Polka, od której zależy życie astronautów. "Najpierw wróćmy na Księżyc, potem można myśleć o Marsie"
Mateusz Przyborowski: Przeraża panią kosmos?
Dr Anna Fogtman: Kosmos mnie bardzo fascynuje, ale nie mogę powiedzieć, żeby mnie przerażał. Fascynuje i onieśmiela – to chyba najlepsze określenie.
Dlaczego onieśmiela?
Wszechświat jest tak olbrzymi i potężny, że trudno jest objąć to umysłem. Jesteśmy jego częścią, jesteśmy zbudowani z tej samej materii, z której zbudowane są gwiazdy, mamy technologię, która pozwala nam zaglądać do najdalszych jego zakątków, a i tak więcej o wszechświecie nie wiemy, niż wiemy. Zdecydowanie więcej mamy pytań dotyczących wszechświata niż odpowiedzi na nie.
Gdyby miała pani laikowi wyjaśnić ogrom kosmosu i jego skomplikowanie, to jakby pani to zrobiła?
On nie jest skomplikowany, on jest prosty.
Jak to?
Niech pan zobaczy: kosmos zawiera więcej gwiazd niż ilość ziaren piasku na wszystkich plażach naszej planety, a jednak tym ogromnym obszarem, który 13,8 mld lat temu mieścił się w przestrzeni mniejszej niż główka szpilki, rządzą bardzo podstawowe prawa fizyki. I to jest proste, tylko jeszcze wiele o tym wszechświecie nie wiemy. Skomplikowane jest dotarcie do tej wiedzy.
Tutaj przychodzi mi na myśl jedna z moich ulubionych książek "We have no idea" Jorge Chama i Daniela Whitesona. Cham jest także autorem komiksów i oni w zabawny sposób objaśniają te wszystkie pytania, które nas nurtują, np. dlaczego wszechświat ma limit prędkości albo czym jest ciemna materia.
Co wpłynęło na pani wybór kariery? Nie jest pani ani inżynierką, ani astrofizyczką. Wcześniej pracowała pani na Wydziale Biologii UW oraz w Instytucie Biochemii i Biofizyki, gdzie zrobiła pani doktorat z biologii.
Nauka interesowała mnie zawsze, podróże kosmiczne nigdy wcześniej. Ale fascynował mnie kosmos, jednak pozostawał w sferze dla mnie niedostępnej. Nigdy nie myślałam, że w przemyśle kosmicznym znajdzie się miejsce dla kogoś z moim zapleczem. To były rzeczy, które pozostawały w kategorii hobby, i niekoniecznie podchodziłam do nich na poważnie jako do jednej ze ścieżek mojej kariery.
Poznałam osobę, która również była po biologii i dostała pracę w Europejskiej Agencji Kosmicznej. Zaczęłam zgłębiać temat i okazało się, że jest coś takiego jak medycyna kosmiczna. Wtedy uświadomiłam sobie, że jest to miejsce dla mnie.
Kiedy otrzymałam ofertę pracy w ESA, długo nie wierzyłam, że to się wydarzyło. Przeszłam kilka rozmów kwalifikacyjnych, jedną na wakacjach, nie wierząc, że dostanę zaproszenie, więc to było dosyć surrealistyczne doświadczenie. Więcej czasu poświęciłam wtedy na szukanie miejsca z dostępem do internetu, niż na przygotowanie się do rozmowy kwalifikacyjnej (śmiech). Myślę także, że wtedy nie zdawałam sobie sprawy, co oznacza praca w Europejskiej Agencji Kosmicznej, dopóki nie przyjechałam do Kolonii.
Jestem w ESA od 2017 roku, do grudnia 2023 pracowałam na stanowisku Crew Exploration Scientist, obecnie jestem zatrudniona na stanowisku Radiation Protection Operations Lead. Poprzednio zajmowałam się planowaniem operacji medycznych pod kątem zabezpieczania misji księżycowych. Później częściowo wspierałam zespół koordynujący badania naukowe, dotyczące promieniowania jonizującego i tego, jak działa ono na człowieka. Od stycznia tego roku przewodniczę tzw. operacjom ochrony radiologicznej w Europejskiej Agencji Kosmicznej.
Co to znaczy?
