Wielki powrót Dody! Jej "wulgartyzm" to sztuka, której nie da się odzobaczyć [RECENZJA]
Nie jest tajemnicą, że ostatnie półtora roku to najbardziej płodny okres w całej karierze Dody. Jej album "Aquaria" osiągnął status platynowej płyty, a niemal wszystkie numery, które z niego pochodzą, stały się radiowymi hitami.
Przypomnijmy, że od września na antenie telewizji Polsat fani artystki mogą podziwiać "Doda. Dream Show". To właśnie w nim wokalistka odsłoniła kulisy życia zawodowego. Wielu widzów uświadomiło sobie, że w rzeczywistości nie jest ono zawsze tak sielankowe, jak mogłoby się zdawać. Rabczewska zdecydowała się pokazać przygotowania do trasy koncertowej, na którą czekała trzy lata.
– Nie zrobiłam jeszcze takiej trasy, jaką powinnam. Takiej, żebym mogła spokojnie zakończyć karierę – poinformowała w pierwszym odcinku swojego reality show. Z każdą kolejną odsłoną udowadniała, że to nie będzie zwykły koncert. W jej głowie powstał zamysł spektaklu, widowiska, performensu. Doda obiecywała wiele, jednak czy zderzenie jej oczekiwań z rzeczywistością sprawiły, że stworzyła show, jakiego Polska jeszcze nie widziała?
Doda to marka sama w sobie?
7 października przed studiem Polsatu zgromadził się tłum, który po raz pierwszy od trzech lat pragnął zobaczyć na scenie Dodę. Kiedy wszedłem do hali, moim oczom ukazała się ogromna scena. Szczerze? Z początku nie zrobiła ona na mnie piorunującego wrażenia – po tym, co zapowiadała w swoim reality artystka. Ale z nadzieją oczekiwałem, że coś mnie jeszcze zaskoczy.
Nie mogę pominąć jednego istotnego faktu. Doda podkreślała wielokrotnie, że obostrzenia telewizji pozwalają na wpuszczenie do hali jednej osoby na metr kwadratowy. Ma to swoje plusy i minusy. Z jednej strony nie pchał się na mnie tłum ludzi i mogłem czerpać z intymnego charakteru koncertu, mając swoją przestrzeń. Z drugiej strony, szczerze? Nic by się nie stało, gdyby wpuszczono jeszcze 100-200 osób więcej. Z pewnością zapełniłoby to wiele wolnego miejsca.
Mimo że show przyjęło formę spektaklu, warto podkreślić, że to wciąż koncert. Najważniejsza wówczas jest warstwa muzyczna i wokalna. Zastanawiałem się zawsze, jak Doda śpiewa na żywo. I teraz śmiało mogę przyznać bez dwóch zdań, że to jeden z najlepszych polskich głosów! Delikatnie mówiąc – rozwaliła system.
Wielkie ukłony należą się również zespołowi muzycznemu pod dyrekcją Damiana Skoczyka, z którym Doda tworzyła album "Aquaria". Ich aranżacje wielokrotnie wbijały mnie w ziemię. Jednym z momentów, który najbardziej zapadł mi w pamięci, była akustyczna wersja starego przeboju wokalistki – "Dziękuję". Właśnie wtedy pomiędzy gwiazdą a zgromadzoną publicznością wytworzyła się prawdziwa magia!
Doda = perfekcjonizm
Ciśnie mi się na język, że "Aquaria Tour" to spektakl, który pełni rolę terapeutyczną. Nie tylko dla widzów, ale przede wszystkim dla samej artystki. Fenomenalne wizualizacje, które wokalistka stworzyła wraz z reżyserem Michałem Pańszczykiem, pozwoliły zrozumieć artystkę, a także dostrzec jej ogromną wrażliwość. Tym samym stworzyła nowe pojęcie w dziejach popkultury, które w pełni ją określa: "wulgartyzm".
Przez cały czas trwania show, na scenie wokalistce towarzyszyła grupa znakomitych tancerzy. Przypomnijmy, że zostali oni wyłonieni drogą castingu. Za choreografie odpowiadała Magda Brdey. Jej układy taneczne nie tylko znakomicie podbijały warstwę muzyczną, ale również odpowiadały emocjom towarzyszącym twórczości Dody.
Jednym z kulminacyjnych momentów było zaproszenie do tańca całej widowni do utworu "Do It Like I Want It". To właśnie podczas niego na scenie pojawił się Damien Koba – przyjaciel i stylista fryzur Dody, którego solówka taneczna rozniosła energetycznie całą scenę! Przyznaję, że uśmiech nie schodził z mojej twarzy!
