"To bzdura, że wszyscy biorą. Nas nie da się oszukać". Tak się walczy z dopingiem w polskim sporcie

Daria Siemion
25 listopada 2023, 14:00 • 1 minuta czytania
– Ludzie nie lubią oszustów – mówią w rozmowie z naszym portalem przedstawiciele Polskiej Agencji Antydopingowej: dr Michał Rynkowski i dr n. farm. Andrzej Pokrywka. Co mają do powiedzenia na temat dopingu w polskim sporcie? Przeczytajcie.
Robert Karaś to jeden ze sportowców przyłapanych niedawno na dopingu. Na jego drodze stanął Michał Rynkowski – dyrektor POLADA fot. Maliszewski / Reporter, materiały prasowe Fame MMA

Daria Siemion, dziennikarka naTemat: Jak tłumaczą się sportowcy przyłapani na dopingu?

Michał Rynkowski, dyrektor POLADA: Często sportowcy twierdzą, że nie wiedzą, w jaki sposób substancja zabroniona dostała się do ich organizmu. Część z nich wskazuje na zanieczyszczone suplementy diety czy żywność, ale nie wskazując żadnych konkretnych produktów. Inni podejrzewają konkretne wyroby, które mogły być źródłem dopingu. Niektóre tłumaczenia są jednak bardzo egzotyczne. Pocałunki, izotoniki, herbatka u dziadka... Różne rzeczy słyszałem. Z drugiej strony wielu sportowców jest zaskoczonych, jak łatwo naruszyć przepisy antydopingowe. Tych możliwości jest naprawdę mnóstwo.


Jak nieświadomie można przyjąć doping? To brzmi jak kiepska wymówka.

Andrzej Pokrywka, konsultant naukowy POLADA: Substancjami niedozwolonymi w sporcie mogą być zanieczyszczone suplementy diety albo suplementy z zafałszowanym składem, żeby "lepiej działały". Doping może być też w niektórych produktach spożywczych, np. wyrobach z makiem. Sportowcy muszą pamiętać też, że niektóre substancje, choć nie są zabronione, to do nich metabolizują. Tak jest np. np. z kodeiną – jeśli weźmie się jej za dużo, w badaniu wychodzi jako morfina. Żródłem dopingu mogą być też niektóre składniki pleśni. Potencjalnie "niebezpieczne" są też krople do oczu, krople do nosa. Część z takich leków bardzo długo utrzymuje się w organizmie, możemy je wykryć nawet po pół roku. Wielu sportowców po takim czasie nawet nie pamięta, jak nazywał się dany lek. Jeżeli nie mają dokumentacji medycznej, trudno im udowodnić swoją niewinność.

Najbardziej niewiarygodne przypadki dopingu, która ostatecznie uznano za nieświadome naruszenie reguł?

AP: Był kiedyś przypadek sportowca, który miał wypadek komunikacyjny i musiał przejść w szpitalu poważną operację. W jej trakcie przetoczono mu krew. Była to krew pobrana od dawcy, który stosował leki zawierające substancje zabronione. To wyszło później w badaniu, ale w tym przypadku nie mieliśmy żadnych wątpliwości – ten sportowiec był niewinny. Pamiętam też przypadek sportowca, który opiekował się chorą partnerką i smarował jej plecy. Krem, którego używał zawierał niedozwoloną substancję, która wchłonęła się przez jego skórę. Niedawno była też sprawa zawodniczki, która wcierała lekarstwo w skórę psa, który chorował na nowotwór. Kiedyś było też głośno o amerykańskim lekkoatlecie, którego uniewinniono, bo całował się z kobietą, która stosowała doping.

Jak zawodnik może udowodnić, że doping znalazł się w jego organizmie przypadkiem?

MR: Przepisy antydopingowe są bardzo restrykcyjne. Zawodnik, jeśli twierdzi, że zażył substancję niedozwoloną nieświadomie i chce, żeby wpłynęło to na sankcje, musi wskazać na źródło pochodzenia takiej substancji. Musi to uprawdopodobnić, czyli musi być przynajmniej 51 proc. szans, że doping przyjął nieświadomie z danym produktem. To jest punkt wyjścia.

