Chcą pomóc swoim partiom, planują "wycieczki wyborcze". Ekspert mówi nam, czy to w ogóle ma sens

Katarzyna Zuchowicz
03 października 2023, 06:05 • 1 minuta czytania
"Szukam wśród moich znajomych kogoś, kto na wybory chce wyjechać z Warszawy i wzmocnić swój głos w innym okręgu", "Mieszkasz w Warszawie? Zagłosuj gdzie indziej" – podobne ogłoszenia i apele już od sierpnia zalewają Facebook. Tak zwolennicy opozycji chcą ruszyć do bastionów PiS i wzmocnić swoje partie. Ale czy to naprawdę może przynieść oczekiwane efekty? Eksperci są sceptyczni. – Studziłbym nadmierne oczekiwania co do tego, że w ten sposób uda się uzyskać realną zmianę wyniku wyborów – uważa dr hab. Adam Gendźwiłł z UW, członek zespołu ekspertów wyborczych Fundacji Batorego.
Czy turystyka wyborcza ma znaczenie i sens? Ekspert tłumaczy. fot. WOJCIECH STROZYK/REPORTER/East News

Nie sposób nie zauważać tego zjawiska. W mediach społecznościowych jest mobilizacja, jest entuzjazm i pewien zryw widoczny u niektórych zwolenników opozycji, którzy sami zachęcają się do tzw. wyborczych wycieczek.

Na przykład do Sulejówka pod Warszawą, który znajduje się w sąsiednim okręgu wyborczym stolicy i wygrywa tam PiS. Albo do województwa świętokrzyskiego, dokąd "uciekł" Jarosław Kaczyński. Wszędzie tam, gdzie głos jest dwa razy więcej wart niż w macierzystym, wielkomiejskim okręgu.

Mapy okręgów i instrukcje jak głosować

"Czy wiesz, że Twój głos będzie miał większą siłę sprawczą, gdy zagłosujesz w innym okręgu wyborczym niż Warszawa? Ważne jest to, by wzmocnić okręgi wyborcze spoza stolicy" – płyną zachęty.

Albo: "Czy wiesz, że głosując poza Warszawą i tzw. obwarzankiem warszawskim Twój głos ma niemal DWUKROTNIE WYŻSZĄ wagę?".

I jeszcze: "Czy wiecie, że ludzie organizują wyjazdy np. do bastionów PiS, czy do Siedlec, czy do świętokrzyskiego? Nie namawiam na aż tak długą podróż, ale już pod Warszawę czemu nie?".

W ciągu ostatnich tygodni w internecie pojawiły się mapy okręgów wyborczych, analizy i wnioski, że nawet krótka podróż może mieć wpływ na wynik wyborów. Działa hasztag #WarszawskaWycieczka. Na Facebooku ktoś rzucił hasło akcji: "Wycieczka wyborcza: Warszawa głosuje w Sulejówku".

Powstała też strona Głosuj Tam, która wprost instruuje, dokąd jechać głosować, gdy mieszkasz w dużym mieście. Na przykład: "Jeśli mieszkasz w Poznaniu lub powiecie poznańskim, jedź głosować do powiatu kościańskiego".

Jest też inna strona, Ważymy Głosy, która oferuje sprawdzenie, gdzie twój głos będzie miał największą siłę. "To oddolna inicjatywa, która ma na celu wyrównanie wagi głosów w wyborach 2023" – piszą autorzy.

Eksperci od wyborów i zachowań wyborców widzą to poruszenie.

– Obserwuję to, ale jestem do tego sceptycznie nastawiony – reaguje w rozmowie z naTemat dr hab. Adam Gendźwiłł z Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych UW, członek zespołu ekspertów wyborczych Fundacji Batorego, którego zainteresowania badawcze obejmują systemy i zachowania wyborcze.

Dlaczego? Odpowiedź nie jest ani krótka, ani prosta. Ale nie zniechęca też zmobilizowanych, by ruszyć na wybory w teren.

– Jako akcja mobilizacyjna ma wartość, wzmacnia społeczny wymiar głosowania. Natomiast studziłbym nadmierne oczekiwania co do tego, że w ten sposób uda się uzyskać realną zmianę wyniku wyborów. To moim zdaniem nie jest takie proste w wyborach do Sejmu – uważa ekspert.

A zatem po kolei. Jakie znaczenie może mieć turystyka wyborcza? I jeśli ktoś by chciał, jak racjonalnie pomóc swojej partii w wyborach?