Jakby porównać medycynę kosmiczną do szpitala, to wiadomo, że w szpitalu są oddziały. W naszym szpitalu są trzy oddziały: medycyny ogólnej, ćwiczeń i sportu oraz ochrony radiacyjnej, której przewodniczę. Zarządzam operacjami ochrony radiologicznej w ESA zarówno na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, jak i w planowanych misjach księżycowych.
I taka ochrona radiologiczna wiąże się po pierwsze ze szkoleniem załogi, czyli przygotowaniem do lotu w kosmos, dostarczaniem odpowiedniej wiedzy astronautom oraz zabezpieczeniem misji poprzez dostarczenie sprzętu, takiego jak dozymetry, ale także różnych środków ochrony. I tu jest cała przestrzeń na innowacje – zarządzam projektami, które mają wprowadzić nowości do naszego programu ochrony radiologicznej astronautów.
Zajmuję się także szacowaniem ryzyka zdrowotnego, czyli przed i po misji spotykam się z załogą, omawiamy i podsumowujemy jej przebieg, pogodę kosmiczną, przedstawiamy dane z dozymetrów oraz dyskutujemy nad tym, co wyniki pomiarów dozymetrycznych mogą znaczyć dla zdrowia załogi w krótko i długofalowym wymiarze czasu i w przyszłych misjach. Słowem: od początku do końca zajmujemy się ochroną radiologiczną.
Jakie są wyzwania związane z ochroną astronautów przed promieniowaniem kosmicznym i jakie konkretne rozwiązania są opracowywane?
To jest temat, o którym mogę mówić godzinami, więc pewnie będzie musiał mi pan przerwać (śmiech). Natomiast jest to także temat dosyć skomplikowany, ponieważ promieniowanie kosmiczne to jeden z głównych problemów, przed jakimi stoimy, myśląc o długofalowej i zrównoważonej obecności człowieka w kosmosie.
To, że promieniowanie jonizujące szkodzi zdrowiu, to fakt, który dosyć dobrze znamy dzięki wynikom badań przeprowadzanych na ziemi oraz po takich tragicznych wydarzeniach, jak katastrofy nuklearne. Zwłaszcza dobrze rozumiemy efekty biologiczne wysokich dawek promieniowania, ponieważ do ich manifestacji dochodzi szybko i są one bardzo charakterystyczne.
Za to mniej mamy wiedzy na temat konsekwencji zdrowotnych w wyniku długotrwałej ekspozycji na małe dawki promieniowania, np. u pracowników nuklearnych, ponieważ takie efekty rozwijają się latami i są one nieoczywiste. W kosmosie sytuacja jest jeszcze bardziej złożona, ponieważ typy promieniowania jonizującego na ziemi i w kosmosie znacząco się od siebie różnią. Dodatkowo przed tym, co wiemy – wysokie dawki i szybkie efekty zdrowotne – potrafimy się ochronić poprzez osłony, ale przed tym, czego nie wiemy – długotrwała ekspozycja na niskie dawki – w kosmosie nie ma dobrej ochrony.
I dlatego astronauci i astronautki będą przede wszystkim narażeni na długotrwałe promieniowanie kosmiczne w niskich dawkach, a my nie potrafimy jeszcze dokładnie przewidzieć, co się stanie z ich zdrowiem po chronicznym narażeniu całego ciała na promieniowanie kosmiczne podczas wielomiesięcznej, czy wieloletniej w przypadku misji marsjańskich podróży kosmicznej.
Czyli jeśli jest spore ryzyko wystąpienia takich mało przyjemnych konsekwencji, to astronauci na misję nie polecą.
Wraz z agencjami partnerskimi – NASA, CSA, JAXA – pracujemy nad wymaganiami technicznymi budowy przyszłych statków kosmicznych pod kątem ochrony przed promieniowaniem kosmicznym. Zakładając najgorszą zarejestrowaną do tej pory pogodę kosmiczną, a taka miała miejsce w 1989 roku, osłony statków wylatujących poza niską orbitę okołoziemską muszą mieć wystarczającą gęstość, aby blokować promieniowanie, redukując je do poziomów bezpiecznych dla załogi wewnątrz statku kosmicznego. Są to wymagania minimalne.