Jeżeli zawodnik udowodni, że dany produkt mógł być źródłem pochodzenia substancji, przechodzimy dalej. Sprawdzamy, czy zachował należytą staranność, przyjmując ten produkt, czy konsultował to ze specjalistą, jaki to produkt, gdzie go kupił. Na podstawie tych informacji możemy sankcje poddawać gradacji – zmniejszać je z 4 lat do minimum 2, ale także je zaostrzać. Tak może być, jeśli uznamy, że substancja była przyjmowana długotrwale w sposób świadomy. Wtedy zawodnik może być objęty sankcją do 6 lat.

Jest tu pole do popisu, ale przepisy antydopingowe są skonstruowane w ten sposób, że nakładają ciężar dowodzenia niewinności na zawodnika. To nie jest tak, że prokurator musi przedstawiać dowody, udowadniać winę, tak jest to w postępowaniu karnym. Zawodnik, u którego wykryto doping z założenia jest winny i to on musi wykazać, że tak nie jest. Jeśli tego nie zrobi stosowana standardowa sankcja w wysokości od 2 do 4 lat.

Ktoś się kiedyś przyznał?

MR: Mieliśmy do czynienia z osobami pozytywnymi na "THC", czyli marihuanę. Tutaj tłumaczenia były różne, ale niektórzy wprost przyznali, że tego i tego dnia palili skręta. Pamiętam też dość zabawną sytuację z zawodnikiem kulturystki. Lista substancji niedozwolonych wykrytych w jego organizmie była bardzo długa. I on mówi: "no tak, stosowałem osiem substancji z listy, ale do trzech się nie przyznaję" (śmiech).

Kiedy pobierane są próbki? Jak to wygląda?

MR: Zawodnicy nie znają dnia ani godziny. Mogą być testowani zawsze, niezależnie od tego, jaki poziom sportowy reprezentują, jaką dyscyplinę, jakiej są płci. Im wyższy poziom sportowy, tym kontroli jest więcej. Jeżeli sportowiec jedzie na zawody międzynarodowe albo na mistrzostwa Polski, to prawdopodobieństwo kontroli jest bardzo wysokie.

Kontrolom najczęściej poddawani są sportowcy reprezentujący dyscypliny indywidualne. To wynika z tego, że w sportach zespołowych wynik jest wypadkową działań całej drużyny, natomiast w sportach indywidualnych zawężamy się do konkretnego sportowca. Ci najlepsi objęci systemem podawania danych mogą być kontrolowani dosłownie w każdej chwili. Jeśli nie zgłoszą się na badanie, zostają objęci sankcjami.

Da się was oszukać? Obliczyć, kiedy będzie się czystym?

AP: Podstawowym problemem w każdej analityce, nie dotyczy to tylko badań antydopingowych, jest tzw. okno detekcji, czyli przedział czasu, w jakim określona substancja lub jej metabolity są wykrywane od momentu ich zastosowania. Część z substancji długo utrzymuje się w organizmie, część nie. Jedne wydalają się głównie z moczem, inne innymi drogami. Stąd też niełatwo zaplanować pełne spektrum analiz, dysponując niekiedy małą ilością materiału biologicznego.

Dzisiaj w badaniach antydopingowych mamy dwa rodzaje testów – tzw. bezpośrednie, czyli takie, które wykrywają w próbkach biologicznych zabronioną substancję lub jej metabolity, co jednoznacznie wskazuje na zastosowanie dopingu, oraz testy pośrednie, czyli na podstawie różnego rodzaju biomarkerów z dużym prawdopodobieństwem możemy orzec, że ktoś substancje zabronione stosował. W tym przypadku nie skupiamy się na identyfikacji zabronionych substancji, ale oceniamy efekty jej zastosowania.

W metodach pośrednich istotnym czynnikiem jest paszport biologiczny sportowca. Na podstawie wielokrotnych badań zawodnika, jego próbek moczu i próbek krwi, określane są indywidualne wartości parametrów cechujące wyłącznie organizm danego sportowca. Oblicza to specjalny algorytm, dość skomplikowany. Bierze on pod uwagę wiele czynników, chociażby płeć, dyscyplinę sportu, jak również wysokość nad poziomem morza, na której pobrano próbkę, i wiele innych.

Nie da się nas oszukać.dr n. farm. Andrzej Pokrywkakonsultant naukowy Polskiej Agencji Antydopingowej

Te parametry są odnoszone do danego organizmu, czyli zupełnie inaczej, niż w przypadku badań diagnostycznych, bo tam wynik pacjenta odnosi się do wartości referencyjnych wyznaczonych dla populacji zdrowej. Przykładowo, u jednego stężenie hemoglobiny na poziomie 12 g /100 ml może oznaczać doping, czy też podejrzenie zastosowania dopingu, u drugiego jest to wartość fizjologiczna.

