To apka do kontroli dzieci rodem z Black Mirror. Pobrało ją 10 mln osób, ale zastanów się, czy warto

Dorota Kuźnik
08 sierpnia 2023, 18:57 • 1 minuta czytania
Historia zaginięcia 11-letniej Wiktorii wywołała poruszenie. Nieoficjalnie wiadomo, że dziewczynka miała udać się do Koszalina, czyli kilkaset kilometrów od domu, z mężczyzną, którego poznała w sieci. Ta historia sprawiła, że wielu rodziców intensywnie zaczęło rozważać instalowanie na telefonach dzieci aplikacji, które pozwalają śledzić niemal każdy ruch dziecka. To sytuacja, która bardzo przypomina scenariusz jednego z odcinków serialu Black Mirror, w którym na podobne, choć bardziej skrajne rozwiązanie, decyduje się matka bohaterki odcinka. Czy warto pójść w tym kierunku, komentuje w naTemat psycholog dziecięcy Maciej Frasunkiewicz.
Find my kids, czyli jak śledzić dziecko. Aplikacja rodem z Black Mirror Fot. Unsplash / YouTube Find My Kids

Jeśli samemu ma się dzieci, to nietrudno sobie wyobrazić, przez co przechodzili rodzice 11-letniej Wiktorii, która wyszła z domu wyrzucić śmieci i już do niego nie wróciła. O piekle, przez które przeszli w momencie, w którym okazało się, że z dziewczynką nie ma kontaktu, mówili zresztą sami.


Takim sytuacjom ma zapobiegać nowa technologia. Twórcy aplikacji prześcigają się w tworzeniu produktów, które mają spełnić oczekiwania rodziców i zapewnić im poczucie bezpieczeństwa. Ważne jednak, żeby w tym miejscu postawić akcent na słowie "poczucie", bo z pewnością nie gwarantują one bezpieczeństwa samego w sobie.

Find my kids, czyli aplikacja rodem z Black Mirror

Wśród odcinków serialu "Black Mirror" znalazł się jeden (Arkangel), w którym przedstawiona jest historia matki i jej córki.

Dziewczynce wszczepiony zostaje chip, który pozwala kontrolować niemal każdy ruch dziecka, a nawet cenzurować elementy rzeczywistości. Mówiąc wprost, dziecko zostaje pozbawione możliwości oglądania np. drastycznych zjawisk, co ma je chronić. I chroni, ale tylko w teorii. O czym można przekonać się z całego odcinka.

Aplikacja Find My Kids, którą pobrało już 10 mln użytkowników, nie jest aż tak zaawansowana, bo ogranicza się do instalacji oprogramowania śledzącego, natomiast jej możliwości nie kończą się na tym. Dzięki dostępowi do mikrofonu administrator aplikacji (w założeniu rodzic) może w każdej podsłuchiwać, a dzięki dostępowi do lokalizacji GPS także śledzić ruchy osoby, której telefon dał do tego uprawnienia. Dla przykładu powiadamiany jest np. o tym, że dziecko dotarło do szkoły.

W założeniu brzmi dość niewinne, ale są podstawy do tego, by osobom, które widziały odcinek Arkangel, zapaliła się z tyłu głowy czerwona lampka. W końcu im dziecko jest starsze, tym bardziej rośnie liczba tajemnic, które młodzi ludzie mają przed rodzicami, a tym samym ich niepokój.

Dziecko w sieci, czyli co może je tam spotkać

Do aplikacji tego typu dość sceptycznie podchodzi psycholog dziecięcy z Uniwersytetu SWPS Maciej Frasunkiewicz. Jak mówi w naTemat, choć sam jest jak najbardziej zwolennikiem wykorzystywania nowych technologii w edukacji czy traktowania ich jako wsparcia w wychowaniu, żadna aplikacja nie zastąpi edukacji, która pozwoli uniknąć ryzykownych okoliczności.

Jak dodaje, w każdej takiej sytuacji, w której rodzic instaluje na telefonie dziecka jakieś oprogramowanie śledzące, dziecko powinno o tym wiedzieć. Szczególnie że w niektórych przypadkach (zwłaszcza w młodym wieku) zabezpieczenia przed pełnym dostępem do sieci są koniecznością.

– Jeśli wyobrazimy sobie, że internet to miasto, to pomysł, żeby bez opieki wpuszczać w nie samo nasze dziecko w wieku sześciu czy ośmiu lat wydaje się abstrakcyjny. Nie wiemy, gdzie dziecko postanowi wejść, które drzwi otworzy i co tam znajdzie – tłumaczy.

Pewnie, możemy zakładać, że będzie szukało tego, co w danym wieku będzie mu się podobało i go interesowało, ale nie jest wykluczone, że nie trafi na niebezpieczeństwo. Oczywiście, może nie stać się nic, ale może się wydarzyć coś, co je zwyczajnie straumatyzuje.Maciej Frasunkiewicz. psycholog dziecięcy

Jako przykład psycholog podaje sytuację z własnego doświadczenia, gdy zgłosiły się do niego dwie szóstoklasistki. Dziewczynki chciały porozmawiać z kimś w sieci i skorzystały w tym celu z popularnego wśród młodzieży portalu Omegle.