Jednak ogólną zasadą w ochronie radiologicznej jest zminimalizowanie ekspozycji na promieniowanie według zasady ALARA (As Low As Reasonably Achievable), dlatego nie poprzestajemy na minimalnych wymaganiach i dokładamy wszelkich starań, żeby ładunek znajdujący się w kapsule załogowej był maksymalnie wykorzystany w celu dodatkowej osłony załogi przed promieniowaniem kosmicznym. Jeśli statek kosmiczny nie spełnia minimalnych wymagań, to rzeczywiście nie zabierze on astronautów w podróż poza niską orbitę okołoziemską.
Niemniej jednak astronauci muszą zaakceptować pewne ryzyko wystąpienia negatywnych konsekwencji zdrowotnych po misji kosmicznej. Takie ryzyko dotyczy przede wszystkim tzw. efektów stochastycznych, które mogą wystąpić po wielu latach po misji i doprowadzić do wystąpienia choroby nowotworowej, neurodegeneracyjnej, kardiologicznej czy utraty wzroku. Wielką niewiadomą jest jeszcze dla nas przewidzenie, jakie dokładnie efekty wystąpią po jakim czasie i jest to zdecydowanie jedno z największych wyzwań, jakie stoją przed światem nauki. Ma to znaczenie zarówno dla bezpieczeństwa pracowników nuklearnych na ziemi, jak i w kosmosie.
Czyli obaw związanych z długoterminowymi skutkami przebywania ludzi w przestrzeni kosmicznej raczej nie brakuje.
Dlatego misje załogowe, które planujemy, są dosyć krótkie.
Co znajduje się w apteczce astronauty?
Międzynarodowa Stacja Kosmiczna to jest taka kosmiczna IKEA. Jest ona umeblowana w ten sposób, że znajdują się tam szafy na specjalnych szynach, które można wymontować z jednego miejsca i będą pasowały w innym – stąd porównanie do IKEA. Jedna z nich jest szafą medyczną, w której znajduje się sprzęt i apteczki, bo jest ich kilka.
W nich znajdują się leki, ale także przyrządy medyczne, np. maski tlenowe czy sprzęt do resuscytacji. W apteczce znajdują się także strzykawki, np. z epinefryną, podstawowe leki, jak antybiotyki, antydepresanty, leki przeciwbólowe i przeciwalergiczne. Ból i alergie astronautom towarzyszą praktycznie codziennie.
Alergie na co?
Stan nieważkości wpływa na wiele, jeśli nie wszystkie, układy w ciele człowieka. Przesuwają się płyny z dolnych części ciała ku górze, zwiększa się ciśnienie śródczaszkowe, obniża się ciśnienie krwi, zmienia się cała hydrodynamika w komórkach. To wszystko wpływa przede wszystkim na te układy, które są wrażliwe na zmiany ciśnienia hydrostatycznego.
Ponadto zmieniają się parametry krwi, a układ immunologiczny cierpi na pewne osłabienie. W związku z tym w stanie nieważkości bardzo często ujawniają się wysypki, jakieś swędzenia, a po drugie astronauci są dużo bardziej narażeni na infekcje, których by nie doświadczyli na Ziemi.
I jest to jedna z przyczyn, dlaczego astronauci trafiają do kwarantanny tuż przed wylotem na misję. Właśnie ze względu na to, żeby zminimalizować ryzyko jakiejkolwiek infekcji i zarażenia nią innych załogantów Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. O ile wirus grypy może być nieszkodliwy dla nas na Ziemi, o tyle w kosmosie może spowodować poważne konsekwencje zdrowotne, a nawet doprowadzić do ewakuacji załogi.
Wracając jeszcze do tych apteczek, w przestrzeni publicznej panuje przekonanie, że w lotach kosmicznych stosujemy najnowocześniejsze technologie także w obszarze medycyny kosmicznej. To nie jest prawda.
Powód? Wszystko, co trafia na Międzynarodową Stację Kosmiczną, musi zostać dobrze przetestowane na Ziemi. W stanie nieważkości leki będą inaczej działały, inaczej się rozpuszczały, inaczej wchłaniały i niekoniecznie muszą działać tak, jak działają na ziemi. Dlatego, wbrew pozorom, apteczka astronauty jest dosyć podstawowa. Znajduje się w niej także oprzyrządowanie do zaopatrywania ran czy sprzęt do prostych zabiegów, typu wyrywanie zęba.