Dlatego nie obawiamy się, że po trzech dniach nie wykryjemy niedozwolonej substancji w próbkach biologicznych, bo zakładamy, że zastosowanie dopingu wpływa na szereg innych wartości, parametrów biologicznych w naszym organizmie, które uznajemy za biomarkery i na podstawie tychże biomarkerów szacujemy, czy ktoś zastosował doping. Nie da się nas oszukać.

Co w sytuacji, jeśli sportowiec przyjmuje środek, którego nie znacie? Załóżmy, że współpracuje z laboratorium, które specjalnie dla niego opracowało "niewykrywalną mieszankę". Uniknie kary?

AP: Zacznijmy od tego, że definicja dopingu czy też środków dopingujących jest otwarta. W zasadzie lista substancji, metod zabronionych, którą co roku publikuje Światowa Agencja Dopingowa, ma charakter otwarty. Na tej liście są tylko przykłady substancji zabronionych, a WADA dodaje uwagę, że za doping uważane są inne związki o podobnej strukturze chemicznej lub podobnym działaniu biologicznym. Tym samym my tak naprawdę nie wiemy do końca, ile jest środków dopingujących. Tych przykładów jest obecnie ok. 360, ale czy tych środków są setki czy tysiące, trudno powiedzieć.

Nie jesteśmy w stanie w wielu przypadkach przewidzieć, jakie substancje już mogą być stosowane w celach dopingu. Z tego powodu próbki pobrane podczas kontroli mogą być przechowywane do powtórnej analizy nawet przez 10 lat. To służy temu, żeby analizować próbki w oparciu o nowoczesne technologie i wiedzę środowiska antydopingowego, która ciągle ewoluuje. W ten sposób możemy udowodnić, że zawodnik, u którego 10 lat temu nie wykryto dopingu, jednak z niego korzystał.

MR: To nie jest fikcja. To już się dzieje i działa. Reanaliza próbek pobranych na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie w 2012 roku wykazała, że część zawodników, również medalistów, brała. Wtedy nie udało się tego wykryć, ale po cofnięciu się do tych próbek, okazało się, że zawodnicy byli pozytywni. Spotkało ich społeczne napiętnowanie, utrata tytułów. Podjęli ryzyko, które finalnie się nie opłaciło. Nie wiem, jak spali spokojnie przez te wszystkie lata.

Bez dopingu by nie wygrali? Zastanawiam się, jak to działa. Jak dzisiaj się naszprycuję, to jutro będę w kadrze Polski?

AP: To nie jest tak, że z każdego można zrobić mistrza. Na pewno można pomóc temu, kto zajmuje trzecie miejsce, żeby zajął pierwsze, ale można to zrobić tylko raz, zanim ta osoba wejdzie w system antydopingowy. Później zostanie złapana.

Sama farmakologia cudów nie zdziała. Owszem, ona spowoduje, że na przykład bilans azotowy będzie dodatni, że mięśnie będą rosły, ale tylko pod warunkiem zaopatrzenia organizmu w odpowiednie narzędzia, choćby zbilansowaną dietę, wypoczynek i stosowne ćwiczenia. Doping może też poprawić procesy związane z regeneracją, czyli odbudową uszkodzonych tkanek, np. w wyniku urazów. Działa też na psychikę. Może wzbudzać agresję, którą część sportowców wykorzysta na potrzeby treningu lub zawodów.

Część substancji działa od razu. Są to wszelkiego rodzaju środki pobudzające, pochodne efedryny, amfetaminy, kokainy, czyli popularne stymulanty, które pozwolą nam sięgnąć po rezerwę energetyczną naszego organizmu i spowodują przyspieszenie procesów katabolicznych, które pozwolą nam wyprodukować energię niezbędną do wykonania ciężkiej pracy w krótkim czasie. Inne substancje działają z odłożonym efektem, są to np. steroidy. Mechanizmów działania środków dopingujących jest mnóstwo, bo i za doping uznano wiele substancji o różnej charakterystyce i wpływie na organizm. Poza tym nie jest tak, że na każdego działają one tak samo.

Doping jest dużym problemem w sporcie?

