Śledczy pominęli ważną dyskotekę w sprawie Wieczorek. Była powiązana z "Krystkiem" [TYLKO U NAS]
- Mija 13 lat od najgłośniejszego zaginięcia w Polsce, kiedy w nocy z 16 na 17 lipca 2010 r. Iwona Wieczorek nie dotarła do domu w Gdańsku
- W artykule po raz pierwszy ujawniamy fragment rozmowy z sopockim klubowiczem, który twierdzi, że Iwona Wieczorek nie tylko często bywała w Tropikalnej Wyspie, ale również znała tam "ważnych ludzi"
- Szefem Tropikalnej Wyspy był "dyskotekowy baron", do którego należał również Dream Club, Zatoka Sztuki oraz Organica, będąca ulubionym klubem Iwony
Była godz. 2.56, kiedy Iwona podjęła pierwszą z kilku nieudanych prób kontaktu telefonicznego ze swoją przyjaciółką Kasią. Było to już mniej więcej dwie lub trzy minuty po tym, jak wyszła z sopockiego Dream Clubu i prawdopodobnie tuż po tym, jak się odłączyła od znajomych, by dynamicznym krokiem udać się w dół deptaka zwanego przez miejscowy "Monciak", który prowadzi w kierunku molo. Najpierw był SMS, potem dwa nieudane połączenia, przerwa i o godz. 3.02 kolejny SMS.
Ale Kasia spała w swoim domu w Gdańsku.
Pierwsza kamera złapała Iwonę dopiero o godz. 3.08. Była 260 metrów dalej, gdy mijała mały klub o nazwie Sanatorium. Ten dystans powinna pokonać w maksymalnie trzy minuty. Tym bardziej że Paweł, który próbował zatrzymać ją przed Dream Clubem, zarzekał się, że odeszła stamtąd szybko w stronę molo.
Na tę czasową lukę nikt nigdy nie zwracał większej uwagi. Gdzie 19-latka znajdowała się między godz. 2.56 a 3.08? Na pewno nie wyżej od Dream Clubu, bo Paweł razem z ekipą wciąż tam krążył, łudząc się, że ich koleżanka jednak wróci. W końcu razem z resztą grupy udał się na górę "Mocniaka", w okolice dworca PKP.
Iwona musiała spędzić większość brakującego czasu na Placu Przyjaciół Sopotu, który znajdował się na dole "Monciaka". Tam mieściła się tylko jedna duża dyskoteka. Urządzono ją w hawajskim stylu. Jeśli dziewczyna miała jeszcze gdziekolwiek wejść w Sopocie, zanim udała się pieszo w stronę Gdańska, to musiał to być właśnie ten klub.
Jak naprawdę wyglądało "dyskotekowe królestwo?"
Od 13 lat w sprawie zaginionej gdańszczanki przez wszystkie przypadki odmieniana jest nazwa jednej dyskoteki: Dream Club. To był wtedy lokal uważany za najbardziej ekskluzywny w Trójmieście. Iwona cieszyła się, że tam pójdzie na imprezę, dlatego wcześniej długo szykowała fryzurę, makijaż i bez wiedzy matki podebrała jej z szafy stylowe buty.
Dyskoteka słynęła głównie z młodych dziewcząt, które roznegliżowane huśtały się nad tańczącym tłumem, a także faktu, że została ulokowana w słynnym "Krzywym Domku" przy "Monciaku", który do dziś jest jedną z największych atrakcji Sopotu. Za wstęp trzeba było płacić. Ale Paweł nie musiał, bo znał szefa selekcji, więc on i jego koledzy oraz koleżanki mogli wejść za darmo. Byli na miejscu przed godziną pierwszą, ponieważ przedtem pili alkohol na działce dziadków Pawła.
Ten ostatni na miejscu chodził po klubie, witał się ze swoimi znajomymi, bo bywał tam wcześniej nieraz i przedstawił Iwonę swojemu znajomemu, który był związany z lokalem - "Zakręconemu Zdziśkowi". Po latach "Zdzisiek" twierdził, że nic nie zwiastowało tego, że wkrótce wybuchnie kłótnia, która doprowadzi do tego, że dziewczyna wyjdzie na zewnątrz.