Wyrywanie zębów kosmosie?
Takich zabiegów nigdy nie było na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. I gdyby zdarzyła się taka konieczność, to raczej zdecydowano by się na ewakuację załogi, ponieważ ryzyko krwotoku byłoby dosyć duże. Z drugiej strony załoga przed misją jest bardzo dobrze sprawdzana pod kątem potencjalnych problemów zdrowotnych, a przegląd zębów zalicza się do portfolio testów przed misją. Dlatego uważa się, że medycyna kosmiczna to w istocie medycyna prewencyjna.
Chociaż zdarzają się w kosmosie interwencje medyczne. W 2018 roku podczas misji u jednej z astronautek wystąpiła zakrzepica żył głębokich. Do tej potencjalnie niebezpiecznej sytuacji doszło po dwóch miesiącach sześciomiesięcznej misji. Na stacji kosmicznej znajdowały się leki przeciwzakrzepowe, ale była ich niewystarczająca ilość, a jeszcze mniej było strzykawek. Dawki leków i liczbę strzykawek zwiększono w kolejnym statku cargo i astronautka przyjmowała antykoagulanty praktycznie do końca misji. Trzy dni przed powrotem na Ziemię przyjmowanie leków musiało zostać przerwane, ponieważ w razie balistycznego lądowania istniałoby ryzyko krwotoku.
Przez cały okres misji i podawania leków ten zakrzep jednak nie ustąpił i lewa żyła szyjna astronautki była całkowicie zablokowana przez cztery miesiące. Objawy ustąpiły zaraz po powrocie na ziemię, ale to zdarzenie sprawiło, że zarówno zmodyfikowało protokoły monitorowania załogi, jak i wyposażenie apteczki. Nie znamy dokładnych przyczyn wystąpienia tej choroby. Dlatego agencje kosmiczne intensywnie ten problem badają, wewnętrznie stworzyliśmy nawet grupę roboczą, która sprawdza, czy w przeszłości u innych astronautów ten problem również mógł wystąpić, ale nie został zauważony czy zdiagnozowany.
Od pani pracy zależy zdrowie i życie astronautek i astronautów.
Pośrednio tak, ponieważ pracujemy w dużym, międzynarodowym zespole, i z miesiąca na miesiąc coraz bardziej to do mnie dociera.
Kto może polecieć w kosmos?
Każdy. Dziś latają turyści, ale to wiąże się z ogromnymi kosztami. Taki bilet turystyczny to koszt kilkudziesięciu milionów euro. Oczywiście taka osoba w przestrzeni kosmicznej nie może wykonywać tego, co robią zawodowi astronauci. Turysta przebywa też w kosmosie krócej, ale w pewien sposób może wspomagać załogę zawodową w różnych czynnościach, w tym w wykonywaniu eksperymentów naukowych.
Natomiast na zawodowym astronaucie czy astronautce ciąży już bardzo duża odpowiedzialność – za bezpieczeństwo swoje i współzałogantów oraz za bezpieczeństwo misji, a co za tym idzie – tego całego bezcennego ładunku naukowego, który został wysłany w kosmos. Oczywiście musi to być też osoba posiadająca odpowiednie kwalifikacje, czyli w przypadku Europejskiej Agencji Kosmicznej taka, która skończyła kierunki z tzw. STEM: Science, Technology, Engineering, Medicine.
No i niestety to musi być osoba z odpowiednim paszportem, co wynika z zasad działania ESA. Astronauci zawodowi zazwyczaj pochodzą z krajów, które wnoszą odpowiednio dużą składkę na program lotów załogowych. I wtedy jest duża szansa, że taki kraj będzie miał swojego reprezentanta czy swoją reprezentantkę w tej grupie zawodowej.
Praca nad ochroną astronautów przed promieniowaniem kosmicznym jest dla pani szczególnie trudna emocjonalnie, biorąc pod uwagę potencjalne zagrożenia?
Nie powiedziałabym, że jest to dla mnie trudne emocjonalnie, ale może wrócić pan do mnie z tym pytaniem za kilka lat, jak już wyślemy naszą załogę europejską na misję Artemis. Może to być za dwa, trzy lata. Te misje będą niosły ze sobą o wiele większe ryzyko dla załogi, a moja funkcja będzie w nich ochronie kluczowa.
