Śmierć i śmiech. Różne oblicza II wojny światowej w filmach, które warto zobaczyć
Urodziłem się w Warszawie w połowie lat 80. Myślę, że stosunkowo szybko dowiedziałem się o II wojnie światowej. Najpierw z telewizji i z opowiadań moich dziadków. Mam też wrażenie, że wtedy dość często na antenie leciały jakieś filmy wojenne – a może wcale nie, ale po prostu robiły na mnie takie wrażenie.
Z tamtego okresu pamiętam "Działa Navarony", "Parszywą dwunastkę" i "Tylko dla orłów". Słowem – dzielni Amerykanie dają łupnia złym nazistom. Kino akcji. Dobro na końcu zawsze wygrywa. Świat, w który mogło uwierzyć tylko dziecko.
Wiedziałem jednak już, że II wojna była jedną z najgorszych rzeczy, jaka kiedykolwiek spotkała ludzi. Nie wiedziałem natomiast, że czas pokoju dla ludzkiego gatunku to tylko krótkie momenty przerwy pomiędzy zbrojnymi konfliktami – taka cisza przed kolejną burzą.
Myślę jednak, że jeżeli usłyszysz hasło "film wojenny", z dużym prawdopodobieństwem pomyślisz w pierwszej kolejności nie o wojnie w Wietnamie, czy w Afganistanie, tylko właśnie o II wojnie światowej.
II wojna światowa wybuchła dzisiaj, tylko 84 lata temu. Pomimo upływu tak długiego czasu wciąż poraża skalą zniszczeć, ilością straconych żyć i ogromem cierpienia i bestialstwa oprawców. Koszmar świata i wszystkiego, co na nim wtedy żyło, trwał sześć lat.
Sztuka filmowa pokazuje, na jak wiele sposobów można opowiedzieć o tych wydarzeniach. Każde pokolenie ma swoją opowieść i sposób jej przekazania. Z tych historii wyłaniają się różne oblicza wojny – osobiste, które dotyczą jednostek i te wspólne, które przeżywały masy. To też dobrze. Każdy z nas przeżywa te wydarzenia na swój sposób i nie powinno się narzucać tylko jednej narracji – czy to tej przepełnionej patosem, czy martyrologią.
Pierwszy szok
Pierwsze filmy traktujące o II wojnie światowej powstawały już w trakcie wojny. To zrozumiałe. W tym samym roku – 1939 – Wielka Brytania nakręciła np. propagandowy obraz "The Lion Has Wings" o mobilizacji sił powietrznych RAF, a w nazistowskich Niemczech wyszedł "Das Gewehr über" o potrzebie i obowiązku wstąpienia w szeregi Wermachtu.
Rok później – w 1940 – Charlie Chaplin starał się obśmiać Adolfa Hitlera w swoim filmie "Dyktator", wcielając się tytułową rolę jako Adenoid Hynkel (później, gdy Chaplin dowiedział się o obozach koncentracyjnych, przyznał, że nie potrafiłby już nakręcić tego filmu).
Natomiast w 1942 roku powstała ośmiominutowa animacja Disneya "Der Fuehrer's Face" z Kaczorem Donaldem, który budzi się w nazistowskich Niemczech i musi pracować w fabryce amunicji (kreskówka zdobyła Oscara w kategorii Best Animated Short Film na 15. ceremonii wręczenia nagród).
Szokujące? To dodam jeszcze, że pierwszy film o zombie-nazistach powstał... jeszcze w czasie II wojny światowej. "Revenge of the Zombies" to obraz z 1943 roku, w którym szalony naukowiec pracuje nad stworzeniem armii nieumarłych, którzy zasilą szeregi III Rzeszy.
Na froncie bez zmian
Przesuńmy teraz jednak na chwilę wskazówkę czasu do przodu – jest 2023 rok, film "Na Zachodzie bez zmian" w reżyserii Edwarda Bergera zdobywa cztery Oscary. W tym za najlepszy film międzynarodowy.