- Była uśmiechnięta. Dobrze się bawili w dolnej części klubu – stwierdził. - Nie wyglądali na takich, którzy by się kłócili.
Podczas kłótni przed godziną trzecią na zewnątrz byli ochroniarze. Nie ma zapisu z kamer z tej awantury.
Na początkowym etapie śledztwa policjanci zaczęli pobieżnie sprawdzać Dream Club. I tu pojawiło się zdziwienie, bo zapis z kamer, który im udostępniono, był znacznie słabszej jakości, niż się spodziewali. Nie zauważyli na nim niczego niepokojącego, więc temat tego klubu upadł w sprawie Iwony, mimo że sprawdzali dalej "Mocniak" (przesłuchali m.in. kwiaciarkę) i pobliskie wydmy.
Gdyby go wtedy pociągnęli, do akt tej sprawy trafiłaby przynajmniej informacja, że ta dyskoteka była tylko częścią "dyskotekowego królestwa", czyli sieci prestiżowych, dobrze wypromowanych klubów, które tworzył w Sopocie Marcin T., zwany później "dyskotekowym baronem".
Na kilka miesięcy przed zaginięciem 19-latki przejął klub Paradox, który również znajdował się przy "Monciaku", ledwie 300 metrów dalej od Dream Clubu, i przekształcił go na młodzieżową dyskotekę Organica. Iwona bawiła się tam nieraz, potwierdzają to zdjęcia. Przed zniknięciem Organica była jej ulubionym klubem. Miał przystępne ceny. Przychodziło do niej sporo obcokrajowców.
Zatoka Sztuki jeszcze nie istniała, ale Marcin T. wiedział już, że pięć minut spacerem od "Monciaka", dosłownie na samej plaży, utworzy tam niedługo nowe miejsce, które prestiżem wyprzedzi Dream Club. Gdy Iwona zniknęła, zaniedbany plażowy budynek czekał na remont. Nikt nie mógł nawet jeszcze marzyć, że za kilka lat będą ściągać tam czołowi polscy celebryci i jego sponsorem strategicznym zostanie gigantyczna państwowa spółka Totalizator.
Ale całego "dyskotekowego królestwa" Marcina T. w Sopocie by nie było, gdyby nie jeden klub, od którego wszystko się zaczęło. I nie można wykluczyć, że dla ewentualnego rozwiązania sprawy Iwony mógłby mieć jeszcze większe znaczenie niż Dream Club i Organica, gdyby w 2010 r. go dokładnie sprawdzono.
Jak wyglądała Tropikalna Wyspa?
"Dyskotekowy baron" pochodził z Pucka i to tam rozwijał najpierw biznesy razem z siostrą. Pierwsze lokale otwierali w swoich rodzinnych stronach, głównie nad morzem.
Decyzję o podboju Sopotu podjęli w 2007 r. Wiedzieli, co robią, bo to miasto było wtedy mekką klubowego życia w północnej Polsce; młodzi ludzie nieraz przejeżdżali 100-150 km, żeby chwalić się potem kolegom i koleżankom, że szaleli na tanecznych parkietach w poniemieckim kurorcie.
Biznesmen miał wtedy 32 lata. Oficjalnie otwarcie jego pierwszej sopockiej dyskoteki odbyło 4 stycznia 2008 r. Na bramkach nie było jeszcze nikogo z mundurową przeszłością, tylko kibice znanego piłkarskiego klubu i "Rodżer", miejscowy, który miał cały Sopot w małym palcu.
Lokal został urządzony w hawajskim klimacie i otrzymał nazwę Tropikalna Wyspa. Przez to "baron" wszedł w konflikt z parą miejscowych przedsiębiorców, którzy kilkaset metrów dalej, na plaży, prowadzili spokojną kafejkę o tej samej nazwie. Ale sporu nie rozwiązano, dwie Tropikalne Wyspy funkcjonowały niedaleko siebie przez kilka lat, a ta będąca dyskoteką znacznie wymykała się nawet sopockim standardom nocnego życia.
