Lewicka: Czy Tusk wystartuje na prezydenta? Kandydatura Trzaskowskiego nie jest taka pewna
Nazwisko Tuska wraca zatem regularnie, podczas każdej dyskusji dotyczącej przyszłorocznej bitwy o najważniejszy urząd w państwie.
Współpracownicy premiera na razie mylą tropy. Usłyszeć można, że Tusk wie, że prawdziwą władzę ma w Polsce szef Rady Ministrów i że jego ambicją i marzeniem jest wywalczenie reelekcji w 2027 roku i sprawowanie funkcji premiera przez osiem lat.
Pamiętana jest jego wypowiedź z początku 2010 roku, kiedy także był szefem rządu i także spodziewano się, że może wystartować na prezydenta. Ale Tusk swoje "nie" uzasadnił tym, że urząd prezydencki to tylko "zaszczyt, prestiż, żyrandol, pałac i weto", czyli domyślnie: urząd reprezentacyjny, niedający instrumentów do bycia sprawczym, obok realnego rządzenia.
Jeśli nie Tusk, to kto?
Dalej współpracownicy Tuska mówią, że jeśli zostałby prezydentem, to trudno byłoby wskazać w koalicji 15 X polityka, który miałby podobny do niego ciężar gatunkowy i tym samym mógłby dźwignąć urząd premiera w sytuacji olbrzymich napięć między poszczególnymi partnerami. To pytanie brzmi: Jeśli nie Tusk, to kto? I faktycznie – brak realnej alternatywy, tym bardziej że liderzy ugrupowań koalicyjnych osłabli wizerunkowo (Kosiniak-Kamysz, Hołownia), wręcz planują odstawić się na boczny tor (Czarzasty) lub nawet już to zrobili (Biedroń).
Wreszcie, usłyszeć można, że Tusk już buduje Trzaskowskiego jako kandydata, czego dowodem miałyby być choćby ich wspólne wystąpienia w trakcie kampanii przed wyborami do PE. Prezydent stolicy pokazał się z Tuskiem podczas wieczoru wyborczego, a wcześniej na Placu Zamkowym 4 czerwca, ale wówczas to on, a nie Tusk powiedział, że "za rok jest szansa na to, że będziemy mieć poważnego prezydenta". Czas pokaże, czy owym "poważnym prezydentem" ma być Trzaskowski, czy może jednak Tusk. Bo ostateczne decyzje z pewnością jeszcze nie zapadły.
Gdyby pewna była kandydatura Rafała Trzaskowskiego, niepotrzebna byłaby zwłoka w jej oficjalnym ogłoszeniu. W kuluarach pojawiły się kilka tygodni temu plotki, że mogłoby to nastąpić pod koniec sierpnia, w trakcie którego organizatorem i twarzą jest prezydent Warszawy.
Tak się jednak nie stanie, choć przecież jeszcze w czerwcu Trzaskowski tajemniczo zapowiadał, że "na Campusie często padają ważne deklaracje polityków strony demokratycznej. Tam dużo będzie się działo".
Niby zatem Trzaskowski jest wymieniany jednym tchem w zbitce kandydat KO – wybory prezydenckie, ale wciąż nie został namaszczony i posłany w prekampanijny bój, wciąż jest niepewny swojej politycznej przyszłości. Przypomnijmy, że kiedy startował na prezydenta stolicy, to konferencja, na której poinformowano o jego kandydaturze, odbyła się w listopadzie 2017 roku, czyli rok przed samorządową elekcją!
Niewykluczone, że Tusk będzie czekał z tą decyzją – on czy Trzaskowski – aż do chwili, kiedy będzie jasne, kto będzie reprezentował w tej politycznej walce PiS i jak na tym tle wypada Tusk.
Zmiana w sondażach
Do pewnego momentu wydało się, że najpoważniejszym argumentem przeciwko kandydaturze Tuska jest jego elektorat negatywny i gorsze niż u Trzaskowskiego wskazania w rankingach zaufania. Ale nastąpiła tutaj zmiana. W lipcowym badaniu IBRIS dla Onetu obaj politycy idą niemal łeb w łeb.
Trzaskowskiemu ufa 43 proc., Tuskowi 42,9 proc. (nieufność odpowiednio: 41,6 proc. i 42,4 proc.). Te wyniki były szeroko komentowane, wszak wszyscy wiedzą, że w wyborach prezydenckich nie wystarczy zgromadzić pod swoim sztandarem żelazny elektorat, trzeba sięgnąć po więcej.
