Niespodziewany zwrot ws. zbrodni w Czernikach. Wiadomo, kiedy zamordowano jedno z dzieci
We wtorek tj. 19 września Prokuratura Okręgowa w Gdańsku w komunikacie prasowym podała, że "zastępca Prokuratora Okręgowego w Gdańsku podjął decyzję o przejęciu do dalszego prowadzenia śledztwa Prokuratury Rejonowej w Kościerzynie prowadzonego przeciwko Piotrowi G. oraz Paulinie G. podejrzanym o czyny z art. 148 § 1 k.k.", czyli zabójstwa. W sobotę tj. 16 września 54-letni Piotr G., został aresztowany przez kościerzyński sąd. Mężczyzna usłyszał w sumie pięć zarzutów. Trzy dotyczyły zabójstwa noworodków oraz dwa kazirodztwa. 20-letnia Paulina G. usłyszała z kolei zarzut zabójstwa dwóch noworodków oraz jeden dotyczący kazirodczej relacji z ojcem. Oboje zostali tymczasowo aresztowani na trzy miesiące.
Jak nieoficjalnie ustalili dziennikarze RMF FM, niedzielna sekcja zwłok noworodków niewiele wykazała. Jedno z dzieci prawdopodobnie zamordowano 8-9 lat temu. Drugie również na tyle dawno, że śledczy mogą mieć problem ze sprecyzowaniem niektórych faktów dotyczących tej sprawy. Matką jednego z noworodków była starsza córka mężczyzny, która od lat już nie mieszka z ojcem.
Zbrodnia w Czernikach. Pierwsze sygnały pojawiły się kilka lat wcześniej
54-latek nigdy nie pracował. Utrzymywał się ze świadczeń socjalnych, a rodzina była pod opieką Ośrodka Pomocy Społecznej. Pomorski Urząd Wojewódzki wszczął kontrolę dotyczącą sposobu sprawowania nadzoru nad rodziną.
– Po niepokojącym sygnale złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury. Jest mi przykro, że całą odpowiedzialność zrzuca się na pomoc społeczną. To nie my zabiliśmy te dzieci – powiedziała Joanna Mikołajska kierowniczka Ośrodka Pomocy Społecznej w Starej Kiszewie w komentarzu dla Wirtualnej Polski.
Pierwsze sygnały o tym, że coś złego dzieje się w domu rodziny G., pojawiły się już kilka lat temu. Wtedy to prokuratura zainteresowała się sprawą, ale z powodu braku dowodów śledztwo umorzono. Uznano, że niepokojące informacje to tylko pomówienia. Jak napisał "Fakt", przerażona dziewczyna tak bała się ojca, że do niczego się nie przyznała.
– Widać było, że tam była bieda. Byli pod opieką społeczną. Ale pamiętam, że jak jeszcze żyła jego żona, wszystko było w porządku. Te dzieci się z nami normalnie bawiły, miały swoje grupy. Nie byli aż tak mocno odizolowani, choć właściwie od początku była to taka odizolowana rodzina. Ze 20 lat temu przyjechali do nas z Gdańska, z nikim się nie spotykali. Zawsze, gdy przejeżdżałem obok, drzwi były zamknięte. Jak ktoś był na podwórku, to zawsze patrzyli krzywym wzrokiem, że strach było spojrzeć na ich dom – wspomina jeden z mieszkańców w rozmowie z naTemat.