Rau miał wiedzieć o wizowej korupcji, ale poleciał tylko Wawrzyk. Ujawniono powód

Dorota Kuźnik
13 września 2023, 21:10 • 1 minuta czytania
Dymisja wiceszefa MSZ Piotra Wawrzyka miała służyć jedynie temu, żeby przykryć to, iż o przekręcie w sprawie wydawania polskich wiz pracowniczych imigrantom z Azji i Afryki wiedział także minister Zbigniew Rau - takie ustalenia poczyniła "Wyborcza", która podaje, że o korupcyjnych działaniach informowała MSZ m.in. Konfederacja Lewiatan.
Afera wizowa. Rau wiedział o korupcji, ale obwiniono tylko Wawrzyka Fot. ANDRZEJ IWANCZUK / REPORTER

Skandal dotyczył wydawania polskich wiz pracowniczych między innymi obywatelom Indii, ale także krajów muzułmańskich w Azji i Afryce. Z ustaleń dziennikarskich wynika, że ci mieli mieć możliwość ubiegania się o pozwolenie na wjazd do Polski wyłącznie po wcześniejszym opłaceniu łapówek.


Za działania, które podlegały pod Ministerstwo Spraw Zagranicznych, zdymisjonowany został wiceszef MSZ Piotr Wawrzyk. "Wyborcza" ustaliła jednak, że nie tylko Wawrzyk wiedział o przekręcie, lecz także jego przełożony, którym jest minister Zbigniew Rau.

– Minister spraw zagranicznych Rau doskonale znał treść rozporządzenia przygotowanego przez ministra Piotra Wawrzyka, zresztą Centrum Decyzji Wizowych w Łodzi było otwierane z pompą "pod ministra", który przecież kandyduje z Łodzi – mówi cytowany przez gazetę anonimowy pracownik Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Jak podaje gazeta, o sprawie informować samego Raua miała także Konfederacja Lewiatan. "Należące do niej firmy miały bowiem problem ze ściągnięciem zagranicznych pracowników, bo pierwszeństwo mieli ci, którzy płacili haracz" – czytamy.

Obwiniony za wszystko został jednak Piotr Wawrzyk, którego zdymisjonowano. Miał on dostać propozycję nie do odrzucenia, którą przyjął, jako bliski człowiek Jarosława Kaczyńskiego. Po wygranych wyborach ma zostać "nagrodzony", ale od tego czasu ma milczeć w sprawie. To od tego zależy bowiem wizerunek Prawa i Sprawiedliwości przed wyborami, bo Rau jest partyjną "jedynką" w okręgu, pod który podlega Łódź.

Wizowy skandal z korupcją w tle

Antyimigrancka narracja, którą w ramach kampanii wyborczej prowadzi Prawo i Sprawiedliwość jest całkowitym zaprzeczeniem działań, które rząd prowadził w ramach przyznawania wiz. W końcu to o ściąganie imigrantów w referendum będą pytani Polacy. Okazuje się jednak, że dotąd ci byli sprowadzani, czego dowodem są dane Eurostatu.

Wynika z nich, że w 2020 r. Polska wydała 600 tys. wiz pracowniczych dla cudzoziemców na 2,2 mln przyznanych łącznie we wszystkich krajach Unii Europejskiej. W 2021 było ich ponad 790 tys., a w ciągu trzech ostatnich lat nad Wisłę zjechało blisko 2 mln nowych pracowników spoza Unii Europejskiej. O sprawie pisała "Rzeczpospolita", która podaje, że dla porównania Niemcy w ciągu roku wydali zaledwie ponad 18 tys. wiz., Czesi 41 tys., a Włosi – 50 tys.

Do wydawania wielu polskich wiz nie dochodziło jednak w sposób "czysty", co wynika z dziennikarskich ustaleń. Miał za tym stać incydent korupcyjny. Jak informowaliśmy w naTemat, już w we wrześniu 2021 roku afrykańska agencja promująca dziennikarstwo obywatelskie "Sahara Reporters" informowała, że wizy w Nigerii wydawane są w oparciu o działania korupcyjne.

Tak miało być również w przypadku innych krajów. "Wyborcza" donosi, że z krajów afrykańskich do Polski można było dotrzeć m.in. przez Mińsk, korzystając z usług firm pośredniczących prowadzeniu postępowań wizowych.

Skandaliczne działania, które opisuje gazeta, miały mieć miejsce między innymi w Kenii i Ugandzie. "Za samo wejście do systemu elektronicznej rejestracji wniosków zablokowanych przez pośredników, trzeba było zapłacić 310 dol., następnie dwa razy po 80 dol. (czyli koszt wizy). A nie był to koniec haraczu – jedna z kobiet wydała na przeróżne "opłaty" blisko 4 tys. dol. Na koniec okazało się, że polskich wiz nie dostali" – czytamy.

– Mamy do czynienia z sytuacją absurdalną, a dodatkowo głęboko niemoralną. Rząd polski trzyma rodziny z dziećmi pod drutami na granicy, a równocześnie migranci mogli korzystać z usług pośrednika i lecieć wygodnie do Warszawy – mówi "Wyborczej" poseł Michał Szczerba.