AP: Im niżej zejdziemy w hierarchii sportu, tym więcej tam dopingu. Paradoksalnie na najwyższym szczeblu to marginalny problem. To jest środowisko mocno kontrolowane, które zgodziło się na bardzo drastyczne reguły antydopingowe, mocno ograniczające ich swobodne działanie. Dla nich to jest znany temat.

MR: Jeżeli potraktujemy sport jako uprawianie aktywności fizycznej, to skala stosowania dopingu jest poważna. To widzimy po tym, jak wiele substancji jest produkowanych na czarnym rynku, jak wiele wykrywamy z policją nielegalnych laboratoriów i grup przestępczych. Ta skala jest ogromna, więc skala popytu też. Mimo że nie mamy twardych danych, to podejrzewamy, że tych odbiorców jest dużo.

W sporcie amatorskim też? Wygrać triathlon albo maraton to może nie olimpijskie złoto, ale naprawdę coś.

MR: Danych na temat stosowania środków dopingujących wśród amatorów jest mało, ponieważ na zawodach amatorskich odbywa się niewiele kontroli. To ciekawe, ponieważ amatorzy niekiedy dorównują poziomem licencjonowanym zawodnikom, są naprawdę mocni. W takich zawodach startują też byli kadrowicze, zawodnicy aktywni. To jest jednak sfera prywatna, która funkcjonuje poza zorganizowanym systemem sportu. To nie są zawody organizowane przez polskie związki sportowe, więc nie podlegają jurysdykcji Polskiej Agencji Dopingowej. Żeby taka kontrola się odbyła, organizator zleca ją naszej lub innej agencji.

Podejrzewam, że organizatorzy nie są chętni na kontrole. Dla nich to dodatkowe koszty i utrata zysków.

MR: To nie są wielkie pieniądze. Jeżeli organizowane są zawody dla kilku tysięcy osób, to nie mam wątpliwości, że są środki na kontrolę antydopingową. Powiem więcej, one powinny się znaleźć. Średni koszt pobrania jednej próbki z analizą to ok. 1300 zł, więc to nie jest coś nieosiągalnego, żeby taką kontrolę przeprowadzić chociaż na trzech najlepszych zawodnikach i zawodniczkach.

Co do odstraszania uczestników... Ci, którzy grają nieczysto, pewnie nie przyjdą na takie zawody, to fakt, ale myślę, że to cel, który powinien być pożądany przez organizatorów. Budują w ten sposób swoją markę, podnoszą prestiż, zapewniają, że osoby, które wygrywają nagrody, robią to w sposób uczciwy. Myślę, że wartość, która za tym idzie, jest bardziej istotna niż to, że nie przyjdą ci, którzy się dopingują. Z perspektywy społecznej odstraszanie tych, którzy się dopingują, jest dobre.

W społeczeństwie panuje przekonanie, że wszyscy biorą, tylko jeszcze ich nie złapano. Pewnie was to wkurza?

AP: Nawet w piśmiennictwie naukowym spotkałem się z opiniami, że w środowisku sportowym panuje przekonanie, że po doping sięgają wszyscy, a przyłapanych jest niewielu. Od lat walczę z tym poglądem, to jest wierutna bzdura. Mówiąc tak krzywdzimy gros sportowców, którzy rywalizują uczciwie.

Podam pani pewien przykład. W 2010 roku były przeprowadzane ankiety wśród uczestników Maratonu Warszawskiego. Uczestników zapytano, czy rozważali kiedykolwiek przyjęcie środka dopingującego. 95 proc. z nich odpowiedziało jednoznacznie, że nie. Jednocześnie połowa badanych była przekonana, że inni uczestnicy zawodów są pod wpływem środków dopingujących.

To też pokazuje, jaka różnica jest w tym postrzeganiu i przyznawaniu się do stosowania środków. Dlatego jak oglądam w telewizji lekkoatletykę i widzę, że ktoś pobił rekord świata, to nie zastanawiam się, co wziął. Oglądam to spokojnie i wierzę, że jest uczciwy.

Problem, który jest istotny w kontekście fałszywego twierdzenia, że "wszyscy biorą", to brak jednoznacznej definicji sportu. W naszym kraju w rubrykach sportowych w prasie możemy znaleźć informacje o różnych wydarzeniach, które niekoniecznie wiążą się ze sportem, który rozumiemy jako rywalizację olimpijską.