Dla kogo turystyka wyborcza ma znaczenie

Dr hab. Adam Gendźwiłł wspomina najpierw o kluczowym wyzwaniu dla całej opozycji – żeby wszystkie partie, czy komitety wyborcze, przekroczyły ustawowe progi wyborcze. A tu, jak wskazywały wcześniejsze sondaże, obawy mogą dotyczyć Trzeciej Drogi i Lewicy

– Z perspektywy szans na rządzenie w koalicji opozycji demokratycznej kluczowe jest to, żeby przekroczyły one progi wyborcze, odpowiednio 8 i 5 proc. głosów, liczone w skali całego kraju. Dla tego podstawowego wyzwania, jakie stoi przed partiami opozycji, turystyka między okręgami nie ma żadnego znaczenia. Bo do obliczenia ustawowego progu wyborczego wszystkie głosy z całego kraju są równoważne – podkreśla. 

– Natomiast turystyka wyborcza pojawia się jako temat, gdy patrzymy na okręgi wyborcze i podział mandatów między partie, który odbywa się w okręgach. Tu jest kwestia tzw. naturalnych progów wyborczych i siły głosu, którą mają pojedynczy wyborcy w zależności od tego, w którym okręgu głosują – mówi. 

Przypomnijmy, w Polsce jest 41 okręgów wyborczych. I nie we wszystkich głos ma taką samą wagę.

– W Polsce mamy do czynienia ze skrzywieniem, które jak pokazują wszystkie badania, jest na korzyść PiS. Okręgi wyborcze, w których zwykle opozycja ma wysokie poparcie, są to okręgi, w których powinno być więcej mandatów do podziału. A ponieważ ich nie dodano, to tam jest najsłabsza siła głosu – wyjaśnia ekspert

Warszawa jest przypadkiem szczególnym. Bo nie chodzi tylko o to, że w międzyczasie zwiększyła się liczba mieszkańców miasta i strefy podmiejskiej. Ale też o to, że do okręgu warszawskiego zawsze doliczane są wszystkie głosy z zagranicy. To generuje dodatkową nierówność, bo tych głosów jest teraz dużo, nawet kilkaset tysięcy.dr Adam Gendźwiłłprof. UW

– To skrzywienie rośnie od 2011 roku, kiedy ustalono podział mandatów między okręgi. Brak tzw. korekty demograficznej jest niesprawiedliwy, jest pogwałceniem zasady równości wyborów i to powinno było zostać dawno zmienione przez posłów – tłumaczy profesor UW.

Dodaje, że Marszałek Sejmu zaniechała tej zmiany, pomimo, że pismo PKW bardzo jasno i na podstawie aktualnych danych o liczbie ludności określało, jak należy zmienić liczbę mandatów przyporządkowanych do poszczególnych okręgów: – Innymi słowy, wyborca ma różną siłę głosu w zależności od tego, gdzie będzie głosował. I to oczywiście może się przekładać na zyski i straty poszczególnych partii politycznych.

Ale tu pojawiają się problemy, które pokazują, że sam entuzjam wokół pomysłu wyborczej wycieczki może nie wystarczyć, by uzyskać oczekiwany efekt.

Problem nr 1 – jakie jest poparcie w okręgach

– Problem z turystyką wyborczą jest taki, że nie wiemy do końca, jak rozkłada się poparcie dla poszczególnych partii na poziomie okręgów wyborczych. W większości przypadków nie potrafimy dobrze oszacować, czy dana partia swój ostatni mandat w okręgu zdobędzie z bezpiecznym zapasem czy też ledwo. Sondaże, którymi dysponujemy, mówią nam wyłącznie o poparciu w skali całego kraju. Natomiast nie wiemy dobrze, jak ono rozkłada się w okręgach. Obarczone dużym błędem może być też przykładanie zachowań wyborczych np. z 2019 roku do tego, jak ludzie będą się zachowywać i głosować w 2023 – mówi dr Adam Gendźwiłł.

Zaznacza, że takie porównania dają pewne przybliżenie, ale jest ono niedoskonałe.

– Pamiętajmy, że w międzyczasie polskie społeczeństwo trochę się zmieniło. Doszli nowi wyborcy, część głosujących w 2019 nie zagłosuje w 2023. Jest też trochę inny zestaw partii. Wszystkie te kalkulacje, które na podstawie wyborów z 2019 roku podają jakieś bardzo dokładne liczby wyborców, którzy powinni się przemieścić, to są obliczenia robione ahistorycznie. To nie będą dokładnie te same liczby – wyjaśnia. 