Oczywiście ta odpowiedzialność na mnie ciąży i czuję ją, aczkolwiek nie odpowiadam personalnie za potencjalne problemy podczas misji. Żadnych decyzji dotyczących bezpieczeństwa załogi nie podejmujemy jednoosobowo. Istnieje sporo ciał doradczych, np. medyczna, złożona z ekspertów i ekspertek z wszystkich agencji partnerskich.
W tej dotyczącej ochrony radiologicznej z ramienia ESA zasiadam ja, obok moich koleżanek i kolegów z NASA, CSA, JAXA i RSA. Debatujemy, posiłkując się rekomendacjami wszystkich najważniejszych ekspertów i rad naukowych z całego świata, w tym Organizacji Narodów Zjednoczonych, organizacji europejskich i amerykańskich, i na tej podstawie wydajemy rekomendacje głównej radzie medycznej, która podejmuje decyzje, które dalej trafiają do naszych procedur.
Później te procedury są weryfikowane i tak naprawdę na bieżąco mogą być zmieniane, jeżeli np. podczas misji zajdą jakieś okoliczności, w których nie przewidzieliśmy. A i tak zawsze dyrektor lotu ma ostateczny głos. Jest bardzo dużo poziomów zabezpieczeń, które sprawiają, że czuję się dosyć stabilnie, pewnie i komfortowo, jeśli chodzi o mój wpływ na realne działania operacyjne misji załogowych.
Różnice w pracy na uniwersytecie a pracą dla Europejskiej Agencji Kosmicznej są duże?
Szczerze mówiąc jest dużo podobieństw pomiędzy publicznymi instytucjami z Polski a ESA, mimo że jest to organizacja międzynarodowa. Podobnie do polskich uczelni ESA to organizacja hierarchiczna, czego skutkiem są problemy z transferem informacji – czasami mija dużo czasu, zanim wiadomość ode mnie dotrze np. do innego dyrektoriatu. Podobnie jak w polskich instytucjach naukowych jest tu dużo swobody i dosyć elastycznie możemy regulować swój czas pracy.
Są oczywiście także różnice i główna jest taka, że jednak pracuję w międzynarodowym środowisku i ta wrażliwość międzykulturowa jest niezbędnym elementem pracy w tym otoczeniu. Zresztą to był także jeden z głównych powodów, dla których szukałam pracy za granicą. Na początku ciężko było mi się zaadoptować, a w zasadzie nie mnie, tylko innym do mojego bezpośredniego stylu komunikacji. Musiałam nauczyć się bardziej dyplomatycznego języka i pewnej wrażliwości na różnice międzykulturowe. To jest umiejętność, którą cały czas doskonalę i jest to dla mnie jedno z największych wyzwań w mojej pracy.
Znamienne jest także to, że w ESA bardzo często decyzje zapadają z pobudek politycznych, nie racjonalnych, z czym często fundamentalnie się nie zgadzamy. Takie decyzje są dosyć trudne do zaakceptowania, a to jest w zasadzie integralna część naszej pracy. Przy zarządzaniu każdym projektem aspekt polityczny jest równoważny aspektom merytorycznym. Dlatego umiejętność efektywnej komunikacji i znajdowania kompromisów to przepis na sukces w Europejskiej Agencji Kosmicznej.
Jakie może pani wymienić najciekawsze projekty naukowe, nad którymi obecnie pracuje?
Jeden z projektów, który rozwinęłam, ma na celu stworzenie całkowicie nowego zespołu, który będzie odpowiednikiem istniejącego zespołu w NASA i będzie w stanie niezależnie przeprowadzać operacje ochrony radiologicznej.
Cały proces zaczyna się od monitorowania pogody kosmicznej i od używania narzędzi in silico, czyli oprogramowania, które będzie w stanie tę pogodę przewidzieć jeszcze przed misją. W trakcie jej trwania będziemy w czasie rzeczywistym analizować to, co dzieje się na Słońcu, monitorować odczyty z czujników na pokładzie stacji kosmicznej czy statku kosmicznego i analizować ryzyko niebezpiecznego wzrostu promieniowania z kilkugodzinnym wyprzedzeniem. Taka kompetencja dzisiaj istnieje jedynie po stronie NASA, a my mamy zamiar dogonić Amerykanów i już za kilka lat pełnić równoważną do NASA funkcję w operacjach ochrony radiologicznej.
