"Łukasz Ż. jest za kratami. Ale Wy, 'normalni' kierowcy, nadal jesteście problemem" [LIST]
Łatwo oburzać się na patusa, który ma kilka zakazów prowadzenia auta i w przerażająco przypadkowy sposób likwiduje męża i ojca, a innych rani. Sam śledziłem historię jego ucieczki i zatrzymania w Niemczech. Nie mogę jednak pozbyć się myśli, że facet jest tylko ekstremalną wersją tego, co na co dzień widzę na polskich drogach.
Zaznaczam, że mam na myśli tylko kierowców niebezpiecznych. Ci chamscy, którzy zachowują się bezmyślnie lub złośliwie, ale nie stwarzają zagrożenia – z moich obserwacji wynika, że to połowa zmotoryzowanych – to inny temat.
Polskie drogi: ograniczone zaufanie kontra nieograniczony stres
Na kursie na prawo jazdy wpajają nam zasadę ograniczonego zaufania: masz oczekiwać, że inni uczestnicy ruchu drogowego postąpią zgodnie z przepisami, chyba że ich zachowanie świadczy o tym, że może być inaczej. Tyle teoria.
W praktyce w Polsce obowiązuje zasada nieograniczonego stresu. Musisz spodziewać się wszystkiego najgorszego, a potem to dostajesz. Zwykły wyjazd na zakupy zmienia się w igrzyska śmierci. I nie chodzi – podkreślę raz jeszcze – o wyjątkowych piratów, tylko zwykłych kierowców. Łamanie podstawowych zasad bezpieczeństwa jest powszechne.
Samochód prowadzę prawie codziennie. I prawie codziennie kilka razy skacze mi ciśnienie, bo normalni kierowcy grają w rosyjską ruletkę. I w imię czego: zaoszczędzenia 10 sekund? Czekania dłużej na tych samych światłach, na których i tak się spotkamy? To jakaś chora kultura zapierdalania. Tak jakby nikt nie brał pod uwagę, że na szali kładzie zdrowie lub życie.
Kierowcy. Lista częstych patologii na drodze
W sumie nawet nie wiem, od czego zacząć, więc wymienię w przypadkowej kolejności:
- Nieużywanie kierunkowskazów;
- Jazda na zderzaku nawet na pustej drodze, bo przecież fizyka husarii nie dotyczy;
- Włączanie się do ruchu na pałę, czyli bez patrzenia, czy na drodze są inni kierowcy;
- Wyprzedzanie na ciągłej, szczególnie niebezpieczne przed zjazdem;
- Parkowanie w randomowych miejscach, także tuż przed "zebrą", gdzie kierowcy niebezpiecznie ograniczają widoczność, bo skoro się wrzuci awaryjne, to przecież można;
- Przyspieszanie przed przejściem dla pieszych, zwłaszcza na widok pieszych;
- Ponaglanie nawet tych, którzy jadą z maksymalną dozwoloną prędkością;
- Nielegalne wyprzedzanie z prawej, zwłaszcza bez kierunkowskazu, nawet wtedy, gdy droga ma więcej niż dwa pasy w jednym kierunku;
- Wjeżdżanie na skrzyżowanie na późnym pomarańczowym, a więc de facto czerwonym, choć można było – i jest obowiązek – spokojnie się zatrzymać;
- Wymuszanie pierwszeństwa;
- Rzadziej: jazda dwoma pasami ruchu na raz, bo przecież kto pędzącemu zabroni.
To lista częstych patologii, których doświadczam na drodze od tych niby normalnych kierowców. Nie zliczę przypadków, gdy musiałem nagle hamować, odbijać na bok, czy gwałtownie przyspieszać, bo inni kierowcy mają wywalone na najbardziej bazowe przepisy bezpieczeństwa.
Żadnego pobłażania dla niebezpiecznej jazdy
Wjazd na jezdnię nie powinien oznaczać walki o przetrwanie i regularnych wyrzutów adrenaliny. Sami jako kierowcy tworzymy sobie niebezpieczne sytuacje i uważamy, że to normalne. Nie jest. Pojedźcie do krajów zachodniej Europy. To inna cywilizacja.
Słyszałem, że Ministerstwo Sprawiedliwości zastanawia się nad zmianami w kodeksie, w tym nad wprowadzeniem paragrafu na zabójstwo drogowe. To świetnie, ale to tylko wierzchołek góry lodowej potrzebnych zmian. Niezbędne jest zwielokrotnienie liczby fotoradarów i zatrudnienie ludzi do przeglądania monitoringu z polskich dróg na żywo. Jestem przekonany, że mandaty z nawiązką zwrócą koszty pensji.
Nikt nie chce zginąć tak niepotrzebnie, jak ofiara Łukasza Ż. Nie jestem wyjątkiem. Ale nie chcę być też ofiarą niby normalnego kierowcy, który łamie przepisy mniej spektakularnie, jak wszyscy wokół. Chcę wyjechać na drogę i móc stosować zasadę ograniczonego zaufania. Teraz mamy zasadę nieograniczonego stresu. Co się musi stać, byśmy to zmienili?
Zredagowała Anna Dryjańska.
Czytaj także: https://natemat.pl/570245,w-sprawie-lukasza-zaka-znow-poszlo-cos-nie-tak-zbyt-latwo-sie-ulotnil