Przyciągała do siebie głównie młodzież. Lokal zatrudniał kilka młodziutkich fordancerek, według niektórych również przed 18. rokiem życia, które udając klientki, miały wciągać mężczyzn w zabawę, zachęcać do tańca i nakłaniać do kupowania drogich alkoholi.
Oprócz nich, równie młodziutkie dziewczyny, czasem bez staników, tańczyły na barze lub podeście. Natomiast dziewczyny, które zdecydowały się rozebrać w klubie, dostawały butelkę markowego alkoholu. Striptizy nie były żadną tajemnicą, bo zdjęcia z nich krążyły później po internecie, również na oficjalnych profilach klubowych. Według kilku osób przychodziły tam też nieraz prostytutki, by łowić pijanych klientów.
Tropikalna Wyspa posiadała wejście od strony Placu Przyjaciół Sopotu, jej goście niekiedy spędzali czas przed drzwiami, paląc papierosy na świeżym powietrzu. Była piętrowa. Na piętrze znajdował się balkon, z którego widać było cały plac. Na balkonie też wciąż bawiło się sporo osób, nieraz nawet kilkadziesiąt naraz, stały tam ławki i stoliki. Niektóre osoby odpoczywały po tańcu, inne piły tam piwo lub inne trunki. Możliwe, że niektóre widziały z piętra Iwonę.
Przed swoim otwarciem lokal reklamował się w ten sposób (pisownia oryginalna): "Tropikalna Wyspa jest siecią lokali, która od dwóch lat podbija polskie wybrzeże. W tej chwili funkcjonuje w trzech lokalizacjach sezonowych: Władysławowo, Jastarnia i Jastrzębia Góra oraz pierwszej całorocznej na Sopockim Monciaku. Lokale są miejscem, w którym można spędzić miło czas zarówno w ciągu dnia, jak i wieczorem. Charakteryzują się tropikalnym wystrojem wnętrz i unikalnym klimatem".
- Wtedy to wszystko nie miało jeszcze blichtru – mówił kilka lat później "Rodżer". - Tu się naprawdę różne rzeczy działy i nie wszystko już człowiek pamięta, ale to zapamiętałem dokładnie. Już jak zaczął kręcić biznesy w Sopocie, niektórzy zaczęli mówić o Marcinie "pedofil". Słyszałem, że pukał dziewczyny, które do jego klubów przywoził "Krystek". Większość tych dziewczyn miała 15-18 lat.
"Rodżer" i kibice zostali w końcu zwolnieni z pracy na bramkach, na długo zanim zaginęła Iwona. Zastąpiła ich profesjonalna ochrona, w której pracowali emerytowani policjanci z Trójmiasta, a według niektórych źródeł również tacy, którzy nie przeszli jeszcze na emeryturę.
"Dyskotekowe królestwo", czyli miejsce łowów "Krystka"
W ciągu pięciu pierwszych lat po zaginięciu Iwony Wieczorek Zatoka Sztuki urosła w siłę, Dream Club nieco stracił na prestiżu, Tropikalna Wyspa zmieniła nazwę na Kongo Bar, a jeszcze później na Makahiki, zaś Organica została przekształcona na klub go-go o nazwie Show. Szefem ich wszystkich wciąż pozostawał jednak Marcin T.
Wtedy jednak pod pociąg rzuciła się 14-latka o imieniu Anaid i jej matka odkryła, że dzień przed śmiercią spotkała się z 37-letnim Krystianem W., noszącym pseudonim "Krystek". Dziennikarze pomogli jej ustalić, że był kierowcą Marcina T. i dostarczał młode dziewczyny do klubów z "dyskotekowego królestwa". Czasem odwoził też do domów fordancerki i hostessy. Część z nich twierdziła, że zapamiętywał lub zapisywał ich adresy, by potem czekać pod ich blokami, nieraz nawet godzinami. Działał jak predator, dlatego media nazwały go "łowcą nastolatek".
Był także gwałcicielem, a według niemałej liczby osób także sutenerem, który szantażem i groźbami zmuszał nastolatki do prostytucji. Miał także zaczepiać niektóre ze swoich przyszłych ofiar w klubach, czasem nawet podając się za menadżera lokalu. Według niektórych osób zdarzało mu się także załatwiać dziewczęta w celach seksualnych również samemu Marcinowi T. "Krystek" był także dobrym kumplem "Zakręconego Zdziśka", nieraz imprezowali w dyskotekach razem.