Jak na prawdziwe show przystało, nie mogło zabraknąć efektów specjalnych. Na scenę lała się woda, Doda wyłaniała się z muszli, fruwała podwieszona pod sufitem czy wielokrotnie pojawiała się wyjeżdżając jedną z trzech wind umieszczonych pod estradą.
Przysłowiowe 5 minut miały również drag queens, na których czele stanął przyjaciel Dody – Dżaga, z którym dla naTemat miała przyjemność rozmawiać Joanna Stawczyk. Jednak nie był to jedyny "tęczowy" akcent tego wieczoru. Kiedy z głośników wybrzmiała "Melodia Ta" – największy z przebojów artystki – wokół sceny rozbłysła ogromna tęcza. W ten sposób artystka ukłoniła się w kierunku społeczności LGBTQ+.
Kiedy wydawało się, że to już koniec, nastał długo wyczekiwany przez wszystkich moment. Doda wróciła na scenę z bisem i wykonała utwór "Nim Zajdzie Słońce", który w duecie ze Smolastym rozbił bank wyświetleń. Niestety, ku rozczarowaniu wielu osób, muzyk nie pojawił się na koncercie, by wykonać singiel w duecie z wokalistką.
Przyznam szczerze, nigdy nie sądziłem, że to powiem. Większość koncertów bywa przegadanych. W przypadku tego show niestety zabrakło mi większej interakcji z publicznością. Rozumiem formułę spektaklu, przedstawienia, jednak znając charakter i temperament Dody, chciałoby się więcej. Kiedy na koniec artystka zwróciła się żartobliwie w swoim stylu do zgromadzonych w studio fanów, wśród nich pojawił się ogromny entuzjazm.
Żeby tego było mało, artystka przygotowała dla publiczności nie lada niespodziankę. Jak się okazało, wszystko wskazuje na to, że już niebawem "Aquaria Tour" ruszy w trasę po Polsce. Doda z uśmiechem na twarzy podsumowała: "Ch*j knows". Artystka zakończyła koncert swoim najnowszym singlem "Mama", żegnając się ze zgromadzonym tłumem. Czuję, że osiągnie on ogromny sukces tak jak poprzednie.
"Jaki kraj, taka Beyoncé"
Wychodząc, z hali usłyszałem komentarz jednego z widzów: "Jaki kraj, taka Beyoncé". Nie da się ukryć, że "Aquaria Tour" sprawiała wrażenie inspirowania się najnowszą trasą koncertową Beyoncé. Potężne wizualizacje, nurt "be free", hołd dla społeczności LGBTQ+ czy chociażby liczny vouge'ing w choreografiach to czynniki, które są spójne dla "Aquarii" i "Renaissance Tour". Jedno co odróżnia te dwie trasy to różnica w nakładzie finansowym.
Sama Doda po koncercie amerykańskiej artystki powiedziała, że jest coś, czego nigdy nie będzie mogła przeskoczyć. – Trochę czuję się jak na tych filmach, że są biedniejsze dzieci i mają fajny talent, a dosłownie obok mieszka dziecko z tym samym talentem, ale ma bogatych rodziców, super zaplecze, super możliwości. I ta biedniejsza tak ją podgląda zza płota i myśli, że szkoda, że to się tak potoczyło. Tak nas rzucił los i już – wyznała w jednym z wywiadów.
Mimo wszystko trzeba przyznać, że show Dody było zrealizowane "na bogato" i z przytupem. Nie było żadnych pomyłek, o których mógłbym się rozpisywać godzinami. Jednak pojawiły się pewne nieścisłości. Miałem wrażenie ogromnych pauz pomiędzy utworami a wizualizacjami (czarna, pusta scena), co powodowało, że tempo koncertu momentami "siadało".
Mimo wszystko zrzucam to na kark premiery i jestem przekonany, że kolejne przedstawienia będą miały jeszcze większego kopa. Pod warunkiem, że Doda i cały jej team pozwolą sobie na jeszcze więcej swobody i kontaktu z publicznością. Więcej elektrody plis!
Podsumowując, czy Doda jako pierwsza zrobiła w Warszawie swoje własne Las Vegas? Tak. Czy jest perfekcjonistką? Zdecydowanie. Czy zrobiła show, którego Polska nie widziała? To zależy od oczekiwań widza. Jedno jest pewne, spełniła swoje największe marzenie na bardzo dobrym poziomie! Tego z pewnością możemy się od niej uczyć – jak powinno się marzyć.
Czytaj także: https://natemat.pl/495752,beyonc-renaissance-world-tour-koncert-w-warszawie-relacja