Matt Damon strasznie żałuje decyzji. "Jestem najgłupszym aktorem w historii"
Matt Damon żałuje, że nie przyjął roli w "Avatarze"
Pierwszy "Avatar", który miał premierę w 2009, roku był kasowym hitem. Widowiskowy film Jamesa Camerona zarobił łącznie 2,9 mld dolarów oraz dziewięć nominacji do Oscara, w tym dziewięć nominacji, z czego zdobył trzy za najlepsze zdjęcia, scenografię oraz efekty specjalne.
W głównego bohatera filmu, czyli w Jake'a Sully'ego wcielił się Sam Worthington, jednak nie wszyscy wiedzą, że początkowo tę rolę reżyser zaproponował Mattowi Damonowi. Aktor jednak odmówił, gdyż w tamtym czasie kręcił jeden z filmów z serii o Jasonie Bourne'ie.
– Wiedziałem, że będziemy musieli być na planie do samego końca, żeby wszystko dopiąć. Dla "Avatara" musiałbym opuścić film wcześniej i pozostawić ekipę w niepewności – nie chciałem tego robić. Mimo to desperacko pragnąłem pracować z Cameronem, w końcu on tak rzadko coś tworzy – zdradził Matt Damon w rozmowie z magazynem "Variety".
Aktor nie stracił jedynie roli. Cameron, proponując mu współpracę, zaoferował mu również 10 proc. zysku z filmu. Zgodnie z wyliczeniami BBC Damon, rezygnując z kontraktu, stracił 250 mln dolarów, co byłoby jedną z największych wypłat, jaką kiedykolwiek dostał jakikolwiek aktor.
– Nie chcę tego słuchać, naprawdę, nie chcę tego słuchać. Ale przynajmniej z dumą mogę powiedzieć, że jestem najgłupszym aktorem w historii. I zdecydowanie najgorszym biznesmenem – stwierdził aktor z rozbrajającą szczerością.
Gwiazda "Oppenheimera" miała depresję na planie innego filmu?
Damon promuje "Oppenheimera", więc w ostatnim czasie udziela sporej liczby wywiadów. W rozmowie na kanale YouTube "Jake's Takes" przyznał, że na planie jednego z filmów, w którym zagrał jakiś czas temu, nie czuł się najlepiej.
– Bez wymieniania konkretnych filmów… czasami grasz w filmie i wiesz, że być może nie będzie tym, czego się spodziewałeś, ale nadal go kręcisz – stwierdził. – W połowie kręcenia jednego filmu, gdy zostało jeszcze kilka miesięcy, zabrałem gdzieś swoją rodzinę, i wiesz, nie byłem zbyt miły, i pamiętam, jak moja żona zwróciła mi wtedy uwagę, ponieważ wpadłem w depresję i pytałem siebie "co ja zrobiłem?" – wspominał.
Gwiazdor raczej nie ma czego się obawiać w przypadku swojej ostatniej produkcji, gdyż film Nolana generalnie zdobywa świetne recenzje. Jedną z nich dla naTemat napisał nasz dziennikarz Działu Kultura Bartosz Godziński.
"Trudno jest pisać o nowym filmie Christophera Nolana, bo człowiek czuje się malutki wobec jego wielkiego umysłu i gwardii talentów, z którymi współpracował. 'Oppenheimer' to monumentalne dzieło, które trwa bite 3 godziny i potrafi przytłoczyć, ale nie zanudzić. To mogła być kolejna schematyczna biografia o 'ojcu bomby atomowej', a jest bardziej ekscytująca niż niejeden kinowy film akcji" – przeczytacie w jego tekście.