Makabryczne morderstwo w Górze Kalwarii. Śledczy ujawnili nowe informacje
Jak już informowaliśmy w naTemat, do wstrząsających scen doszło w niedzielę ok. godz. 12:30 przy ul. Księdza Zygmunta Sajny w Górze Kalwarii. Lokalne media jako pierwsze podały, że z okna na parterze bloku wyskoczył zakrwawiony mężczyzna. Relacje świadków były przerażające.
Makabryczne sceny w Górze Kalwarii. Nowe informacje z prokuratury
47-latek miał krzyczeć "ratunku", a na ciele miał głębokie cięte rany. Sąsiedzi, z którymi rozmawiał reporter TVN Warszawa, mówili, że mężczyzna miał na sobie krótkie spodenki i koszulkę z krótkim rękawem.
W sprawie zatrzymany został jeszcze w niedzielę 33-letni mężczyzna. Trafił do policyjnej izby zatrzymań.
33-latek z zarzutami ws. wydarzeń w Górze Kalwarii
Jak podaje we wtorek Onet, został on tego dnia przesłuchany w Prokuraturze Rejonowej w Piasecznie. – Czynności z udziałem tego mężczyzny zostały zakończone. Usłyszał dwa zarzuty, w tym jeden związany z zabójstwem – przekazał Onetowi prok. Marcin Przestrzelski z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
33-latek nie chciał zeznawać. Śledczy przekazali portalowi, iż sąd zastosował wobec mężczyzny środek zapobiegawczy w postaci trzymiesięcznego aresztu.
Wcześniej także dziennik "Fakt" rozmawiał z mieszkańcami osiedla, gdzie doszło do tragedii. Gazecie dało się ustalić, co dokładnie działo się przed śmiercią Marka. G. Jak podali sąsiedzi, upiorne krzyki rozległy się chwilę przed godziną 12:00 i dochodziły z mieszkania ofiary. Następnie w oknie mieszkania stanął Marek G., który był cały we krwi i krzyczał: "Ratunku, pomocy! On mnie zabił".
Wstrząsające relacje świadków
– Potem wyskoczył i uderzył całym ciałem o chodnik. Gdy podbiegłam do niego, jeszcze był przytomny. Na ciele miał rany kłute – powiedziała reporterowi portalu sąsiadka, która widziała całe zdarzenie i brała udział w akcji ratunkowej.
Mieszkańcy szybko pojawili się na miejscu tragedii, jeden z nich był strażakiem i rzucił się na pomoc sąsiadowi. – Przybiegł i natychmiast zaczął reanimować mężczyznę, aż do przyjazdu karetki – dodała kobieta.