Rzeczywiście są pewne środowiska, które nie ukrywają, że wspomagają się środkami farmakologicznymi, że one im służą do przygotowania się do rywalizacji. Natomiast pytanie, czy powinniśmy to nazywać sportem, pozostaje otwarte.

Ma pan na myśli Fame MMA?

AP: Nie chciałem wymieniać z nazwy, ale to dobry przykład do dyskusji.

No i kulturystyka. Tam zawodnicy otwarcie przyznają się do stosowania dopingu.

MR: W wielu krajach kulturystyka jest wyciągnięta poza margines sportowy. W Polsce od kilku lat polski związek kulturystyki nie ma statusu polskiego związku sportowego, więc nie podlega naszej jurysdykcji i nie jest finansowany ze środków publicznych. To prywatna organizacja, która określa własne zasady.

Pamiętam czasy, kiedy kulturyści podlegali kontroli antydopingowej i tych przypadków było mnóstwo. Na 20 badań antydopingowych ponad 10 było pozytywnych. Niektórzy zawodnicy w swoich próbkach mieli obecnych 13, 16 substancji niedozwolonych. Można powiedzieć, że te próbki aż się świeciły od tego, co było tam w środku.

Kulturą kulturystki jest stosowanie dopingu. Niestety tak to wygląda. Oczywiście pojawiają się federacje, które odcinają się od brania sterydów. Natomiast wielu ludzi świadomie zaczyna uprawiać kulturystykę wiedząc, że osiąganie takich rezultatów jest możliwe tylko za pośrednictwem stosowania substancji zabronionych. Tylko że rzadko biorą pod uwagę, jaką cenę będą musieli za to zapłacić. Cenę zdrowia.

A później ktoś chce lepiej wyglądać i bierze sterydy.

MR: To jest poważny problem. To jest taki trend, który przechodzi do osób, które odchudzają się, chcą poprawić swoją sylwetkę, chodzą na siłownie. Sterydy to bardzo często pierwsze, co przychodzi młodym chłopcom do głowy, żeby "trochę urosnąć". Tak wchodzi się na ścieżkę stosowania sterydów, z której ciężko zawrócić.

Dlaczego ciężko zawrócić? Aż tak to szkodzi zdrowiu?

AP: Nie wiem czy mamy tyle czasu, żeby opisać wszystkie niepożądane skutki stosowania substancji niedozwolonych w sporcie. Cokolwiek by przyszło pani do głowy – ból głowy, zawał, impotencja – to wszystko może być spowodowane stosowaniem dopingu. Te skutki mogą być zarówno natychmiastowe, jak i odłożone w czasie, natomiast trudno mówić o jednoznacznych działaniach niepożądanych, bo to zależy od stosowanych środków.

Paradoksalnie te, które są przedstawiane w mediach jako najgorsze, czyli popularne sterydy, steroidy anaboliczne androgenne, przy kontrolowanym podawaniu nie są najgroźniejsze, ponieważ są to substancje albo odpowiadające naturalnym znajdującym się w naszym organizmie albo substancje naturalne. Dużo gorsze są substancje zupełnie obce dla naszego organizmu, na które organizm nie wie, jak reagować, np. kokaina lub dopalacze.

Problemem jest też to, że substancje dopingujące stosuje się zazwyczaj w dużo wyższych dawkach niż dawki lecznicze. To jest ogromne niebezpieczeństwo. Z dawką leczniczą organizm sobie poradzi, ale z suprafarmakologiczną, czyli wielokrotnie przekraczającą dawki stosowane w celach medycznych, już nie. To zwiększa nie tylko ryzyko wystąpienia działań niepożądanych, ale też zgonu, bo i takie przypadki się zdarzają.

To dlatego doping jest nielegalny? Niektórzy uważają, że jak sportowcy chcą brać, to proszę bardzo, droga wolna. Niech biją nam kolejne rekordy.

MR: Podstawowym celem przyświecającym zakazowi dopingu w sporcie jest dbanie o zdrowie sportowców, więc to jest najwyższy priorytet. Kolejnym celem jest uczciwość rywalizacji sportowej. Może brzmi to naiwnie i ogólnie, ale ludzie nie lubią oszustów. Chcą czegoś więcej. Chcą mieć do czynienia z czymś, co jest pozytywne, a doping jest czymś negatywnym – wiąże się z oszustwem, z przyjmowaniem różnego rodzaju substancji, które rujnują zdrowie. Chcielibyśmy mieć prawdziwych bohaterów na podiach, a nie takich, którzy osiągnęli to drogą na skróty.