Pokazane w nim sceny batalistyczne, a raczej koszmar żołnierzy na pierwszej linii frontu, przywodzą na myśl obrazy ze starszego o 25 lat "Szeregowca Ryana" Stevena Spielberga. Oba filmy – fabularnie skrajnie różne – opowiadają o dwóch różnych wojnach. Oba pokazują jednak, że wojna się nie zmienia. Przetrwanie w okopach w dużej mierze zależy od przypadku, zwykłego szczęścia.
Na froncie panuje chaos i strach, a walka o przetrwanie wyzwala w ludziach to, co najgorsze. To nie "fajna przygoda", jak mogą myśleć niektórzy chłopcy lubiący broń palną – prędzej strach o następny dzień i próba uniknięcia kuli, kiedy naszemu koledze z kompanii kawałek szrapnela właśnie urwał twarz.
Straty w cywilach
Tytuł radzieckiego filmu Elema Klimowa "Idź i patrz" nawiązuje do wersetu z "Apokalipsy św. Jana". Jego akcja dzieje się w 1943 roku w kilku białoruskich wioskach na granicy z Polską okupowanych przez nazistów. Śledzimy tu losy nastoletniego chłopca (Aleksei Kravchenko), który dołącza do ruchu oporu.
Wraz z trwaniem filmu obserwujemy przemianę chłopca spowodowaną ogromem koszmaru i tragedii, których jest świadkiem. Pojawiające się zmarszczki na jego młodej twarzy i siwiejące włosy to tylko powierzchowny obraz dramatu, który dzieje się w jego wnętrzu.
Nie bez powodu dzieło Klimowa pojawia się często w internetowych topkach najbardziej wstrząsających obrazów II wojny światowej. To świadectwo tego, że świat, w którym żyjemy, rzeczywiście można zmienić w przysłowiowe "piekło na ziemi".
"Idź i patrz" to tylko jeden z wielu obrazów ukazujących zwykłe osoby, które miały to nieszczęście żyć w czasach, gdy wybuchła II wojna światowa. Takich ludzi jak my, tyle że z innej epoki.
W 2002 roku Roman Polański pokazywał w "Pianiście" dramat mieszkańców Warszawy oczami Władysława Szpilmana, genialnego polskiego kompozytora żydowskiego pochodzenia, który w czasie wojny trafił do warszawskiego getta. To historia prawdziwego dramatu, opartego na prawdziwych wydarzeniach.
Dobitny obraz sposobu traktowania ludności cywilnej przez tzw. rasę panów.
"Miasto 44" Jana Komasy to natomiast opowiedzenie historii Powstania Warszawskiego. Użyte tu wizualne i narracyjne środki mają zmniejszyć pokoleniowy dystans między bohaterami, których widzimy na ekranie, a współczesnymi widzami. Bo może i od tamtych strasznych wydarzeń dzielą nas dziesięciolecia, ale w swojej istocie pozostajemy takimi samymi ludźmi – chcemy kochać, żyć i być wolni.
Kochać i bawić się chcą oczywiście też i naziści – co pokazuje "Filip" Michała Kwiecińskiego z 2023 roku – może gorzej u nich tylko z tą wolnością.
Akcja filmu dzieje się we Frankfurcie w 43., bohaterem jest tytułowy Filip, dwudziestoparolatek żydowskiego pochodzenia, któremu udało się zataić swoją narodowość, dzięki czemu pracuje jako kelner w luksusowym hotelu. Kiedy natomiast nadarza się okazja do zemsty na swoich oprawcach, Filip nie zamierza jej zmarnować.
Oglądając niektóre sceny "Filipa", można odnieść wrażenie, że chociaż trwa wojna, spora część osób próbuje dalej zwyczajnie prowadzić swoje życia, interesy – po prostu dostosować się do nowych okoliczności, jakimi jest próbująca podbić świat władza (przynajmniej do czasu ich klęski, jak np. w filmie "Upadek" Olivera Hirschbiegela).
