Tomasz Lis: Nie boję się polaryzacji tak jak Szymon Hołownia, który chce być zbawcą narodu

Tomasz Lis
02 czerwca 2024, 07:12 • 1 minuta czytania
Marszałek Szymon Hołownia przestrzega Polskę i Polaków przed polaryzacją, która jest jego zdaniem największym nieszczęściem kraju. Może dlatego, że mniej delikatnej niż marszałek jestem natury, polaryzacji nie boję się wcale. Nie tylko nie uważam jej za skrajne nieszczęście, ale raczej za ilustrację problemu, tak jak wysypka jest objawem uczulenia, a katar przeziębienia.
Felieton Tomasza Lisa o Szymonie Hołowni. Fot. Jacek Domiński / Reporter / East News

Oczywiście wolę nie mieć uczulenia i wysypki, ani przeziębienia i kataru, ale ze wszystkich nieszczęść i plag, które mogą mnie dotknąć, akurat z tego tragedii bym nie robił, tak jak ze wszystkich plag mogących dotknąć ludzkość i Polskę, nie polaryzacji bałbym się w pierwszej kolejności.


Może to kwestia deficytu humanitaryzmu tak kontrastującego z marszałkowym skołatanym serduszkiem, a może kwestia realizmu, każąca widzieć rzeczy takimi, jakimi są, a nie takimi, jakimi czynią je nasze lęki, strachy i fobie. Z właściwym sobie sceptycyzmem ośmielam się podejrzewać, że nie przede wszystkim nadmiernej polaryzacji boi się Hołownia. Jego antypolaryzacyjne i bardzo  słodkopierdzące androny o polaryzacji, to raczej jego strach, że w warunkach ostrego i twardego starcia między armią zaciężną PiS-u i KO, na swoisty jedwabny szlak, który miałby zaprowadzić Hołownię do pałacu prezydenckiego, nie ma ani miejsca, ani zapotrzebowania.

Tu napiszę coś, co niektórym wyda się nielogiczne, a innym nadmiernie melodramatyczne. Uważam mianowicie, że horyzont marzeń i ambicji Hołowni wykracza poza prezydenturę i Pałac Prezydencki. Nasz Szymon nie chce być tylko następcą Dudy, Komorowskiego czy innego Kwaśniewskiego.

On chce być zbawcą, arcykapłanem naszego narodowego pojednania. Zwaśnione dotychczas plemiona mają paść pospołu na kolana i zaśpiewać Panu „hosanna”, że raczył nam zesłać Mojżesza nadwiślańskiego ludu. Kogoś, kogo historyczną misją i powinnością, nie jest pełnienie choćby najwyższego urzędu, ale od razu zapisanie zamaszystym ruchami prezydenckiego pióra, nowego przełomowego rozdziału w naszych dziejach.

W tym momencie pojawia się oczywiście kluczowe pytanie o to, co miałoby być fundamentem naszego narodowego pojednania. Co miałoby nas połączyć, gdy nie łączy nas absolutnie nic. Żaden Owsiak czy żaden Lewandowski, może Iga Światek, ale też wyłącznie pod warunkiem, że akurat wszystko wygrywa, co ostatnio  wydaje się dość uniwersalnym lekiem na nasze frustracje, kompleksy i deficyty.

To cóż miałoby nas połączyć? Otóż połączyć nas ma uwielbienie dla Szymona i dla faktu, że Stwórca kogoś tak nadzwyczajnego, demiurga kompromisu i akuszera  dialogu nam zesłał. Dwie części narodu miałyby wiec się połączyć w podziwie dla Szymona, czyli podpisać się pod jego wyobrażeniem o samym sobie.

Ciekawe, że antypolaryzacyjne przesłanie arcykapłana depolaryzacji Szymona wydaje się dość jednowektorowe. Szymon nagle odkrywa zalety CPK, pomstuje na komisję do spraw ruskich wpływów w Polsce albo generalnie dystansuje się od wszelkich pomysłów rozliczeń nadużyć poprzedniej władzy, bo w domyśle suweren chce tego co chce  Hołownia, a nie tego co chce Tusk.

