej klatki jak kawałek mokrej ścierki. Wie dobrze, że niebawem ludzie powtórzą ten sam eksperyment. Ma na imię Rowf. Jest kłębkiem smutku. Pyta swojego psiego przyjaciela z celi obok – Snittera – "czemu oni mi to robią? Przecież nie jestem złym psem"... I oglądając to, aż ciśnie się na usta: To nie twoja wina piesku. To ludzie są źli.