Nawet 20 tys. więźniów ma wyjść na wolność. Będzie niebezpiecznie? Eksperci mówią jednym głosem

Dorota Kuźnik
18 marca 2024, 19:19 • 1 minuta czytania
Nawet 20 tys. więźniów może wyjść na wolność – wynika z zapowiedzi Ministerstwa Sprawiedliwości. Zmiana ma poprawić niewydolny system, ale wzbudza sporo kontrowersji i obaw. Czy słusznie? Czy jako społeczeństwo mamy się czego obawiać? Zapytaliśmy ekspertów – wieloletnią wicedyrektor jednego z największych więzień w Europie płk Danutę Augustyniak i socjologa oraz specjalistę ds. więziennictwa z Uniwersytetu Wrocławskiego dr. Roberta Freia.
Do 20 tys. więźniów ma wyjść na wolność. Eksperci mówią, czy to dobrze Fot. Jacek Dominski / REPORTER

– Rzeczywiście więzienia są przeludnione. Powodem jest przede wszystkim surowość prawa i polityka poprzedniego rządu, zgodnie z którą za wszystkie przestępstwa należy karać więzieniem. Nad zmianą tych przepisów będzie pracowała powołana w ostatnich dniach komisja kodyfikacyjna prawa karnego – powiedziała wiceministra Maria Ejchart w rozmowie z "Rzeczpospolitą".


W czasie rozmowy padło też kluczowe zdanie, że "celem na tę kadencję" jest redukcja liczby osadzonych o 20 tys. osób. – Pierwsze uzasadnione zwolnienia już nastąpiły – oznajmiła zastępczyni Adama Bodnara.

Słowa te wywołały sporo zamieszania w polskim społeczeństwie, w którym informacje o wypuszczaniu ludzi zza krat wywołuje tylko negatywne reakcje. Tego nie kryją zresztą eksperci, którzy jednak uspokajają i pomyśle mówią jednoznacznie... pozytywnie.

20 tys. więźniów ma wyjść na wolność. Czy w Polsce będzie przez to niebezpieczniej?

Jak tłumaczy w rozmowie z naTemat.pl wieloletnia wicedyrektorka aresztu śledczego na warszawskiej Białołęce płk Danuta Augustyniak, z pewnością nie ma sensu się bać pomysłu resortu sprawiedliwości.

– Bardzo wielu osadzonych każdego dnia przebywa na przepustkach i naprawdę nie trzeba się ich bać, bo oni są w znacznym stopniu zresocjalizowani. Co prawda społeczeństwo ma takie przeświadczenie, że obawia się więźniów, ale nie zdajemy sobie sprawy z tego, ilu osadzonych funkcjonuje wokół nas. Często mówię studentom, że nawet nie wiemy, u kogo kupujemy chleb – tłumaczy w rozmowie z naTemat.

I faktycznie, z najnowszych statystyk wynika, że pracuje ok. 40,5 tys. osób osadzonych, czyli średnio połowa.

– Kiedy nadzorowałam oddział zewnętrzny na warszawskim Bemowie, codziennie do pracy wychodziło 250 osadzonych. Pracowali na ulicach, ale też w jednostkach samorządowych czy nawet domach opieki. Jeździli często sami i byli bardzo cenieni jako pracownicy. Zwykle nikt nie wiedział, że to więźniowie – mówi płk Augustyniak.

Także dr Robert Frei z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, który specjalizuje się w sferze więziennictwa, mówi naTemat wprost: "To pozytywna zmiana". Co więcej, jego zdaniem dzięki niej w Polsce będzie... bezpieczniej. Czemu? Bo osadzonych jest za dużo.

Polska krajem pełnym więźniów

– Przede wszystkim jeśli popatrzymy na populację więźniów w Polsce, to ona jest zbyt wielka. Na tle całej Unii Europejskiej jesteśmy krajem, gdzie współczynnik uwięziennienia, czyli inaczej prizonizacji jest jednym z najwyższych. Przyjmuje się, że norma to ok. 130 osadzonych na 100 tys. osób, tymczasem w Polsce to prawie 200 – mówi w naTemat dr Robert Frei.

Nie chcę powiedzieć, że mamy restrykcyjny system, ale jest on z pewnością źle zorganizowany. Polska infrastruktura jest przestarzała, a jednemu więźniowi przysługuje ok. 3 metrów kwadratowych przestrzeni. Biorąc pod uwagę, że skazanych mamy blisko 70 tys. osób (do tego dochodzi 8-9 tys. tymczasowo aresztowanych, które nie podlegałyby zapowiadanym zmianom - red.), powierzchnia ta zwiększyłaby się do ok. 4 m2. dr Robert FreiSocjolog, Uniwersytet Wrocławski

Paradoksalnie, jak tłumaczy ekspert, ten "komfort" przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa dla zwykłych obywateli. Jak to możliwe?