Zawsze jak rozmawiam ze zwolennikami legalizacji dopingu, mam pytanie, czy miałoby to uczynić sport lepszym, bardziej atrakcyjnym. Jeżeli taki sport miałby być mierzalny, trzeba by było określić granice, w jakich ilościach ktoś ma się wspomagać, żeby ta walka była równa. Mówiąc zupełnie obrazkowo: jeden zawodnik mógłby przyjąć wiaderko dopingu, drugi pół wiaderka. Możliwe też, że ten efekt, niezależnie od ilości, byłby podobny. To są granice, których nie da się postawić.

AP: Od 30 lat obserwowałem wiele takich dyskusji. Można też przedstawiać inne argumenty, że jak ktoś chce brać narkotyki, to dlaczego z tym walczyć. Jak ktoś chce się zabić, to niech się zabija. Jak ktoś nie chce płacić podatków, to niech nie płaci. Tylko że nie chciałbym, aby mój syn przed zawodami szkolnymi przyszedł do mnie i zapytał "tato, co wziąć, bo wszyscy biorą". To nie jest sposób, w jaki chcemy tworzyć mistrzów.

A sportowcy? Co o tym sądzą? Gdyby doping był legalny, toby brali, żeby poprawić swoje rezultaty?

MR: Ludzie chcą kontroli antydopingowych i co więcej – sportowcy ich chcą. Mówię tu nie o osobach aktywnych fizycznie albo z kręgu kulturystyki, ale o sportowcach olimpijskich, z których wielu było oszukanych przez nieuczciwych zawodników, chociażby rywalizujących w barwach rosyjskich, gdzie przyjmowanie dopingu miało charakter systemowy. Oni naprawdę czuli się oszukani, okradzeni z tytułu, a przecież gdyby system antydopingowy w Rosji działał normalnie, te medale należałyby do nich.

AP: Pamiętajmy z czego wypłynęła w ogóle walka z dopingiem. Kiedyś dotyczyła ona przede wszystkim ochrony zwierząt wykorzystywanych w sporcie, bo one były bogu ducha winne, a ludzie faszerowali je różnymi środkami. Natomiast o ludzi zaczęto się troszczyć dużo później, dopiero w latach 60. XX wieku, ale też w wyniku licznych zgonów w wielu dyscyplinach sportu. To jest problem społeczny, zdrowia publicznego, to są koszty, leczenie tychże osób i z uzależnień, i z licznych konsekwencji. Wydaje się, że stanowisko środowiska sportowego i medycznego jest dziś jednoznaczne i mocne jak nigdy w historii – nie ma szans na legalizację dopingu.

Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów.

Z Darią Siemion z naTemat.pl rozmawiali:

dr Michał Rynkowski – dyrektor Polskiej Agencji Antydopingowej

W walkę z dopingiem w sporcie zaangażowany od 2009 roku. Wice – przewodniczący Grupy Monitorującej Konwencję Antydopingową Rady Europy oraz członek Zarządu iNADO (Instytut Narodowych Agencji Antydopingowych). Doktor nauk prawnych Wydziału Prawa i Administracji UW. Autor licznych publikacji naukowych z zakresu prawa i dopingu w sporcie, a także uczestnik wielu międzynarodowych projektów poświęconych antydopingowi. Prywatnie pasjonat wszelkiej aktywności fizycznej, w tym żeglarstwa.

dr n. farm. Andrzej Pokrywka – konsultant naukowy Polskiej Agencji Antydopingowej

Adiunkt w Zakładzie Biochemii i Farmakogenomiki Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Przez 20 lat (1994-2015) związany z Instytutem Sportu w Warszawie (w latach 1996-2009 pełnił funkcję zastępcy kierownika Zakładu Badań Antydopingowych, a w latach 2009-2015 dyrektora Instytutu). Redaktor naukowy książki Doping w sporcie, wydanej przez Wydawnictwo Lekarskie PZWL (2020). Autor lub współautor ponad 100 publikacji naukowych, dotyczących głównie problematyki antydopingowej oraz diagnostyki laboratoryjnej wykorzystywanej w monitoringu zdrowia i efektów treningowych sportowców.

Czytaj także: https://natemat.pl/267207,zeglarka-jolanta-ogar-hill-mowi-o-homofobii-w-sporcie