Dla Tuska pałac prezydencki może być nie tylko pięknym zwieńczeniem jego kariery politycznej, ale też zrzuceniem ze swoich barków ewentualnych kłopotów rządu. Po ośmiu miesiącach społeczne nastroje nie są hurraoptymistyczne. W kość wciąż dają Polakom koszty życia, a kłócąca się koalicja, która nie dowozi swoich obietnic, powoduje gniew i/lub rozczarowanie wyborców (według sondażu dla WP, aż 1/4 tych, którzy głosowali na partię tworzące rządzącą koalicję uważa, że nie realizuje ona złożonych im obietnic). A Tusk z pewnością ma jeszcze apetyt na jakiś swój osobisty sukces.
Jeśli rząd nadal będzie buksował, wskutek koalicyjnych nieporozumień, a zapowiadana na jesień ofensywa legislacyjna nie wyjdzie sejmowej większości na zdrowie, Tusk może zechcieć zdyskontować swoje dotychczasowe osiągnięcia (pokonanie PiS) w konkurencji indywidualnej.
Zresztą aktywność premiera, połączenie figury św. Mikołaja z figurą szeryfa, może zwiastować przygotowywanie sobie gruntu przed kampanią wyborczą. Tu da miliard złotych policji czy 100 mln Muzeum Powstania Warszawskiego, tam zwoła konferencję prasową, na której tylko on zabiera głos, grzmiąc o "układzie zamkniętym", stworzonym przez PiS, zaś niemi ministrowie karnie podpisują porozumienie na rzecz odzyskiwania "nieprawidłowo wydanego" i "skradzionego" mienia Skarbu Państwa.
Tylko wtedy Tusk wystartuje
I jeszcze jedna, drobna, acz znacząca rzecz. PKW analizuje sprawozdanie finansowe PiS za ubiegłoroczną kampanię parlamentarną i jeśli dopatrzy się w nim nieprawidłowości na kwotę około 400 tysięcy złotych, to pod koniec sierpnia je odrzuci oraz wyciągnie konsekwencje finansowe wobec ugrupowania – partii Kaczyńskiego grozi utrata nawet 75 proc. dotacji i subwencji.
Brak tych pieniędzy w zbliżającym się roku wyborczym to potężny cios dla Nowogrodzkiej, który może osłabić rozmach kampanii prezydenckiej ich kandydata. Co ciekawe, najostrzej, wywierając na PKW najmocniejszą presję, wypowiadają się bliscy współpracownicy premiera – Jan Grabiec, szef jego kancelarii i Maciej Berek, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów.
Jedno jest jasne: Tusk wystartuje tylko wtedy, kiedy prawdopodobieństwo zwycięstwa będzie graniczyło z pewnością. On już jedną kampanię prezydencką przegrał. Rzecz działa się w 2005 roku, roku dwóch kampanii, parlamentarnej i prezydenckiej, a Tusk był faworytem wyścigu do Pałacu Prezydenckiego, podobnież jak formacja, której był liderem, miała wygrać (na to wskazywały, niemal do ostatniej chwili, sondaże) wybory do Sejmu.
Stało się inaczej – na metę pierwszy przybiegł PiS i kandydat PiS na prezydenta, Lech Kaczyński. Tusk z tej podwójnej porażki szybko się pozbierał, odwet wziął już w 2007 roku, w przyspieszonych wyborach parlamentarnych, ale billboardy z jego podobizną i napisem "Prezydent Tusk" z pewnością zostały mu w tyle głowy.
Kiedy w grudniu 2019 roku końca dobiec miało jego przewodniczenie Radzie Europejskiej i kiedy namawiano go, by wrócił do polskiej polityki i stanął w szranki z Andrzejem Dudą – odmówił, wydając 53-sekundowe oświadczenie w tej sprawie do kamer dwóch stacji telewizyjnych.
Politycy KO mówili wówczas, że to dlatego, iż Tusk czuł, że Dudy pokonać się wówczas nie da. PiS dopiero co wygrał wybory do Sejmu i Senatu, poparcie dla tego obozu było bardzo wysokie i można się było spodziewać, że to właśnie ich kandydat na prezydenta za pół roku zrobi fenomenalny wynik. Tusk wolał nie ryzykować upokorzenia.
Na razie osoby z otoczenia Tuska mówią, że nie jest on zainteresowany startem w wyborach prezydenckich (np. Borys Budka), a politycy związani z prezydentem stolicy przekonują, że "Trzaskowski prezydentem, a Tusk premierem – to wymarzony dream team" (Cezary Tomczyk). Rzecz jest jednak otwarta.