Budujemy także nową technologię dozymetryczną, która będzie wspomagała astronautów ESA w misjach poza niską orbitę okołoziemską. Ta technologia będzie pozwalała nam monitorować poziomy promieniowania w czasie rzeczywistym, co pozwoli nam na szybkie reagowanie w razie nagłego pogorszenia pogody kosmicznej i ochronę zdrowia załogi przed negatywnymi skutkami zdrowotnymi.
Jak przebiega koordynacja projektów naukowych i w ogóle współpraca międzynarodowa agencji kosmicznych?
Jest to bardzo duże wyzwanie. Tak naprawdę do tej pory nie było jakiejś znaczącej koordynacji projektów, od ubiegłego roku robimy coraz więcej w tym kierunku.
Czyli każda agencja działa na własne konto.
Tak, ponieważ każda ma inny system finansowania i trudno byłoby uzasadnić np. europejskim podatnikom, dlaczego ich pieniądze trafiają do Azji czy USA. Model biznesowy ESA wygląda tak, że większość pieniędzy, które trafiają z krajów członkowskich, takich jak Polska, musi trafić z powrotem do środowiska naukowego i do przemysłu kosmicznego w danym kraju.
Tak więc, jeżeli europejskie pieniądze, np. z tej zwiększonej składki Polski, która w zeszłym roku trafiła do ESA, zostałyby wydane na amerykański projekt, to polscy delegaci mogliby zakwestionować te wydatki, co naraziłoby program ESA na niepowodzenie. A dodam tylko, że taka NASA również ma swój system finansowania, nakierowany na rozwój lokalnego biznesu i środowiska naukowego.
Do niedawna nie było więc możliwości współpracy, natomiast dzisiaj zmieniamy nasze podejście, ponieważ wszyscy mamy ten sam cel: polecieć wspólnie na Księżyc na misje, które będą zrównoważone i stałe, a to wiąże się z kosztami przekraczającymi budżet jednej agencji kosmicznej. Musimy skonsolidować siły i nie duplikować projektów. Dlatego pracujemy nad harmonizacją programów z partnerskimi agencjami kosmicznymi. Zaczynamy też współpracę z Komisją Europejską i już rozmawiamy np. o tym, jak wspólnie finansować naukowe projekty doktorskie.
We wrześniu wspólnie z NASA organizujemy też wydarzenie, na które zaprosiliśmy studentów z całej Europy – będziemy analizować dane naukowe, które wspólnie zgromadziliśmy w bazach danych NASA.
W sieci znalazłem informację, że ESA zatrudnia około 2000 osób.
To dotyczy tzw. kontraktów typu "staff", czyli są to osoby, które mają kontrakt bezpośrednio z Europejską Agencją Kosmiczną. Natomiast nieco więcej osób zatrudnionych jest na tzw. kontraktach pośrednich, które są zawierane przez zewnętrzne firmy. Ja tak pracuję i mimo że jestem w 100 proc. zintegrowana w ESA, to mój kontrakt podpisany jest z inną firmą, która z ESA dostaje pieniądze na moje zatrudnienie.
A wiadomo, ile procent zatrudnionych stanowią kobiety? Przemysł kosmiczny jest przecież zdominowany przez mężczyzn.
Kobiety są w zdecydowanej mniejszości, pod koniec 2022 roku było to około 29 proc., a kobiet w zarządzie ESA jedynie 17 proc. Mało tego, według raportu o transformacji ESA w ostatnich latach procent kobiet aplikujących na stanowiska w ESA rósł, podczas gdy procent zatrudnionych kobiet malał. Są to niepokojące dane. Wraz z koleżankami w ESA nie ustajemy w naciskach na naszą dyrekcję na ustosunkowanie się do tych informacji.
Odczuwa pani presję, spotyka się pani z uprzedzeniami?
Uprzedzenia, podobnie jak w Polsce, się zdarzają. Muszę też zaznaczyć, że przenosząc się z polskiej uczelni, na której czasami spotykałam się z otwartym i bezczelnym seksizmem, trafiłam do miejsca, w którym ten bezczelny seksizm raczej nie istnieje. Tutaj jest on ukryty. A widać go bardziej po tym, z czego jesteśmy wykluczane niż po tym, co się do nas mówi.