– To platforma, która łączy nas z przypadkowymi ludźmi z całego świata i pozwala na rozmowę na czacie lub wideo. Jedni robią sobie z jej pomocą żarty, inni wykorzystują do rozmowy. One trafiły na dorosłego mężczyznę, który pokazał im swoje genitalia – opowiada psycholog dziecięcy.

Na podobnej zasadzie działa polski portal 6obcy, z którym również uczniowie, z którymi pracował Maciej Frasunkiewicz, mieli złe doświadczenia.

– Postanowiłem sprawdzić, jak działa i czy faktycznie jest tak, że na pedofila w sieci można trafić z tak wielką łatwością – dzieli się doświadczeniami.

Postanowił napisać na czacie, przedstawiając się jako 14-letnia Zuzia. Dosłownie po kilku zdaniach 25-letni pan powiedział, że "leży i masuje kut**a". – Miał przy tym pełną świadomość, że rozmawia z dzieckiem, bo tak się przedstawiłem – wyjaśnia psycholog.

Sprawę, która dotyczyła uczennic, psycholog zgłosił na policję. Szczegółowe informacje wysłał do swojej rejonowej komendy. – Nawet nie dostałem odpowiedzi, co jest tylko dowodem na to, że na prewencyjne działania w kwestii przestępczości seksualnej w sieci nie można liczyć. To powinno być wskazówką dla rodziców – dodaje.

Czego dzieci szukają w internecie?

W 2018 roku koncern odpowiadający za tworzenie oprogramowań antywirusowych Kaspersky opublikował raport, z którego wynika, czego w internecie szukają dzieci i młodzież.

Najwięcej, czyli blisko 18 proc. młodych internautów było zainteresowanych szukaniem w sieci filmów. Nieco ponad 13,5 proc. korzystało z automatycznych tłumaczy językowych, a niespełna 10 proc. zajmują media społecznościowe i komunikatory w tym te do udostępniania zdjęć. Nieco ponad 9 proc. interesowało się w sieci najbardziej grami komputerowymi, a 8,6 szukało pornografii.

Dane pochodziły z urządzeń, na których zainstalowana była blokada rodzicielska Kasperskiego, dlatego trudno oszacować, w jakim wieku były osoby, które "poddano" badaniu.

Dzięki blokadzie rodzicielskiej dzieci prawdopodobnie nie dotarły do niebezpiecznych treści, jednak... wyłącznie do czasu. Jak podkreśla Maciej Frasunkiewicz, bez względu na to, czy dziecko będzie miało blokadę rodzicielską, czy doskonałe oprogramowanie śledzące każdy jego ruch, w pewnym momencie i tak trafi tam, gdzie ograniczeń nie będzie. – I właśnie na taką okoliczność trzeba przygotować dzieci – komentuje.

Relacja z dzieckiem to podstawa bezpieczeństwa dzieci

Abstrahując od historii 11-letniej Wiktorii, której kulisy nadal są nieznane, podstawą zapewnienia dziecku bezpieczeństwa w sieci jest zdaniem psychologa budowanie relacji z dzieckiem na zasadach bliskości, zaufania i świadomości, że w przypadku popełnienia przez nie błędu nie będzie samo.

– Wiele zależy też od tego, czy dziecko ma zaspokojone relacje społeczne, bo to właśnie głód relacji często pcha je do kontaktu z nieznajomymi z sieci – tłumaczy.

Drugą rzeczą jest zdaniem psychologa ciekawość, która kieruje młodymi ludźmi i która jest naturalną rzeczą w rozwoju.

– Pytanie, czy takie dziecko ma świadomość tego, że zasłyszana historia o tym, że ktoś przeżył w sieci fantastyczną przygodę, może wydarzyć się wedle zupełnie innego scenariusza i mieć fatalne konsekwencje. A jeśli te już się zdarzą, to czy wie, jak ma zareagować – tłumaczy.

– Tu dochodzimy do trzeciej kwestii, czyli tego, czy relacje z dzieckiem są zbudowane na zaufaniu i poczuciu bezpieczeństwa – tłumaczy psycholog i dodaje, że chodzi tu o reakcje rodziców na poszczególne zachowania dzieci.

– Chodzi o pewność dziecka w kwestii tego, czy jak powie mu o czymś, co może być niebezpieczne, abstrakcyjne i nierozsądne, to czy usłyszy krytykę i krzyk, czy jednak zostanie zrozumiane i wysłuchane – wyjaśnia i kwituje:

– Jeśli dziecko wie i jest pewne, że rodzic je wesprze i nie będzie oceniał nawet jeśli zrobi coś nierozsądnego, to mamy większą szansę na uniknięcie tych naprawdę złych doświadczeń.