Afera, która z jego powodu wybuchła, przypomniała opinii publicznej o Dream Clubie. Jako pierwsi dziennikarze razem z Martą Bilską napisaliśmy wtedy na łamach nieistniejącego już magazynu "Reporter", że jest dużo poszlak, które łączą sprawę gwałciciela z zaginięciem Iwony. Jedną z nich była znajomość "Krystka" z młodym mężczyzną, któremu internauci nadali pseudonim "Absztyfikant". To policjant, który spotykał się z Iwoną na krótko przed jej zaginięciem, często chodził do klubów "dyskotekowego królestwa", znał sporą liczbę ich pracowników i czasem rozmawiał z "Krystkiem" przez telefon.
Za sprawą naszych ustaleń kraj dowiedział się też, że gwałciciel miał bardzo dobre relacje z Marcinem T., współpracował z nim już wtedy, kiedy ten otworzył pierwszy klub w Sopocie. "Krystek" wielokrotnie chodził podczas jednej nocy po wszystkich czterech sopockich klubach "dyskotekowego królestwa", bacznie przyglądając się gościom oraz dziewczynom.
Chociaż po wyjściu tych faktów na jaw "dyskotekowy baron" wielokrotnie starał się przekonywać, że zaczęli współpracę mniej więcej w 2012 r., to liczne ustalenia poczynione przez dziennikarzy i prokuraturę wskazują na to, że musiał to być rok 2007 lub 2008. Do dziś nie jest pewne, czemu tak bardzo idzie w zaparte w tej kwestii, mimo licznych dowodów.
- Nie widzę możliwości, żeby Krystian nie znał się Iwoną. Oboje ciągle przychodzili do tych klubów, widziałem ich tam wielokrotnie, a on wciąż zaczepiał dziewczyny. Mieliśmy z niego niezły ubaw, jak odbijał się od jednej do drugiej, bo mu przeważnie nie szło. Ja nie wiedziałem wtedy, że on potem może je gwałcić – zarzeka się ważny pracownik "dyskotekowego królestwa", który prosi o anonimowość.
Dopiero po śmierci Anaid i wielu artykułach o "Krystku" śledczy analizujący sprawę Iwony na poważnie zaczęli badać całą tę sieć dyskotek, ale sami wtedy przyznawali, że po upływie pięciu lat ciężko było o informacje.
- Ktoś mi go przedstawił, ale nie pamiętam gdzie i kiedy - tłumaczył policjantom "Absztyfikant" swoją znajomość z "Krystkiem", kiedy wezwali go na przesłuchanie w 2015 r. - Kilka razy rozmawiałem z Krystianem o tym, jaka jest impreza w danym klubie, parę razy zadzwoniłem do niego, by go podpytać o imprezę i tyle. Czasem do mnie podszedł, jak bawiliśmy się w jednym klubie i zagadał.
"Kojarzymy ją ze znajomości z ludźmi z klubu"
Fakt, że w ostatnich miesiącach przed zaginięciem Iwona bawiła się nieraz w Tropikalnej Wyspie, potwierdziły w ubiegłych latach jej przyjaciółki. Jedna z nich znała się nawet z jednym z najważniejszych menadżerów "dyskotekowego królestwa".
I chociaż nikt z tego klubowego imperium nie przyznawał się później do znajomości z zaginioną, to trzeba jednocześnie pamiętać, że po jej zniknięciu na jej biurku znaleziono kartkę z numerem do szefa selekcji Dream Clubu, natomiast sam Dream Club w oficjalnym oświadczeniu poinformował wówczas, że jego ochroniarze "kojarzą panią Iwonę".
W dodatku kilka lat później najważniejszy menadżer tego miejsca zeznał, że "słyszał, że Iwonę widywano w Sopocie, głównie w Dream Clubie" i że rzekomo niektórzy z jego znajomych "kojarzyli ją, że czasem stała pod barem i wyglądała tak, jakby szukała kogoś do zabawy". To o tyle zastanawiające, że według oficjalnej wersji, którą podała matce, tuż przed zaginięciem Iwona była w tym lokalu pierwszy raz.