Dr Gendźwiłł przyznaje, że niektóre partie prawdopodobnie dysponują sondażami w poszczególnych okręgach, ale według jego wiedzy, żadna z nich nie ma w tej chwili szczegółowych sondaży, które bardzo dokładnie pozwoliłyby przewidywać rozkład poparcia w każdym z 41 okręgów.

– Oszacowanie tego poparcia tak, żeby było użyteczne dla "wyborczych turystów", jest bardzo problematyczne – zaznacza. 

Problem nr 2 – skala przemieszczania się

Poza tym – w luźnych rozmowach słyszymy to również od innych ekspertów – taka turystyka może mieć znaczenie, ale musiałaby mieć większą skalę, być przemyślana i skoordynowana.

– Skala tych ruchów musiałaby być na tyle duża i na tyle skoordynowana, że już to budzi wątpliwości. Musiałaby obejmować przesunięcia kilkunastu, nawet kilkudziesięciu tysięcy wyborców pomiędzy sąsiadującymi ze sobą okręgami. Tyle byłoby potrzebne, żeby nie liczyć tylko na ślepy traf – zwraca uwagę dr Gendźwiłł. 

Czyli np. załatwienie całego autokaru nie wystarczy?

– To skrajnie mało prawdopodobne. Skala tych przemieszczeń musiałaby być znacznie większa. Wydaje się, że dużo większe znaczenie miałoby mobilizowanie osób niezdecydowanych bądź niegłosujących do wzięcia udziału w wyborach i głosowania na rzecz danej partii niż przesuwanie zdecydowanych już wyborców – uważa ekspert. 

Podkreśla: – Pamiętajmy, że zmiana okręgu wpływa na indywidualną siłę głosu, ale dla rezultatu wyborów liczy się rozkład poparcia pomiędzy poszczególnymi ugrupowaniami. Kluczowym wyzwaniem dla mniejszych partii opozycyjnych jest przekroczenie ustawowego progu wyborczego.

Ekspert: Jest też pewne ryzyko

Profesor UW wskazuje też na ryzyko związane z wyborczą turystyką.

– Bez wątpienia siła pojedynczego głosu wyborcy wzrośnie w tym sensie, że głos oddany np. w Sulejówku czyli w okręgu siedlecko-ostrołęckim przekłada się na większą cząstkę mandatu poselskiego niż w Warszawie. Problem polega na tym, że wyborcy jakiejś partii masowo wyjeżdżając z Warszawy mogą pozbawić ją jednego mandatu w dużym warszawskim okręgu. Jest ryzyko, że ze względu na to, że wyjechali, ich partia może mieć o jeden mandat mniej. To oczywiście może przełożyć się na dodatkowy mandat w okręgu siedlecko-ostrołęckim, ale wtedy sytuacja będzie na zero. Przy pechowych rozkładach może się nawet okazać, że bilans będzie ujemny – tłumaczy obrazowo. 

Kwestia "turystyki wyborczej" od tygodni poruszana jest w mediach. Jeden z ekspertów nie chciał już nawet z nami o tym rozmawiać. Stwierdził, że temat jest już przeeksploatowany i szkoda mu czasu.

Ale ludzi to interesuje. I wciąż mają dylematy, co zrobić.

Na łamach "Wyborczej" pojawiła się ostatnio opinia o tym "czy 'turystyka wyborcza; może demokratom pomóc w wyborach". Bazując na mapach wyborczych Andrzej Małachowski pisał m.in.: "Te migracje wyborców na mapie A wyglądają bardzo zachęcająco, ale czas zejść na ziemię. Otóż problem w tym, że taką mapę można rozrysować jedynie wtedy, gdy zna się wyniki wyborów, gdy się wie, gdzie wystąpiły duże nadwyżki, a gdzie niewielkie – by zyskać dodatkowy mandat – braki głosów".