Widać, że mężczyźni się wspierają, co w sumie mnie nie dziwi, bo natura ludzka jest taka, że wspieramy to, co znamy. Kobiety też się oczywiście wspierają, jednak ponieważ jest ich mało na wysokich stanowiskach, mają mniejszą moc sprawczą. I dlatego o tym balansie płci na wpływowych stanowiskach i równouprawnieniu trzeba mówić głośno. W Europejskim Centrum Astronautów nie ma ani jednej kobiety w zarządzie, a przy radzie wyboru astronautów kobiety były w znaczącej mniejszości.
To przejdźmy do bardziej przyjemnych spraw. Uczestniczy pani w projekcie budowy stacji kosmicznej na orbicie Księżyca.
Tak, to jeden z głównych projektów w mojej pracy. Uczestniczę w planowaniu misji i współuczestniczę w planowaniu budowy samej stacji Gateway. Współpracuję, zarówno na poziomie partnerstwa międzynarodowego z NASA oraz kanadyjską i japońską agencją kosmiczną, jak i z firmami, które budują konkretne moduły stacji.
Wpisałem pytanie w Google: "Kiedy polecimy na Księżyc?" i znalazłem artykuły z 2018 roku, że misja Artemis będzie możliwa w roku 2024.
To jest świetne pytanie, na które wszyscy chcieliby znać odpowiedź. Wiemy, że na pewno to nie będzie 2024 rok, bo technologicznie nie sprostaliśmy temu wyzwaniu. Myślę jednak, że w tej dekadzie to jest naprawdę realne. Stawiam na to swoje karty i mam nadzieję, że w załogowej misji na Księżyc będzie uczestniczył przedstawiciel Europy. Byłaby to obecność naprawdę znacząca i dla Europy przełomowa.
A jakie są różnice w treningu i przygotowaniach astronautów europejskich a amerykańskich czy rosyjskich? I czy w ogóle Rosjanie nadal liczą się w tej grze?
Jeżeli chodzi o program międzynarodowy, to różnic w zasadzie nie ma. Umowa programowa wygląda tak, że każdy zawodowy astronauta przypisany misji na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) przechodzi ściśle określone szkolenie, które jest takie same dla każdego. I Rosjanie mają bardzo dużo do powiedzenia, ponieważ są partnerami programu ISS.
Natomiast w przypadku przyszłej stacji orbitującej wokół Księżyca w tej chwili Rosyjska Agencja Kosmiczna jest poza tym partnerstwem. Niewykluczone, że być może ona pojawi się w przyszłości, ale dzisiaj nie wiemy, w jakim zakresie i takie plany oficjalnie nie istnieją. Nasza stacja Gateway jest budowana przez NASA, Europejską Agencję Kosmiczną, Kanadę (CSA) i Japonię (JAXA). Tutaj również program szkolenia astronautów będzie ujednolicony i dopasowany do szczególnych wyzwań lotu na orbitę Księżyca. Każdy astronauta i każda astronautka lecący na stację Gateway będą musieli je przejść.
Czyli program nie może zostać zdominowany przez Amerykanów.
Dla jasności: program Gateway jest programem międzynarodowym i tutaj Europa buduje części tej stacji, wysyła tam swoje urządzenia pomiarowe oraz eksperymenty naukowe. Natomiast Artemis jest programem, którego celem jest eksploracja powierzchni Księżyca i jemu przewodniczą Amerykanie. Program ten wykorzystuje zarówno stację Gateway, jak i amerykański statek kosmiczny Orion, na którym znajdzie się również załoga Europejskiej Agencji Kosmicznej. Dlatego ESA aktywnie uczestniczy w wytyczaniu standardów operacyjnych dla załogi, która będzie uczestniczyła w misjach Artemis.
A co z podróżami na Marsa? Staną się kiedyś możliwe?