Albo więc ktoś mijał się z prawdą, albo rozwiązanie tej zagadki wynika ze zwykłych pomyłek, spowodowanych mało znanym faktem: "dyskotekowe królestwo" było jednością. Nie obowiązywał w nim podział ludzi na określone kluby. Wielu z nich było przerzucanych od klubu do klubu: ochroniarze, barmani, didżeje, hostessy, tancerki, fordancerki, selekcjonerzy. Ochroniarze mogli więc ją kojarzyć z Tropikalnej Wyspy lub Organiki.
Cała ta grupa wszystkich pracowników po weekendach miała nawet wspólne zebrania, podczas których podsumowywano, jak wypadły wyniki poszczególnych klubów. Jak twierdzi jedna z osób powiązanych z "królestwem", na jednym z takich spotkań ktoś zapytał, czy ktoś słyszał o zaginionej Iwonie. Zapadła cisza. Po niej pracownicy doszli do wniosku, że nikt z nich nic nie wie.
Wracając jednak do samej Tropikalnej Wyspy, publikujemy poniżej po raz pierwszy rozmowę z Markiem (imię zmienione), który często bywał w tamtym okresie w tym lokalu razem z dobrym kolegą i twierdzi, że na pewno widywał tam Iwonę:
Marek: Tam były podesty, można było na nie wejść i tańczyć. Widywaliśmy ją na tych podestach, ale koło didżejki. Z którejś strony można było wejść do tej didżejki i chyba ktoś tam zawsze siedział obok.
Siedział ochroniarz. Czy ona z tymi siedzącymi osobami często rozmawiała? Dobrze rozumiem?
Na pewno się znali.
Skąd wiesz?
Bo ją tam widzieliśmy, ale nie tylko tam. Drugi taki ważny punkt w Tropikalnej Wyspie był na dole. Tam znajdował się mały bar i przy bramkarzach były może z dwie nieduże loże, dostępne raczej dla tych ważniejszych osób. Rozmawialiśmy o tym z kumplem już dziesięć lat temu i obaj ją kojarzymy właśnie ze znajomości z ludźmi z klubu. Z tymi, wiesz, wpływowymi, bo to od razu widać, kto tu ma coś do powiedzenia, a kto nie.
13 lat bez przełomu
Po opuszczeniu Placu Przyjaciół Sopotu Iwona udała się w kierunku Gdańska, gdzie kamera z wejścia na plażę nr 63 ujęła ją po raz ostatni. Nie wiadomo, co stało się z nią później. Według jednej z wersji, które są najpoważniej brane pod uwagę, mogła dotrzeć pod swój blok, gdzie w samochodzie czekał na nią ktoś znajomy, kto wiedział, że wróci sama.
"Krystek" i Marcin T. nie przyznają się do wykorzystywania seksualnego nieletnich dziewcząt, ich proces wciąż trwa. Pierwszy został oskarżony o skrzywdzenie ponad trzydziestu nastolatek, a drugi pięciu, na liście pokrzywdzonych są również osoby pełnoletnie. Zdecydowanie zaprzeczają, jakoby znali Iwonę Wieczorek lub mieli cokolwiek wspólnego z jej zniknięciem. "Dyskotekowy baron" podczas przesłuchania przeprowadzonego w 2015 r. twierdził, że nie pamiętał, co robił tamtej nocy.
Rok po zaginięciu Iwony sopocka policja rozstrzygnęła konkurs na najbezpieczniejszy lokal w mieście za okres od czerwca 2010 r. do maja 2011, czyli obejmujący również czas, w którym zaginęła gdańszczanka. To była pierwsza edycja tego konkursu, który był wówczas uważany za niezwykle prestiżowy, pisało o nim sporo mediów, także ogólnopolskich i promował go miejscowy ratusz. Mundurowi przyznali w nim główną nagrodę dyskotece Tropikalna Wyspa.
Czytaj także: https://natemat.pl/483788,sprawa-iwony-wieczorek-babcia-staje-w-obronie-pawla