– Mniejsza liczba skazanych spowoduje wzrost efektywności programów resocjalizacyjnych. Obrazowo mówiąc – jeśli wychowawca ma 40 więźniów, a liczba ta zmniejszy mu się do 25, to będzie mógł więcej czasu poświęcić tym, którzy faktycznie potrzebują tej resocjalizacji – tłumaczy w naTemat.

Jak dodaje, zmiana nie ma szans pogorszyć też poziomu bezpieczeństwa jeszcze z jednego powodu.

– Mowa nie tylko o zwolnieniu warunkowym, ale też o zamianie kary na dozór elektroniczny. W przypadku wyroków poniżej trzech lat, ostatnie sześć miesięcy osadzeni i tak mogą odbywać właśnie w takim systemie. Badania pokazują, że dzięki temu gładziej wchodzą w społeczeństwo – wyjaśnia.

Społeczeństwo największą przeszkodą w resocjalizacji

Dr Robert Frei zwraca uwagę, że Polacy często mylą to, co dla przestępców faktycznie jest karą, stąd tak chętnie "pchamy ich" do więzień. To w większości przypadków wcale nie jest jednak najlepszą decyzją, a działania władz prowadzone w ten sposób są jedynie populistyczne. Przynajmniej patrząc na statystyki i to, co przynosi faktyczną resocjalizację.

– Ludzie wyobrażają sobie, że przestępcy są izolowani, żeby społeczeństwo było bezpieczniejsze. Tymczasem taka sytuacji dotyczy ok. 10 proc. osadzonych, którzy faktycznie muszą być trzymani w zamknięciu dla bezpieczeństwa otoczenia – komentuje.

Socjolog dodaje, że podstawową funkcją zamykania w więzieniach jest to, żeby zwiększyć karanym "dolegliwość życia".

– To się odnosi do większości osób. Tylko że dolegliwość kary największa jest w pierwszym okresie izolacji, a izolacja zwykle i tak jest czasowa, i kiedyś się kończy. Naprawdę można inaczej karać ludzi, niż pozbawiając ich wolności – tłumaczy specjalista.

Ta polityka, która dotąd jest realizowana w Polsce, nie jest pragmatyczna. Jest punitywna, nastawiona na dostarczanie satysfakcji publiczności, ale to nie wpływa ani na zmniejszenie recydywy, ani zmniejszenie przestępczości. Do tego jest po prostu droga. dr Robert FreiSocjolog, Uniwersytet Wrocławski

Z danych przedstawionych przez socjologa wynika, że w Polsce odsetek osób, które karane są grzywną to ok. 30-35 proc. W przypadku Holandii nawet 90 proc.

Z kolei płk Danuta Augustyniak zwraca uwagę na inną rzecz. Jak tłumaczy, sama jest "bardzo otwarta na osadzonych". – Uważam, że jeśli społeczeństwo ich nie dopuści do siebie i nie da im szansy, to wrócą do świata przestępczego – stwierdza.

Ciągle są zarzuty o to, czy resocjalizacja jest i czy jest skuteczna. Tę mierzy się poprzez powroty do więzień. Natomiast ważne pytanie, które często zadaję studentom, należy adresować do nas - czy my więźniów i byłych więźniów wpuszczamy do społeczeństwa? Czy my nie jesteśmy winni ewentualnemu braku efektu resocjalizacji? Bo jeśli pracodawca nie chce zatrudnić byłego osadzonego, albo rodzic mówi do dziecka, że ma się nie kolegować z kimś, bo "jego tato siedział", to czy nie ponosimy częściowej winy? Bo to od nas zależy, czy takie osoby znajdą wsparcie w nas, czy wrócą do środowiska przestępczego. płk Danuta AugustyniakEmerytowana z-ca dyrektora więzienia Warszawa-Białołęka

– Oczywiście wszystko zależy od tego, kto wyjdzie, ale z pewnością nie będzie tak, że to będą osoby, które dopiero co zostały osadzone, czy niebezpieczni przestępcy. Przymiarki są takie, żeby wypuścić te osoby, które nabyły prawo do warunkowego przedterminowego zwolnienia i osadzonych, którzy mogliby odbywać wyroki w ramach dozoru elektronicznego – tłumaczy zapowiedzi.

W odpowiedzi na pytanie, czy społeczeństwo mimo to może mieć jakieś obawy co do swojego bezpieczeństwa, mówi wprost: – Ja się nie boję. Uważam, że w więzieniu jest wiele osób, które już dawno mogłyby być na wolności.