– Moje zdanie jest bliskie do tego prezentowanego jakiś czas temu przez Andrzeja Machowskiego. On pokazuje w swoich analizach, i ja się z tym zgadzam, że jeśli cokolwiek mielibyśmy powiedzieć przed wyborami o sensie przemieszczania się między okręgami, to dużo bardziej w kwestii okręgów senackich. Tam, gdzie kandydaci Bloku Senackiego idą łeb w łeb z kandydatem PiS, tam rzeczywiście więcej wyborców dojeżdżających z sąsiedniego "bezpiecznego" okręgu senackiego mogłoby przeważyć tę szalę. Natomiast w przypadku wyborów sejmowych nie jest to takie oczywiste, bo to wybory proporcjonalne – uczula dr Gendźwiłł

W tym przypadku najbardziej wydaje mu się tylko sensowne, żeby wyborcy mniejszych partii opozycyjnych identyfikowali okręgi, w których jest ryzyko, że ich partia w ogóle nie przekroczy tzw. naturalnego progu wyborczego i nie dostanie tam mandatu, ale będzie blisko jego uzyskania:

Strata małych partii powstaje szczególnie w tych okręgach, w których rozdziela się mało mandatów, np. w otoczeniu Warszawy jest to 9-mandatowy okręg radomski, w pobliżu Krakowa - 8-mandatowy okręg chrzanowski. Tam nawet poparcie 7-8 proc. w skali okręgu nie dawało żadnego mandatu. W takim okręgu sytuacja mogłaby się zmienić, gdyby przepłynęli dodatkowi wyborcy.dr hab Adam Gendźwiłłprof. UW

Najważniejsza jest mobilizacja do udziału w wyborach

Co zatem robić? Zniechęcać tych, co już się mobilizują na wycieczkę? Studzić emocje?

– Moim zdaniem nie. Nie studziłbym emocji. Tak jak nie wydaje mi się, żeby zmiana okręgu wyborczego była instrumentem do radykalnej zmiany wyniku wyborczego na korzyść partii opozycyjnych, tak samo nie widzę ogromnego ryzyka, że mogłoby to wpłynąć na ten wynik negatywnie – odpowiada ekspert.

Zauważa: – Widzę w tym organizowaniu się wyborców pozytywne aspekty. To sposób na podnoszenie świadomości wyborców, że w naszym systemie istnieją nierówności, które trzeba zmienić nową ustawą, a nie autokarami przy kolejnych wyborach. Te akcje podkreślają również, że głosowanie nie jest czysto indywidualną sprawą, tylko kolektywnym działaniem, wymagającym wysiłku, mobilizacji. Powiedziałbym tylko, żeby studzić nadmierne oczekiwania.

Przed wyborami nie tylko Polacy w kraju mają różne dylematy i pytania. Za granicą niektórzy zastanawiają się, czy nie przyjechać do kraju, by tu bezpośrednio oddać głos. Tym bardziej, że na liczenie głosów komisje dostały bardzo mało czasu.

Nasz rozmówca zwraca uwagę, że w niektórych krajach utworzono bardzo duże komisje wyborcze.

– One będą obciążone zadaniem dokładnego policzenia głosów, także referendalnych, i będą musiały odpowiednio szybko zaraportować wyniki, żeby te głosy nie były uznane za niebyłe. Ten zapis Kodeksu Wyborczego to moim zdaniem przesada, należałoby dać rezerwę czasu dla komisji obwodowych. Poza tym te głosy z zagranicy doliczane są do okręgu warszawskiego, więc ważą mniej niż gdziekolwiek indziej w Polsce – wskazuje. 

– Jeśli ktoś ma taką możliwość i planuje przyjazd jesienią do Polski, żeby odwiedzić rodzinę i przyjaciół, to być może jest to dobry pomysł, żeby połączyć to z udziałem w wyborach. Ale pamiętajmy, ze udogodnienie w postaci dostępu do głosowania za granicą jest z myślą o wyborcach, którzy tam na stałe przebywają. I warto z niego korzystać – dodaje.

Najważniejsze jednak, żeby zmobilizować do udziału w wyborach niezdecydowanych i niechętnych.

Dr Gendźwiłł: – Kluczowy dylemat jest taki, czy głosować, czy nie. Odpowiedź jest bardzo jasna – mobilizacja wyborców niepewnych i niezdecydowanych jest ważnym czynnikiem decydującym o zwycięstwie. Pomimo wszelkich nierówności w systemie wyborczym i w kampanii wyborczej, bo na pewno mamy tu do czynienia z różnymi nierównościami, budującymi przewagę partii rządzącej. W obecnej sytuacji ważne jest mobilizowanie wszystkich wyborców, którzy nie są może do końca przekonani o wadze tych wyborów, żeby wzięli udział w głosowaniu.