Janusz Lewandowski #TYLKONATEMAT: Powyborcza mapa Parlamentu Europejskiego rysuje się niepokojąco
Czy Zielony Ład mógł zostać przeforsowany w Komisji Europejskiej bez udziału komisarza ds. rolnictwa, jak sugerują dzisiaj obrońcy Janusza Wojciechowskiego?
Janusz Lewandowski: Zachowała się solidna dokumentacja, z której wynika, że komisarz Wojciechowski nie tylko chwalił Zielony Ład i przedstawiał go jako wielką szansę dla rolnictwa w Polsce, ale nawet przypisywał sobie autorstwo tego programu.
Pisał, że "zielona reforma polityka rolnej powstała w Warszawie i nazywała się najpierw programem rolnym Prawa i Sprawiedliwości". Zaś jego koledzy z dumą donosili, że PiS rządzi rolnictwem w UE. Zatem dzisiejsze wypieranie się związku z tym projektem jest zabawne – także w wykonaniu Mateusza Morawieckiego, który uczestniczył w różnych unijnych szczytach, kiedy Zielony Ład akceptowano.
Obrona komisarza Wojciechowskiego to misja beznadziejna, bo chluby nam nie przyniósł, nieobecny podczas debat rolnych w Parlamencie Europejskim.
W takim razie Ursula von der Leyen i Frans Timmermans popełnili błąd, przyjmując program PiS jako wspólną politykę Unii Europejskiej?
Przecież tak naprawdę to nie jest przepisany program PiS, tylko przez PiS akceptowany. Pomińmy te pokrętne "za, a nawet przeciw". Jeśli natomiast mówimy o błędach Komisji Europejskiej…
Proklamując Zielony Ład w 2019 roku szefostwo KE nie do końca zdawało sobie sprawę, że zmienia się klimat – nie tylko globalne ocieplenie, ale klimat polityczny w Europie. W Komisji nie wzięto wówczas pod uwagę, że zbyt ambitne, kosztowne programy pobudzą populizm antyeuropejski, co dla ich realizacja okaże się przeciwskuteczne.
Pamiętajmy jednak, że Zielony Ład był projektowany przed wybuchem pandemii COVID-19 i wojną w Ukrainie. Dziś żyjemy w zupełnie innym świecie. Na całe szczęście widać, że w KE jest świadomość ryzyka politycznego, co w praktyce selektywne rozwodnienie tego projektu w przededniu wyborów europejskich.
Tak wielki projekt da się całkowicie zatrzymać? Tego przecież żądają protestujący.
To akurat byłby dla nas krok samobójczy z punktu widzenia planety! Oczywiście, można dyskutować nad tym, dlaczego UE chce być czempionem globalnym, chociaż odpowiada tylko za 9 proc. emisji gazów cieplarnianych, ale cele neutralności klimatycznej do 2050 roku są nieodwołalne. To jest wyraz odpowiedzialności nie tylko za europejskie rolnictwo, ale za los przyszłych pokoleń na wsi i w mieście.
Cele więc pozostają, pytanie o kalendarz i środki… Cel redukcyjny ustalony na 2030 rok w postaci redukcji CO2 o 55 proc. dla państw takich jak Polska jest niezwykle trudny do zrealizowania. Zapłacimy za błędy i zaniechania poprzednich rządów, zwłaszcza PiS. Z "dobrej zmiany" nasz kraj wychodzi z energetyką w 65 proc. opartą na węglu i jako jedyny w Europie, który budował nowe bloki węglowe i otwierał nowe kopalnie, bo miał "patriotyczny stosunek do węgla".
Nie ma więc co ukrywać, że "oprzyrządowanie" Zielonego Ładu, czyli te rozmaite legislacje typu Fit for 55 w Polsce będą bardziej kosztowne gospodarczo, społecznie i politycznie, niż w innych państwach wspólnoty europejskiej.
Czyli tzw. brukselskie elity naprawdę są ślepe na sprawy prostych ludzi?
Brukselska biurokracja ma swoje życie, ale ostateczne decyzje są w rękach przywódców państw, którzy wzięli się z demokratycznych wyborów, podobnie jak Parlament Europejski bezpośrednio wybierany w 26 krajach.
Ja podzielam długofalowy cel neutralności klimatycznej, dostrzegam polskie trudności z realizacją redukcji emisji CO2 o 55 proc. w roku 2030, ale najnowsza propozycja Komisji Europejskiej – według której już w 2040 r. powinno się o 90 proc. zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych w porównaniu z 1990 r. – napotka nasz sprzeciw.
Uważamy, że to jest nierealne i zbyt kosztowne politycznie w czasach ofensywy antyeuropejskiego populizmu. Pobudzi nastroje antyunijne.
