Lewicka: Kaczyński odchodzi? Ta zapowiedź uruchamia mechanizm "kulawej kaczki"

Karolina Lewicka
26 lutego 2024, 10:09 • 1 minuta czytania
Delfini zostali wystrychnięci na dudka. Pretendenci do schedy po Kaczyńskim muszą obejść się smakiem, bo prezes, zapowiadając swe odejście, wcale nigdzie odchodzić nie zamierzał. Za dobrą monetę tę jego deklarację, wolę usunięcia się w cień, przejścia na polityczną emeryturę, mogli wziąć tylko pierwsi naiwni – jak się okazuje, był wśród nich i sam Mateusz Morawiecki, deklarujący miesiąc temu, że "chciałby wystartować w tym zaszczytnym wyścigu".
Jarosław Kaczyński Fot. Jacek Dominski/REPORTER

Jeśli był już w blokach startowych, może schodzić z bieżni – prezes PiS, który w 2020 roku zapowiadał, że na partyjnym kongresie w 2025 roku na pewno ustąpi z funkcji, bo "w tej sprawie ważny jest umiar", a może nawet jego rozbrat z partią i polityką nastąpi wcześniej, bo "w partii jest dużo młodych, energicznych ludzi, którzy mogliby mnie doskonale zastąpić", właśnie się z tych słów spektakularnie wycofał.


Nie myślmy sobie, że prezes pozostanie prezesem dla zwykłego bycia prezesem, skąd! Kaczyński nie zejdzie z kapitańskiego mostka, bo czasy są trudne, wojenne, a on "nie jest dezerterem". To nie prezes chce pozostać prezesem, tylko taka jest konieczność dziejowa i wyłącznie dlatego Kaczyński się nie uchyla przed dalszym prezesowaniem, dźwigać będzie heroicznie ten partyjny krzyż – dla dobra Polski, rzecz jasna. Wszyscyśmy winni mu dozgonną wdzięczność, że się aż tak zechciał poświęcić. Ale żarty na bok. 

PiS to partia wodzowska. Partia jednego człowieka. Ten człowiek nazywa się Kaczyński i partię traktuje jak swoją prywatną własność.

Tak było za czasów Porozumienia Centrum, tak było też od początku PiS, nawet jeśli prezesem formacji był początkowo Lech Kaczyński, to i tak pełnię władzy nad nią dzierżył Jarosław, a po śmierci brata nigdy się już z nikim tym ugrupowaniem nie podzielił. Wręcz przeciwnie, obrana przez Kaczyńskiego metoda zarządzania formacją, poprzez napuszczanie na siebie wrogich sobie frakcji, miała zapobiec temu, by w siłę urósł jakiś jeden człowiek i jego zaplecze.

Kaczyński nie może stać się zapomnianym

Także szybka eliminacja krytyków, jak choćby błyskawiczne wyrzucenie Zbigniewa Ziobry, kontestującego – po przegranej przez PiS elekcji w 2011 roku – przywództwo Kaczyńskiego, była czytelnym sygnałem dla wszystkich, którzy chcieliby podnieść na prezesa rękę, że tak robić nie wolno i nie należy, a skutki tegoż będą opłakane dla zamachowca. W ten sposób ukształtowanej formacji nie oddaje się w inne ręce, też dlatego, że do nikogo Kaczyński nie ma zaufania. Zawsze kupował ludzi oraz ich lojalność.

Nie może liczyć na ich dozgonną i bezinteresowną wdzięczność. Ani na to, że formalnie oddając partię, zachowa w niej pakiet kontrolny, wpływy, pozycję szarej eminencji. Nie, może się okazać, że Kaczyński, który odszedł, od razu staje się Kaczyńskim zapomnianym, na którego nikt się już nie orientuje, o którego względy nikt już nie zabiega. Taką zmianę statusu trudno znieść.

Rzecz druga. Ten status prezesa już się zmienił, czego on ewidentnie nie zniósł zbyt dobrze. Bo zapowiedź odejścia uruchamia mechanizm "kulawej kaczki" – otoczenie dyskretnie porzuca lidera, którego przywództwo jest w fazie schyłkowej i wciąż jeszcze nieostentacyjnie, ale jednak zaczyna rozglądać się za nowym patronem.

Kaczyński zrozumiał, że za chwilę będą się z nim liczyć tylko ci, którzy chcą zająć jego miejsce, a potem, kiedy nowy szef ugrupowania okrzepnie, to i względów wobec byłego prezesa może być mniej, jeśli w ogóle. Zapowiedź, że będzie się "ubiegał" o kolejną kadencję jest próbą odwrócenia tej tendencji. Kaczyński komunikuje, że trwa i będzie trwać, i że nadal jest tym, który pociąga za wszystkie sznurki. Ja, pan i władca PiS, nikt inny.

Po trzecie, politycy tacy jak Kaczyński, czyli mający autorytarną osobowość i takowe zapędy, raczej nie odchodzą dobrowolnie, nigdy nie dostrzegają, że ich czas przeminął, nigdy nie są gotowi, by się posunąć, by oddać ster. Albo trwają na stanowisku aż po kres sił, albo są siłą z niego zrzucani, zwykle w ramach wewnętrznych rozgrywek.

Dla Kaczyńskiego PiS jest wszystkim

Na razie na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby się na to nie tylko poważyć, ale też dysponować odpowiednim potencjałem. Ewentualni spadkobiercy mogliby przejąć partię tylko z rąk i z błogosławieństwem prezesa, inna sprawa, czy tak obdarowani byliby w stanie utrzymać wokół siebie cały aktyw i elektorat. Bo tak generalnie to władzy się nie dostaje, władzę się zdobywa.  

I po czwarte: dla prezesa partia jest wszystkim. Jest też władzą w skali mikro. A skoro utracił władzę w skali makro, tę nad Polską, to musi mieć jakiś erzac i to jest właśnie PiS. Tu może wciąż przesądzać o ludzkich losach, zarządzać, decydować, komu jakie miejsce na wyborczej liście, trzymać pieczę nad partyjnymi milionami z budżetu państwa, przyjmować pochlebców przy Nowogrodzkiej.

To mały pałac, w porównaniu z olbrzymim pałacem władzy, jaki był w jego rękach do grudnia ubiegłego roku, ale nadal pałac. Dlatego Kaczyński, dopóki zdrowie mu pozwoli, pozostanie prezesem PiS. Bo nie potrafi nim nie być.