"Kabaret" Boba Fosse'a z 1972 roku to wstrząsający musical filmowy z Lizą Minnelli i Michaelem Yorkiem, który co prawda ukazuje zmierzch Republiki Weimarskiej (czyli pierwszą połowę lat 30.), ale w kontekście kina wojennego jest nie mniej ważny.
To obraz tego, w jaki sposób partia nazistowska powoli dochodziła do władzy. Krok po kroczku. Coraz brutalniej. To preludium do wielkiej wojny, której celem było zniszczenie wolnego świata.
Niezależnie jednak od prób zracjonalizowania tych irracjonalnych czasów, nie sposób uciec od wojny i ich konsekwencji. One dopadają wszystkich i stawiają przed ciężkimi moralnymi wyborami – tak jak np. w "Casablance".
Inna kwestia, że czasem te wybory wpływają na losy świata – tak jak w "Oppenheimerze".
Fabryki śmierci
Za filmy wojenne uważam także rozliczanie się z tematem zinstytucjonalizowanej zagłady całych narodów – Żydów, Romów, Polaków i wszystkich nacji, których istnienie uwierało Tysiącletnią Rzeszę.
To chyba najbardziej porażający i jednocześnie przygnębiający rozdział II wojny światowej, bo ukazuje produkowanie śmierci, rzeź niewinnych – katalogowanie pozostałości ich życia w raportach i zbieranie do szkatułek ich złotych zębów.
"Lista Schindlera" to prawdziwa historia Oskara Schindlera, niemieckiego przedsiębiorcy, który otrzymał tytuł Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata. W trakcie wojny zatrudniał w swojej fabryce Żydów, by ratować ich przed wywózką do obozów.
"Syn Szawła" to nagrodzony Oscarem w kategorii "Najlepszy film nieanglojęzyczny" w 2016 roku węgierski dramat o członku Sonderkommando z Auschwitz, który wbrew wszystkiemu postanawia odprawić godny pochówek z odmówieniem żałobnego kadyszu małoletniemu chłopcu, który ginie na terenie obozu. Mężczyzna widzi w nim swojego syna.
Bardzo podobny wątek fabularny jest również przedstawiony amerykańskim obrazie "Szara strefa" z 2002 roku, gdzie pokazany jest też zbrojny bunt więźniów – ostatnia próba zachowania życia lub przynajmniej pozbawienia go jak największej ilości Niemców.
Hitler Kaput!
Kino rozrywkowe, które porusza temat II wojny światowej, daje nam – widzom – szansę na swoiste katharsis. Widzimy w nim, jak słynny archeolog i poszukiwacz przygód Indiana Jones leje po pysku niemieckiego żołnierza i cedzi przez zęby: "Naziści, jak ja nienawidzę nazistów".
Jest też tajemniczy pradawny byt w "Twierdzy" Michaela Manna (reżyser m.in. "Gorączki" z Alem Pacino i Robertem De Niro), który swoją mroczną mocą brutalnie zabija oddziały SS.
Za sprawą "Bękartów wojny" możemy też wreszcie zobaczyć na dużym ekranie to, na co naprawdę zasłużył Adolf Hitler. Dziękuję panie Tarantino.
Jednak filmy o II wojnie to nie tylko obrazy walki, cierpienia i zemsty za krzywdy. To także przepowiednia nadziei, że lepsze jutro nadejdzie – niezależnie od tego, jak mroczne jest dzisiaj.
To lekcja, że chociaż zadane nam krzywdy stają się częścią nas, trwamy. Dbamy o siebie i chcemy dawać sobie miłość – tak jak to pokazało "Życie jest piękne" Roberto Benigniego.
Natomiast nienawiść na końcu zawsze przegrywa – tak jak pokazał to "Jojo Rabbit".
Każde pokolenie ma własny – nieraz kompletnie różny – sposób opowiedzenia historii II wojny światowej. Wszystkie mają jeden wspólny mianownik: naziści to skurw*ele, których trzeba powstrzymać.
Czytaj także: https://natemat.pl/508150,czy-polska-miala-szanse-odeprzec-hitlera