To samo dotyczy niestety przegłosowanych w PE, pomimo naszego sprzeciwu, zmian traktatowych, czyli odejścia od zasady jednomyślności. W wielu wrażliwych kwestiach obronnych i zagranicznych naprawdę nie tędy droga!
Co zatem premier Tusk może dziś obiecać strajkującym rolnikom, co da się w tej Unii załatwić?
Bunt rolny rozlał się na całą Europę, ale ma nieco inne przyczyny na Zachodzie i Wschodzie. Zachodni hodowcy i producenci przede wszystkim odczuwają skutki utraty konkurencyjności europejskiego rolnictwa ze względu na kosztowne regulacje Zielonego Ładu oraz zawarte lub negocjowane bilateralne układy handlowe. Na przykład z MERCOSUR, czyli z Amerykę Południową, co oznacza otwarcie na rolnicze potęgi eksportowe, Brazylię i Argentynę.
Natomiast u nas kluczowe jest zupełnie inne wyzwanie – otwarcie się na Ukrainę dominuje, jako motyw buntu rolnego. Ci, którzy na jednym wdechu do postulatów dodają "znieść cały Zielony Ład", mam wrażenie, że nie wiedzą, o czym dokładnie mówią.
Może to projekt niedoskonały, choćby odłogowanie, niezrozumiałe tzw. ekoschematy, podrożenie hodowli zwierząt, ale akurat dla polskich rolników jest tam sporo zapisów, które mogą okazać się korzystne. Mowa tu na przykład o szansie na dołączenie do tego pospolitego ruszenia fotowoltaicznego, biomasa etc., czyli udział w odnawialnych źródłach energii.
A jak premier Tusk może dziś odpowiedzieć na rolnicze frustracje? Po pierwsze przypominając, iż to on już w 2022 roku ostrzegał na arenie zarówno krajowej, jak i unijnej, że otwarcie się na produkty takiego giganta rolnego, jakim jest Ukraina, może zdestabilizować polski rynek. Te ostrzeżenia niestety zostały zlekceważone.
Polska pod rządami PiS nie poradziła się sobie z inicjatywą budowy korytarzy solidarnościowych, które miały wyprowadzić zboże ukraińskie tam, gdzie ludzie głodują, czyli na Bliski Wschód oraz do Afryki Północnej. A przykład Rumunii pokazuje, że można było sobie z tym poradzić. Rumuni zmodernizowali szybko port w Konstancy i teraz nie dość, że ich rolnicy nie mają takich problemów jak nasi, to jeszcze całe państwo czerpie korzyści z pomocy Ukrainie.
Tymczasem u nas ukraińskie zboże trafiło do magazynów, co było pierwszy krokiem do wkurzenia rolników. Pozostaje nam gaszenie pożarów i pójście za tym przykładem rumuńskim. Trzeba uzyskać pewność, że działają odpowiednie licencje handlowe i jeśli ktoś chce eksportować z Ukrainy na rynek europejski, to musi pozyskać zgodę strony polskiej. Niestety negocjacje w tych kwestiach na razie ugrzęzły w ministerstwach.
Na ile te wszystkie frustrujące reformy odbijają się na wyniku czerwcowych wyborów do Parlamentu Europejskiego?
Populizm żyje ze społecznych lęków, a tych nie brakuje w dzisiejszej Europie, co zaważy na europejskich wyborach. Powyborcza mapa Parlamentu Europejskiego rysuje się niepokojąco.
Do takich zmian doszłoby jednak i bez obecnej zawieruchy rolnej – winne są też lęki wojenne, te związane z migracją, czy próbami odejścia od zasady jednomyślności w Radzie Europejskiej. W ostatnich latach to wszystko złożyło się na antyunijne nastroje.
W wielu państwach członkowskich UE czerwcowe wybory do PE mogą wygrać formacje eurosceptyczne. Mowa tu o Austrii, Belgi, Czechach, Francji, Węgrzech, Włoszech, Słowacji i Holandii.
W Europejskiej Partii Ludowej liczycie na utrzymanie swojego obecnego statusu, czy pogodziliście się już ze stratami?
Akurat my w frakcji EPL zakładamy, że utrzymamy stan posiadania, jako największa frakcja europarlamentu, licząc na 170 mandatów. Gorzej z naszymi partnerami, socjaldemokracją i liberałami, z którymi dotąd rozdawaliśmy karty.
Stracą, co zapowiada kruchą większość tzw. mainstreamu, który przez lata stabilizował sytuację w Unii. Liczymy na 54 proc. mandatów, gdy obecnie mamy 60 proc.
