Złoty i nieskromny. Gdyby dom jakiegoś arcybiskupa był samochodem, to wyglądałby właśnie tak
Jeśli jeszcze się nie zorientowaliście, słowo, na które warto zwrócić uwagę w przypadku nazwy tego auta to “Mulliner”. Sam Bentley jest już przecież autem klasy ultra premium, więc nie ma ich wiele, a wszędzie gdzie się pojawi, przykuwa wzrok. W zeszłym roku zajął 39. miejsce na liście najczęściej rejestrowanych samochodów w Polsce z wynikiem 68 egzemplarzy.
Natomiast “Mulliner” w nazwie sprawia, że taki Bentley jest jeszcze… rzadszy. Mulliner to specjalny dział Bentleya, który zajmuje się realizacją wyjątkowych zleceń osobistych. Wiadomo, jak ktoś kupuje Bentleya, to nie po to, by był “zwykły”. W ramach swojej działalności za nazwą “Mulliner” kryją się samochody produkowane seryjnie, limitowane edycje, prototypy oraz funkcje i wykończenia dostępne tylko na zamówienie.
Co ciekawe, pojawiają się także limitowane regionalne kolekcje, które są tworzone z lokalnymi oddziałami Bentleya i mają uwzględniać “motywy kulturowe dla różnych regionów świata”.
Robiąc sobie “swojego” Mullinera można spersonalizować dowolnie całą masę dodatków, kolorów, detali i “wodotrysków”. Poza (nie)standardowymi opcjami warto zwrócić uwagę, że można sygnować auto swoim nazwiskiem lub logotypem na niektórych elementach wnętrza. Sporo z tych opcji nie jest dostępnych w konfiguratorze, a jedynie podczas osobistej rozmowy przy zakupie i konfiguracji auta.
Jazda i obcowanie z tego typu autem to coś więcej niż “przejażdżka”. To swojego rodzaju doświadczenie, bo Bentleya cabrio się po prostu doświadcza. Jest ogromny. Trochę jak luksusowy jacht, zwłaszcza gdy opuści się dach. Tak, tak, jakby tego było mało nie dość, że jest to Bentley, nie dość, że w wersji Mulliner, nie dość, że pod maską ma silnik W12, to do tego jeszcze cabrio. Czy może być bardziej “grubaśnie”? Trudno to sobie wyobrazić. I taki samochód mieliśmy okazją w ramach testu prasowego przetestować na zaproszenie europejskiego przedstawicielstwa Bentleya.
Mimo że tylko rzut oka wystarczy, by zrobić wrażenie, to samo auto jest wizualnie zachowawcze i konsekwentnie utrzymuje vibe sprzed lat. Zwraca uwagę swoją dostojnością i detalami. Element, który zdecydowanie robi największe “wow” to majestatyczny przód auta i grill oraz reflektory. Jest prze-o-gro-mny (w przeciwieństwie do symbolicznego bagażnika).
Zwróćcie jednak uwagę na “wyrzeźbione” wnętrze reflektorów. To małe, kryształowe dzieło sztuki, które można zobaczyć dopiero z bliska, ale gdy już się na to zwróci uwagę, nie może nie zachwycić.
Wewnątrz z kolei najbardziej zaskoczyło mnie to, że na tylną kanapę… zmieścił się sporej wielkości fotelik dziecięcy z bazą. Oznacza to, że miejsce jest tam nie tylko symboliczne.
Ale już tak na poważnie. Wnętrze to właśnie wspomniana na początku chata arcybiskupa. Dużo świecidełek i klimatu “bling-bling” w dość tradycyjnym (i kiczowatym) wydaniu. Do tego pikowane elementy z grubymi przeszyciami. Tego wszystkiego jest po prostu za dużo. Wiadomo, że o gustach się nie dyskutuje, ale jeśli miałbym kiedykolwiek okazję konfigurować takiego Mullinera to… skonfigurowałbym go zupełnie inaczej.
I o ile oka może nie cieszy, to inne części ciała już tak już tak. Obrzydliwie wygodne fotele z funkcją masażu. Mięsista, miła w dotyku i nieprzeładowana kierownica. Obłędnie dobre audio, które sprawia, że wewnątrz tego Bentleya (czy to z dachem czy bez) można poczuć się jak w odizolowanym statku mknącym przez kolejne kilometry.
To naprawdę świetne uczucie, które potrafi przypomnieć, czym jest radość z jazdy. Można je jeszcze bardziej kalibrować poprzez wybór trybu auta: Comfort, Sport, Bentley, Custom.
Jednak największe zaskoczenie czekało mnie gdzieś indziej. Bo o ile mogłem się spodziewać wyjątkowego wyglądu czy absurdalnego komfortu, to na pewno nie spodziewałem się tego, jak to auto będzie brzmieć i jeździć.
Poważnie. Byłem w pozytywnym szoku. I wcale nie chodzi o to, że 6-litrowy, 660-konny silnik W12 rozpędza tego kolosa do setki zaledwie w 3,6 sekundy. Przede wszystkim chodzi o brzmienie. Ten Bentley wydaje z siebie dźwięki iście sportowego auta. Brzmi tak, jak myślałem, że auta ze względu na unijne przepisy już powoli przestają brzmieć. Muzyka dla uszu, którą już tak rzadko słyszymy. Spodziewałem się poprawnej i nudnej mydelniczki, tymczasem dostajemy tutaj symfonię.
Ale to nie wszystko. Choć od tego testu minęło już parę tygodni, to pisząc ten tekst, w głowie bardzo wyraźnie wracają mi wspomnienia z jazdy. Mimo swoich gabarytów i wagi, ten Benek wcale nie wydawał się być ociężały.
Składał się w łukach, jakby był połowę mniejszy. Nie “myszkował”, a tylna skrętna oś ułatwiała manewry. Tak naprawdę gdyby przejechać się tym autem z zamkniętymi oczami, to na podstawie odgłosu i prowadzenia w życiu nie zgadłoby się, że mowa o takim samochodzie.
O pieniądzach i spalaniu się nie dyskutuje, zwłaszcza że jeśli ktoś konfiguruje sobie swojego Mullinera, to pewnie ani jednym, ani drugim się nie przejmuje. Ale z kronikarskiego obowiązku nie można tego pominąć. Średnie spalanie z kilkuset kilometrów w cyklu mieszanym to 15l/100km. W tym była wliczona jednak trasa. Samo bujanie się po mieście to już studnia bez dna. Tu komputer pokazał 26l/100km. Cena? Od około 1,4 mln złotych.
Gdy myślę o tym wszystkim, nie dziwię się w tę legendarną miłość ojca Rydzyka do Bentleya. W takiej konfiguracji to przecież iście idealne “księżowskie” auto. Między kiczem a klasą jest jednak bardzo cienka granica, którą w przypadku konfigurowania takiego auta łatwo przekroczyć.
Bentley Continental Mulliner to zaskakujący miks luksusu, komfortu z motoryzacją, którą będziemy widzieć już coraz rzadziej. Dlatego tym bardziej zaskoczył mnie, że przy tej stosunkowo zachowawczej (ale nieskromnej) aparycji oferuje tak cudowne doświadczenia z jazdy.