Dobre pytanie! Sama chciałbym wiedzieć. Jest to cel, który na dziś jest jeszcze niemożliwy do zrealizowania. Pierwszym krokiem do ziszczenia planu załogowej eksploracji Marsa jest zrównoważona, stała obecność człowieka na Księżycu i jego orbicie. Tutaj będziemy testować wszystkie technologie i procedury, co umożliwi dalszą eksplorację układu słonecznego. Niewykluczone, że z rozbudowanej stacji Gateway w przyszłości będą startowały statki kosmiczne podróżujące na Marsa. Jednak dziś jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o datach, dopóki nie "staniemy" na Księżycu.
Myśląc o eksploracji czerwonej planety, stawiam na lata czterdzieste. Liczę również na to, że Europa nie odpuści i zaznaczy swoją obecność podczas pierwszej misji marsjańskiej. Bardzo nie lubię też słowa "kolonizacja", ponieważ oznacza ono dominację, a nasze "ziemskie" doświadczenie kolonizacyjne przynosi jedynie złe skojarzenia. Zresztą kolonizacja Marsa nie jest moim zdaniem możliwa i mówię to z pełnym przekonaniem.
W tym stuleciu nie będziemy w stanie stworzyć takiej technologii, która pozwoli na zbudowanie stałego habitatu czy posiadanie dzieci i rodzin na powierzchni Marsa, który jest planetą absolutnie nieprzyjazną ziemskim formom życia. Powinniśmy za to dbać o naszą planetę i żyć w zgodzie z przyrodą, a eksplorować kosmos po to, żeby dowiadywać się więcej o wszechświecie, żeby rozumieć swoje w nim miejsce i zdobywać wiedzę naukową, która pozwoli odpowiedzieć na fundamentalne pytania o wszechświat. Naszym jedynym domem jest Ziemia.
Na początku września w Polsce odbędą się zawody łazików marsjańskich European Rover Challenge. Równolegle odbędzie się konferencja naukowa, podczas której będzie można posłuchać specjalistów m.in. z NASA i ESA. Najlepsi inżynierowie świata przyjadą do krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej – w sumie 27 zespołów studenckich z 12 krajów. Polskę będzie reprezentować 6 zespołów.
Ja również tam będę. Bardzo cieszy mnie trend, że jest coraz więcej grup robotycznych na polskich uczelniach, które zajmują się tematami kosmicznymi. Brakuje mi jedynie wsparcia w Polsce dla mniej oczywistych dziedzin kosmicznych, takich jak nauki przyrodnicze czy technologie medyczne, ponieważ tylko wkraczanie w nowe obszary będzie generowało innowacje i efektywnie stymulowało rozwój sektora kosmicznego w Polsce.
Niemniej jednak nie ulega wątpliwości, że eksploracja robotyczna jest i będzie fundamentem zarówno załogowych, jak i bezzałogowych misji kosmicznych. Dzięki ERC Polska staje się znaczącym partnerem w rozwoju rynku robotycznego sektora kosmicznego na arenie międzynarodowej, zyskując przy tym bezcenny "know-how" dla wzrostu kosmicznego przemysłu robotycznego w naszym kraju. Dlatego bardzo mnie cieszy zwiększona z roku na rok obecność zawodników i zawodniczek z Polski biorących udział w ERC.
Czy kiedykolwiek myślała pani o tym, aby wziąć udział w misji załogowej na Księżyc?
No jasne! 90 proc. osób pracujących w Europejskiej Agencji Kosmicznej startowało w selekcji astronautów, która odbyła się dwa lata temu. I dzięki tej kampanii został wybrany Sławosz Uznański (inżynier, naukowiec i astronauta projektowy Europejskiej Agencji Kosmicznej – red.), który poleci na misję na Międzynarodową Stację Kosmiczną w przyszłym roku.
Podobnie jak większość kolegów i koleżanek z Europejskiego Centrum Astronautów złożyłam aplikację, jednak spośród niespełna 25 tysięcy osób dotarłam do "czołowego" półtora tysiąca. Pomimo że nie przeszłam do dalszych etapów selekcji, bardzo cieszę się z sukcesu Sławosza. Tym bardziej że biorę aktywny udział w polskiej misji kosmicznej, jako jedna z niewielu osób z Polski pracujących w ESA. Jesteśmy bardzo dumni z polskiej obecności w programie lotów załogowych i liczymy, że misje załogowe znajdą się w polskiej strategii kosmicznej, a polskie technologie i eksperymenty naukowe zagoszczą na stałe na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej oraz stacji Gateway.