Pinochet wampirem. "Hrabia" to szalona komedia, w której dyktator Chile żywi się krwią

Maja Mikołajczyk
18 września 2023, 20:07 • 1 minuta czytania
Mianem "wampira" zwykliśmy określać wyjątkowych zwyrodnialców i morderców. Chilijski reżyser Pablo Larraín w swoim najnowszym filmie "Hrabia" postanowił potraktować tę metaforę dosłownie i obdarzył dyktatora Chile Augusto Pinocheta prawdziwymi kłami. Efekt? Z pewnością oryginalny, ale trudno nie odnieść wrażenia, że choć krwi w nim sporo, to mięsa wciąż za mało.
"Hrabia" – czarna komedia o Pinochecie w reżyserii Pabla Larraína. [RECENZJA] Fot. kadr z filmu "Hrabia"

"Hrabia" Pinochet

W czarnej komedii Pabla Larraína dyktator Chile wcale nie umarł w 2006 roku, lecz sfingował własną śmierć, by ukrywać się przed konsekwencjami swoich czynów w Patagonii. Co więcej, wcale nie urodził się, tak jak podają jego biografowie w 1915 roku, a po świecie chodził już w czasach rewolucji francuskiej.


Już wtedy nie cierpiał wszelkich ruchów rewolucyjnych, a monarchię kochał tak bardzo, że po ścięciu Marii Antoniny ukradł... jej głowę. Swoją długowieczność zawdzięcza byciu najsłynniejszym drapieżnikiem z ludowych wierzeń i popkultury – wampirem.

Taką "alternatywną historię" Augusto Pinocheta poznajemy dzięki retrospekcjom i narratorce o ewidentnie brytyjskim rodowodzie. Kim jest tajemniczy głos z offu, przekonamy się jednak dopiero w finale filmu, który wyjaśni jej jednoznacznie entuzjastyczny stosunek do chilijskiego dyktatora.

Rzeczywista akcja filmu zaczyna się, dopiero gdy piątka dorosłych dzieci Pinocheta odwiedza go w jego posiadłości we wspomnianej Patagonii. Latorośle dyktatora planują dobrać się do jego pieniędzy i w tym celu zatrudniają zakonnicę Carmen, która ma pomóc im w lokalizacji jego ukrytych kont. Duchowna ma jednak także swój ukryty cel.

Wampir inny niż Dracula

Larraína z pewnością należy docenić za jedno z oryginalniejszych podejść do wampiryzmu ostatnich lat. Chilijski reżyser starał się bowiem sprawić, by uwiarygodnić możliwość egzystencji Pinocheta jako krwiopijcy i uczynić jej prawdopodobieństwo jak najbardziej realnym.

Wampiry w jego interpretacji mogą się więc starzeć i umrzeć (jeśli nie dostarczą sobie odpowiedniej ilości krwi oraz koktajli z ludzkich serc), bez problemu mierzą się ze słońcem, a także mogą mieć dzieci ze śmiertelniczkami.

Tytuł "Hrabia" nie jest jednak przypadkowy, gdyż Larraín zapożycza nieco rozwiązań fabularnych z powieści "Dracula" Brama Stokera. Podobnie więc jak w oryginalne, do zamku Draculi-Pinocheta przybywa obcy/obca (wspomniana zakonnica), która zdaje się być amalgamatem występujących w powieści postaci Johnathana Harkera, jego narzeczonej Miny (którą tak jak w powieści Stokera wampir zaczyna darzyć uczuciem) oraz Abrahama Van Helsinga.

Estetycznie film jest perełką nie tylko za sprawą sprawności reżyserskiej Larraína, której (wśród zarzutów dotyczących jego twórczości), nikt mu nie odbiera. Chilijczyk spowija atmosferyczną mgłą czarno-białe kadry i dalekie plany, zaciągające wizualny dług nie tylko u klasycznych filmów Universala o potworach, ale także niemieckiego ekspresjonizmu.

Inspiracje tym drugim widać przede wszystkim w ujęciach z lotu ptaka, które przywodzą na myśl graficzny styl, w jakim nakręcono miasto w klasycznym "Metropolis" Fritza Langa. Rzeczone fragmenty są pokazywane przy okazji nocnych lotów wampirów.

Tytułowy bohater oraz jego wierny sługa (zamieniony w krwiopijcę przez swojego pracodawcę) zakładają na okazje tych podniebnych podróży dawny mundur generalski Pinocheta, którego peleryna z jednej strony przywodzi na myśl pierwowzór metafory Larraína, czyli hrabiego Draculę, a z drugiej powiewa na wietrze niczym u bohaterów pierwszych filmów superbohaterskich, nie dając nam zapomnieć, że mamy do czynienia z dziełem, którego nie powinno się traktować do końca poważnie.

W filmie Pabla Larraína brakuje mięsa

Pokazany na festiwalu filmowym w Wenecji (a obecnie dystrybuowany przez Netfliksa) najnowszy film Pabla Larraína jedynie swoistym oniryzmem przypomina dzieła, które rozsławiły chilijskiego reżysera na świecie, czyli "Jackie" i "Spencer" (choć mimo wszystko jest od nich zdecydowanie bardziej surrealistyczny).

"Hrabia" to bowiem satyra nieco w stylu wcześniejszej twórczości Larraína i jego trylogii, w skład której wchodziły takie tytuły jak: "Tony Manero", "Post Mortem" oraz "Nie". Czarna komedia Chilijczyka z 2023 roku jest jednak zdecydowanie bardziej kampowa i groteskowa, a także ze wszystkich jego dzieł w największym stopniu odklejona od rzeczywistości.

Chociaż jednak tytułowy bohater i współegzystujące z nim wampiry miksują serca swoich ofiar na gęste shake'i, a sceny gore momentami szokują, w samym filmie mało prawdziwego mięsa – pierwiastka, który sprawiłby, że seans stałby się bardziej angażujący.

Wampiryzm jako metafora czy nawet żart z okrucieństwa Pinocheta bardzo szybko jako formuła się wyczerpuje, a sam scenariusz nie oferuje historii, która zgłębiałaby w interesujący sposób jakikolwiek aspekt dyktatury Pinocheta czy zwyczajnie zainteresowałaby widza czymś więcej niż zaskakującym pomysłem wyjściowym.

Mówiąc kolokwialnie reżyser głównie "toczy bekę" z nieświadomego własnego okrucieństwa dyktatora, którego portretuje jako już ledwo rozumiejącego rzeczywistość starca, a także z innych znanych z jego (prawdziwego) życiorysu faktów. Dla osób zaznajomionych dobrze z historią Chile być może poukrywanych jest więcej smaczków, jednak dla reszty świata pozostaną one niewidoczne.

Dlatego ze względu na te braki oraz postawienie na jedną nutę nieco dziwi nagrodzenie na festiwalu w Wenecji właśnie w kategorii scenariusza Larraína i Guillermo Calderóna, chyba że uznamy, że wyróżnienie dotyczyło oryginalnej bądź co bądź koncepcji fikcyjnej biografii dyktatora w formie satyrycznej wampirycznej baśni – wtedy sama temu wyborowi przyklasnę.

"Hrabia" z pewnością nie jest najlepszym filmem ostatnich miesięcy, ale z dużym prawdopodobieństwem jednym z najbardziej nieszablonowych, a dzięki temu najciekawszych, dlatego warto wgryźć się w niego na te niespełna dwie godziny i skosztować świeżej krwi.