Widziałam nowy sezon "Bridgertonów". Miało być romantycznie i sexy, a wyszło...
Tekst zawiera drobne spoilery dotyczące pierwszej części trzeciego sezonu serialu "Bridgertonowie".
Mam wrażenie, że "Bridgertonom" długo uchodziła na sucho gra konwencją Jane Austen, którą twórcy od samego początku postrzegają przede wszystkim jako zlepek pięknych kreacji rodem z epoki georgiańskiej i regencji, ploteczek przyprawionych nutką elokwencji oraz czarujących książąt z bajki.
Owszem świat ukazany zarówno w książkach Julii Quinn, jak i w serialu Shondy Rhimes to pewien apolityczny twór, w którym konflikty zbrojne i imperialne zapędy są ograniczone do minimum. W skrócie: pseudo-austenowska utopia, która kręci się wokół rynku matrymonialnego i tego, kto z kim się prześpi.
Proza Jane Austen być może nie była feministyczna we współczesnym tego słowa znaczeniu, natomiast jasno sugerowała potrzebę równouprawnienia. "Bridgertonowie" mogą tylko pomarzyć o tym, by widz potraktował ich jako progresywnych. W ich włościach wszystko prędzej czy później (niezależnie od tego, jak górnolotne i emancypacyjne byłyby działania bohaterek) sprowadza się do jednego - znalezienia sobie chłopa i rodzenia dzieci.
Oczywiście należy podkreślić, że piszę tę recenzję z perspektywy osoby, która uwielbia romanse pokroju "Wichrowych wzgórz" i "Dziwnych losów Jane Eyre".
"Bridgertonowie 3", czyli: "mamy Jane Austen w domu" [RECENZJA]
Drogi czytelniku! Po odcinkach poświęconych gwałtownemu Anthony'emu Bridgertonowi i zgrywającej niedostępną Kate Sharmie, które da się wrzucić do szufladki z podpisem "od wrogów do kochanków" (enemies to lovers), przyszła pora na naiwną, acz równie pogmatwaną historię o przyjaciołach z dzieciństwa.
W poprzedniej odsłonie Penelope Featherington została niemal zdemaskowana jako lady Whistledown, co ostatecznie doprowadziło do rozłamu w jej przyjaźni z Eloise Bridgerton. Na dokładkę protagonistka podsłuchała rozmowę swojej sympatii, Colina Bridgertona, która złamała jej serce.
Penelope wraca na parkiet silniejsza i ma za sobą metamorfozę jak w komediach dla licealistów z lat 90. Wygląd to jednak za mało, gdyż bohaterka posiada zerowe umiejętności we flircie. Colin chce naprawić relację z przyjaciółką, więc oferuje jej przyspieszony kurs z serii "jak zdobyć męża". A cóż to za maślane spojrzenia? Czyżby sam się w niej zakochał?
Trzeci sezon "Bridgertonów" z pewnością znajdzie się na szczycie rankingu najchętniej oglądanych seriali Netfliksa, co nie oznacza z automatu, że jest... dobry. Pełni rolę telewizyjnego odpowiednika czytadła, czyli pochłania się go za jednym razem, nie nurtuje i można czerpać z niego grzeszną przyjemność (ang. guilty pleasure).
"Bridgertonowie" są problematyczni podobnie jak "Plotkara" z 2007 roku, tyle że pod płaszczykiem kampu przemycanie stereotypów i toksycznych wzorców bywa skuteczniejsze. Serial jest co prawda przeznaczony dla widzów powyżej 16. roku życia, zatem (w idealnym świecie) odróżnienie tego, co dobre, a co złe nie powinno być dla nikogo kłopotem. Nie łudźmy się jednak, że hit Netflixa należy do tych nieskazitelnych.
Kostiumowa plotkara z happy endem?
Penelope grana przez irlandzką aktorkę Nicolę Coughlan ("Derry Girls") to jedna z niewielu dobrze poprowadzonych postaci w morzu sztywnej gry aktorskiej. Nie jest papierową protagonistką, ma tyle samo wad, co zalet. Wątpliwe zdają się jej sposoby radzenia sobie z negatywnymi emocjami. Umówmy się, anonimowe gazetki, w których obsmarowuje innych arystokratów, nie różnią się zbyt wiele od hejterskich postów w mediach społecznościowych. Na szczęście wszystko zmierza w kierunku nauczki.
Colin (w tej roli Luke Newton z "The Lodge") zostaje daleko w tyle za Simonem Bassetem z pierwszego sezonu (Regé-Jeanem Pagem) i Anthonym Bridgertonem z drugiego (Jonathanem Baileyem). Scenariusz usilnie stara się wmówić widzom, że bohater wydoroślał, gdy na poziomie emocjonalnym wciąż zachowuje się jak nastolatek.
Chemia głównej pary sprowadza się do wręcz przerysowanych czułych spojrzeń, dłużących się westchnień i dialogów stworzonych (chyba) z myślą o viralu na TikToku. Z "Królową Charlottą: Opowieścią ze świata Bridgertonów" nawet nie konkuruje. Wątki poboczne, których w tym sezonie jest naprawdę dużo, pochłaniają Penelope i Colina, co też nie gra na ich korzyć.
Z reszty obsady miło ogląda się trio dorosłych arystokratek, czyli monarchinię (Goldę Rosheuvel z "Diuny"), lady Agathę Dunbary (Adjoę Andoh z "Wiedźmina") oraz lady Violet Bridgerton (Ruth Gemmell z "Miłości kibica"). I to by było na tyle.
Pierwsza połowa trzeciej odsłony "Bridgertonów" scenograficznie i muzycznie też "nie dowozi". W jednym odcinku słyszymy m.in. instrumentalny cover "Happier Than Ever" Billie Eilish niepasujący zupełnie do wymowy sceny (w przeciwieństwie do sekwencji z krindżowym Pitbullem i "Give Me Everything"). Przynajmniej kostiumy olśniewają i trzymają poziom wcześniejszych sezonów.
Nowi "Bridgertonowie" to bajka bez polotu - z dziurami fabularnymi, zbędną ekspozycją i przeciętną chemią (czas ekranowy Penelope i Colina to skandal). Ostatnie minuty serialu trzymają w napięciu, aczkolwiek robią to tanimi chwytami. Czy działają? Z rezygnacją przyznam, że tak...