W Brukseli biorą pod uwagę scenariusz, w którym eurosceptycy zepchną proeuropejskie formacje do opozycji?
Wolałbym, żeby tak się losy europarlamentu nie potoczyły. Zwłaszcza w czasach niespokojnych, gdy my mamy więcej powodów, żeby być razem, więcej powodów, żeby upatrywać bezpieczeństwa w sile 27 krajów, a nie zmagać się ze wszystkim w pojedynkę.
Sądzę, iż jednak większość europejskich wyborców ma tego świadomość i zagłosują tak, że tym trzonem w PE pozostaną siły opowiadające się za integracją.
A co jeśli będzie inaczej? Europsceptykom uda się wtedy "rozsadzić UE od środka" w ciągu jednej kadencji, czy fundamenty Wspólnoty są trochę silniejsze?
Są silniejsze niż się zdaje, szczególnie teraz, gdy Anglia doświadcza skutków brexitu. Zwolennicy wyprowadzenia swoich krajów z UE, dziś opowiadają się raczej za jej "naprawianiem" od wewnątrz. To oczywiście hasło, pod którym kryje się plan osłabienia integracji, ku uciesze Putina.
Jak dotąd, UE wytrzymywała rozmaite kryzysy, hartowała się nawet w kryzysach niezawinionych. Przecież wielki kryzys finansowy dopadł nas, nadciągając z Ameryki. Kryzys migracyjny to pokłosie wojen na Bliskim Wschodzie i głodu w Afryce. COVID-19 jest natomiast eksportem chińskim, a wojna w Ukrainie wybuchła z winy Putina.
Z wszystkich tych kryzysów wyszliśmy obronną ręką. Powiódł się nawet ostatni, najtrudniejszy test solidarności europejskiej, gdy przyjęliśmy już trzynaście pakietów sankcji wobec Rosji. Dla wielu państw członkowskich było one równie bolesne, jak dla Rosji – choćby poprzez zerwanie korzystnej cenowo więzi surowcowej z rosyjskimi dostawcami.
W obliczu putinowskiej Rosji wyciągamy wnioski z wcześniej popełnionych błędów. Imperialna Rosja, ale także niepewność co do gwarancji bezpieczeństwa USA skłania do tworzenia militarnego wymiaru europejskiej integracji.
Patrząc na rywali z tych wszystkich formacji "konserwatywnych", "reformatorskich" czy "tożsamościowych", dostrzega pan patriotów zatroskanych o swoje ojczyzny, czy raczej twarz Władimira Putina?
Bez wątpienia, zbyt wiele jest prorosyjskości z tych ugrupowaniach. Na przykład w niemieckiej AfD, obecnie drugiej w niemieckich sondażach. Na przekór instynktom samozachowawczym i lekcji historii!
Na obszarze dawnej NRD to są groźne skutki pedagogiki zbrodniczych reżimów – najpierw nazizmu, później komunizmu, które zabiły w ludziach instynkt demokratyczny. Widzimy to jednak nie tylko w Niemczech, ale i w orbanowskich Węgrzech, w Austrii, a nawet w Holandii i Francji, gdzie ugrupowania skrajne idą do władzy.
Zatem naprawdę źle się ta mapa europejska rysuje. Nawet jeśli potwierdzi się, że ten nasz tzw. europejski mainstream utrzyma ponad 50 proc. głosów, to na pewno będziemy się zmagali z rozmaitymi wyzwaniami.
Mówi pan "będziemy", czy rozumiem, że decyzja o starcie w kolejnych wyborach do PE zapadła?
W moim przypadku? Na razie wolałbym się uchylić od tego pytania… Na dziś mogę wszystkich zapewnić, że niezależnie od tego miejsca, w którym się znajdę, będę konsekwentnie sprzyjał europejskiej integracji. Mamy naprawdę więcej powodów niż mniej, aby przyszłość Europy budować na wspólnym fundamencie.
Na Zachodzie wiedzą, jak wysoka jest w tym roku stawka i kampania przed wyborami europejskimi trwa już w najlepsze. W Polsce kandydatów do PE poznamy dopiero, gdy skończy się bój o samorządy?
Wiemy, jak wysoka jest stawka wyborów do PE, ale w tej chwili całą uwagę opinii publicznej przykuwają wybory samorządowe. Do czasu ich rozstrzygnięcia w kwestii europarlamentu pozostają więc tylko spekulacje.
Mogę tylko zapewnić, że zarówno wybory samorządowe, jak i europejskie w Polsce będą źródłem dobrych wiadomości dla zwolenników wspólnej, demokratycznej Europy!
Czytaj także: https://natemat.pl/541742,tomasz-siemoniak-koordynator-sluzb-specjalnych-o-rosji-i-audycie-wywiad