Przeczytaj też: Tomasz Lis: Rozczarowana rewolucja, czyli o potrzebie przyspieszenia

Bo Hołownia jest wprawdzie marszałkiem koalicyjnej większości, ale nigdy aż tak bardzo, by nie skorzystać z okazji uszczypnięcia największej partii koalicyjnej i jej przywódcy, czyli premiera. W akcie swoistej asymetrii PiS-u Kaczyńskiego Hołownia jakimś dziwnym trafem nie szturcha i traktuje wybitnie ulgowo, od niezwykłej wręcz tolerancji dla panoszenia się po Sejmie prywatnych ochroniarzy Kaczyńskiego.

W tej na przykład sprawie Hołownia marszałkowskiej laski i władzy zdecydowanie woli nie używać. Możemy w tym momencie spekulować czy Hołownia robi, co robi i nie robi, czego nie robi ze względu na świadomość, że bez pozyskania sporej części wyborców PiS, na wejście do drugiej tury wyborów szans nie ma żadnych, a może przez świadomość, że komisja do spraw ruskich wpływów w Polsce musiałaby się niechybnie zająć funkcjonariuszami Kościoła katolickiego w Polsce, którzy w prezydenckich rachubach Hołowni też mają odegrać rolę niepoślednią.

Mieliśmy w Polsce 7 miesięcy temu wielką wyborczą bitwę. Demokratom dała ona poczucie ulgi i satysfakcji oraz, przynajmniej na jakiś czas, przewagę pozycyjną, ale bądźmy szczerzy, trwającej w Polsce politycznej wojny nie zakończyła ona wcale. Jedna trzecia Polaków nadal  uważa, że zamordyzm jest ok, że złodziejstwo – jeśli tylko kradną nasi i odpalają nam działkę – jest ok, że polityka na ruską modłę jest w sumie ok, że zamordyzm też jest ok.

I to nie jest jakiś śmieszny domowy spór o to czy oglądamy mecz siatkarzy na Jedynce czy „M jak miłość” na Dwójce, ale zupełnie fundamentalny spór cywilizacyjny i ideologiczny o przyszłość Polski i o wartości, które mają w niej być kluczowe i naczelne.

To nie jest żadna polaryzacja, ale egzystencjalizacja. I bardzo mi przykro, ale Hołownia notorycznie  zaczepiając Tuska i odpuszczając Kaczyńskiemu, w praktyce staje po stronie tego ostatniego.

Jak mądrze powiedział kiedyś Elie Wiesel, w warunkach fundamentalnego moralnego konfliktu, nie ma miejsca na neutralność. Neutralność to w praktyce opowiedzenia się za katem i przeciw ofierze. Bardzo mi przykro, ale mimo przegranych wyborów, katem jest niezmiennie Kaczyński. To on chce zniszczyć nasz świat i nasze wartości. My, dla odmiany, chcemy jedynie, by on szanował wynik wyborów i reguły gry. Aż tyle.

Według mnie nie ma więc co gadać o jakiejś depolaryzacji. Wystarczy nam zwykły wzajemny szacunek. Nasz dla wyborców PiS i ich dla nas, konserwatystów dla liberałów i lewicowców oraz odwrotnie, niewierzących dla wierzących, a wierzących dla religijnie indyferentnych.

Zwykły szacunek, który jest nie tylko niezbędny, ale na który – jestem o tym głęboko przekonany – nas stać. To jest plan i pragmatyczny, i realistyczny, a całe to gadanie o potrzebie depolaryzacji można sobie spokojnie wsadzić do lodówki, jeśli takie jeszcze są, marki Polar. I wyciągnąć je z niej spokojnie, gdy wszystko, co mówi Hołownia nie będzie wynikało wyłącznie z jego politycznego interesu.